Zaczął od 16 USD, doszedł do 12,5 mld USD na rok
Microsoft. Po trzydziestu latach istnienia, z małej firmy założonej przez dwóch entuzjastów stał się jednym z największych koncernów na świecie. Z odpowiednio wielkimi problemami.
Ponad 12,5 mld dol. przychodu, niemal 3,5 mld zysku operacyjnego - o takich rocznych wynikach marzy wielu menedżerów. Dla Microsoftu byłyby jednak katastrofą, ponieważ tyle uzyskał w ciągu trzech miesięcy. Konkretnie - w drugim kwartale roku fiskalnego 2007, zakończonym 31 grudnia roku 2006. Podobne rezultaty z 12 miesięcy firma założona przez Billa Gatesa i Paula Allena odnotowała dekadę temu... A od tego czasu niemal bez przerwy jej przychody rosną w dwucyfrowym tempie.
I pomyśleć, że po pierwszym roku działalności Microsoft (skrót od Microcomputer Software), założony 4 kwietnia 1975 r. w miejscowości Albuquerque w stanie Nowy Meksyk, mógł się pochwalić przychodami sięgającymi 16 tys. dolarów. Ale też oferta firmy 20-letniego Billa Gatesa i 22-letniego Paula Allena nie wyglądała wówczas imponująco. Stworzyli ją oni tylko po to, by sprzedawać język programowania BASIC, przeznaczony dla pierwszego relatywnie niedrogiego minikomputera o nazwie Altair 8800. Już wtedy bardzo młody Gates dał się poznać jako wytrawny i śmiały gracz.
Gdy przeczytał w miesięczniku "Popular Electronics" informację o stworzeniu Altaira przez firmę MITS, zaproponował jej udostępnienie swojego oprogramowania. Wówczas nie miał nawet własnego Altaira, nie mówiąc już o gotowym programie. Utalentowani Gates i Allen zdołali szybko nadrobić tę zaległość. Kontrakt z MITS mieli w kieszeni. Z roku na rok przychody firmy rosły. Początkowo głównie za sprawą BASIC-a dla komputerów sprzedawanych w USA na przełomie lat 70. i 80. Dzięki sile przekonywania i pracowitości obu wspólników, w 1977 r. Microsoft zanotował obrót równy 400 tys. dol., rok później - 1,3 mln oraz imponujące 16 mln w roku 1981.
Sposobem Gatesa na zwiększanie sprzedaży stały się m.in. agresywny marketing i aktywne poszukiwanie klientów na interpretery różnych stosowanych wówczas języków programowania, a później także na system operacyjny - wariant Uniksa (podstawa współczesnego Linuksa, darmowego konkurenta Windows). Gates zarzucił projekty związane z Uniksem w pierwszej połowie lat 80. Powodem stała się rozpoczęta wtedy współpraca z IBM-em.
Zapoczątkowały ją udane negocjacje w wykonaniu Gatesa. Szef Microsoftu podpisał kontrakt z IBM-em na dostarczenie systemu operacyjnego do komputerów osobistych. Oczywiście Microsoft nie miał gotowego produktu, ale udało się go szybko znaleźć: przeróbkę systemu CP/M nazwaną QDOS, autorstwa Tima Patersona. Gates zainwestował 50 tys. dol., co - zważywszy na późniejsze zyski - okazało się wręcz śmieszną kwotą. Po pierwszej tak udanej akwizycji przyszły setki kolejnych. Stanowiły one jeden z motorów rozwoju Microsoftu i sposób na ściąganie do firmy utalentowanych informatyków oraz ich pomysłów.
Programiści Gatesa dostosowali niedopracowany QDOS do potrzeb komputerów IBM PC, a sam prezes Microsoftu zatroszczył się, by w umowie z potentatem zagwarantować sobie prawo do dystrybucji systemu. Była to znakomita decyzja, gdyż wkrótce pojawiły się klony IBM PC. MS-DOS - tak nazwano system operacyjny - rozchodził się jak świeże bułeczki.
W 1985 r. debiutowały Windows 1.0 (nie odniosły sukcesu, ze względu na ograniczoną funkcjonalność), a firma założona przez Gatesa i Allena zatrudniała prawie tysiąc osób i zaksięgowała roczne przychody bliskie 150 mln dolarów. Rok później Microsoft przeniósł się do Redmond, gdzie do dziś znajduje się rozległy kampus koncernu. Niemal równolegle z przeprowadzką doszło do oferty publicznej spółki. Akcje sprzedawano po 21 dol., ale pod koniec pierwszego dnia notowań kosztowały już 28 dolarów. Tak wielkim zaufaniem darzono Billa Gatesa.
Także w 1985 r. rozpoczął się pierwszy budzący kontrowersje epizod w historii Microsoftu: wespół z IBM-em zainicjowano prace nad systemem OS/2. Skąd jednak wątpliwości? Otóż pięć lat później, gdy sprzedawano już Windows 3.0, Gates zerwał umowę z IBM-em, stawiając tym samym w niekorzystnej sytuacji firmy tworzące własne programy dla promowanego wcześniej przez Microsoft i IBM systemu operacyjnego...
Jednak Gates wiedział już, że przyszłość pecetów należy do "okienek". Dlaczego? Głównie ze względu na MS Office, sprzedawany od roku 1989. Dzięki niemu Windows, od 1990 r. w funkcjonalnej jak na owe czasy wersji 3.0, działały w niemal każdym biurze - jako nieodzowne narzędzie pracy. W 1990 r. Microsoft miał już grubo ponad 1 mld dol. przychodu i zatrudniał 5,5 tys. pracowników.
Szybko zbudowana, właściwie monopolistyczna, pozycja na rynku systemów operacyjnych pozwalała Microsoftowi sprawnie zwalczać konkurencję. Na początku lat 90. istniały pakiety biurowe zbudowane wokół WordPerfecta oraz Lotusa 1-2-3. Ale kilka lat później nikt o nich nie pamiętał... W tamtym czasie mocną pozycję miał też Novell. I ta firma nie wytrzymała rywalizacji z Windows for Workgroups, mimo oskarżeń pod adresem koncernu z Redmond o wykorzystywanie tzw. nieudokumentowanych procedur w MS-DOS i Windows (co pozwalało tworzyć lepsze oprogramowanie). Podobne zarzuty ze strony firm, a nawet rządów powtarzają się do dziś, nierzadko utrudniając gigantowi ekspansję.
Wówczas jednak szefowie Microsoftu po prostu budowali pozycję koncernu. W ciągu dwóch miesięcy od premiery sprzedano rekordowe trzy miliony kopii Windows 3.0. Nikt nie miał już wątpliwości, kto jest numerem jeden w świecie software'u. Wreszcie zakończyły się też sądowe zmagania z Apple. Orzeczono, że Microsoft nie łamie umów i nie wykorzystuje cudzych pomysłów. Rozejm z "jabłuszkiem" przyniósł jednak dopiero rok 1997, gdy szefowie firmy z Redmond zgodzili się zainwestować w Apple 150 mln dol. i przez pięć lat sprzedawać pakiet Office dla Macintosha. Apple w zamian zaczęło dołączać do swego systemu Internet Explorera, zamiast przeglądarki WWW Netscape.
Tymczasem Microsoft wciąż się rozwijał i nie żałował pieniędzy na reklamę: w 1994 r. na samą promocję nowego logo i sloganu "Where do you want to go today?" wydano 100 mln dolarów. Jeszcze więcej poszło dwa lata później na promocję Windows 95 - z nową szatą graficzną. W cztery dni sprzedano milion kopii. Połowa lat 90. to okres prosperity Microsoftu, ale i moment, gdy Bill Gates popełnił duży błąd: przeoczył rozwój internetu. Jednak szybko nadrabiał zaległości, nie bacząc na kwoty przeznaczane na badania i rozwój.
Kupiona od firmy Spyglass przeglądarka WWW stała się elementem Windows (co było przyczynkiem do antymonopolowego procesu wytoczonego przez rząd USA), pojawiły się też serwisy on-line i komunikator, konkurujące m.in. z America OnLine (AOL). Wydatki liczono w miliardach, lecz już w 1997 r., za sprawą Internet Explorera 4.0, Microsoft wygrał z Netscape'em. Pozycja koncernu była tak silna, że nawet urzędy antymonopolowe nie zdołały wywrzeć wpływu na działania potentata z Redmond. Spektakularny nakaz podziału Microsoftu na dwie firmy, wydany przez sąd w kwietniu 2000 r., szybko oddalono. Sprzedaż Windows i zyski firmy nadal błyskawicznie rosły.
Tyle że czas wzrostów na giełdzie miał się ku końcowi. Nie udało się też uniknąć spadku cen akcji, związanego z pęknięciem internetowej bańki, która pogrążyła wiele firm branży nowych technologii. Na szczęście siła Microsoftu leżała gdzie indziej, straty nie były zatem wielkie, ale zaprezentowanie Windows XP w 2001 r. nie doprowadziło do gwałtownego wzrostu wartości akcji. Zaczął się czas stagnacji.
W tym trudnym czasie funkcję CEO Microsoftu przejął Steve Ballmer, a Bill Gates, pozostając w radzie nadzorczej korporacji, zajął nowo utworzone stanowisko naczelnego architekta oprogramowania (Chief Software Architect). Wielu pracowników Microsoftu twierdzi, że właśnie wtedy zaczął się okres spowolnienia i wkraczania, gdzie się da, irytującej korporacyjnej biurokracji, niszczącej kreatywność i inicjatywę - tak cenne w firmie branży nowych technologii, mającej przecież stawiać na innowacyjność. Objawy? Czasochłonne zebrania, procedury utrudniające ludziom życie i spowalniające proces podejmowania decyzji.
Kłopot stanowiła też - zdaniem programistów - idea tzw. integrated innovation, wprowadzona w 2003 r. przez Billa Gatesa. Zgodnie z nią produkty spółki mają się rozwijać tak, by doskonale ze sobą współpracowały. Problem w tym, że bardzo spowalnia to rozwój. Zarzuty te formułował np. Kai-Fu Lee, wiceprezes działu serwisów interaktywnych, który w 2005 r. przeszedł do Google. Podobnie zresztą jak ponad setka innych zniechęconych zmianami pracowników koncernu z Redmond.
Na krytykę tę Steve Ballmer odpowiadał wzrostem przychodów, informacjami o inwestycjach w nowe produkty i statystyką: 85 proc. pracowników - według danych firmy - było zadowolonych ze swej pracy. Są też - co podkreśla Ballmer - działy spółki, w których nie brak twórczego entuzjazmu. Choćby serwisy internetowe (rywalizacja z Google) i dział rozrywki (boje z Sony). Steve Ballmer przewiduje, że w tym roku obrachunkowym, który zakończy się 30 czerwca, przychody Microsoftu wyniosą 50,2 - 50,7 mld dol., a zysk operacyjny 19,3 - 19,7 miliardów.
To m.in. zasługa restrukturyzacji sieci sprzedaży, nad którą od ponad roku pracuje Kevin Turner - nowy COO, który przeszedł do Microsoftu prosto z Wal-Martu. Sam Turner przyznaje, że skutki wprowadzanych przez niego zmian przerosły jego oczekiwania, a uzyskane wyniki finansowe są wręcz "zachwycające". Jeszcze lepsze - jego zdaniem - okażą się w kolejnych kwartałach. A to dzięki flagowym produktom: Windows Vista i Office 2007.
Dla Microsoftu nawet tak spektakularne wzrosty to nic szczególnego. Inwestorzy, których działania decydują o kursie akcji firmy na nowojorskim NASDAQ-u, są już tak przyzwyczajeni do nieustającego solidnego zwiększania przychodów i zysków liczonych w miliardach, że nie robi na nich wrażenia ogłoszenie zwyczajnie "dobrych" wyników. By kurs akcji drgnął, muszą być "rewelacyjne". Lecz z tym akurat Microsoft miał ostatnio trudności.
W latach obrachunkowych 2005 i 2006 zysk netto spółki niemal nie wzrósł, bo marne 3 proc. to tyle co nic. A że to "nic" oznacza 350 mln dol., zaś cały zysk równy jest 12,6 miliardów? Na akcjonariuszach nie robi to wrażenia.
Po ogłoszeniu wyników za 2006 r. niektórzy wspominali o kryzysie. Tak źle chyba nie jest, choć kłopoty wystąpiły. Za jedno z ich źródeł wielu analityków uznało Google - firmę wycenianą przez nowojorską giełdę na 134 mld dol., osiągającą roczne przychody rzędu 10 mld dol. i 3 mld zysku. Co prawda Microsoft nadal wart jest więcej, gdyż aż 272 mld dol., ale biorąc pod uwagę jego wyniki (i przychody, i zysk netto są czterokrotnie wyższe), firma wydaje się niedoceniana przez inwestorów. A może po prostu Google jest przewartościowany?
Na ten akurat temat szefowie Microsoftu wypowiadają się niechętnie. Jednak Ray Ozzie, następca Billa Gatesa na stanowisku naczelnego architekta oprogramowania (Gates zrezygnował z tej funkcji w czerwcu 2006 r.), oficjalnie przyznał, że to dzięki Google koncern z Redmond otworzył wreszcie oczy. Ozzie podczas jednego ze spotkań z inwestorami w lutym tego roku mówił, że sukces Google wyraźnie pokazał, jak wiele w dzisiejszych czasach znaczy odpowiednie wykorzystanie możliwości, które stwarza rynek reklamy. CSA Microsoftu przyznał, że pobudziło to jego firmę do działania.
Największy na świecie producent oprogramowania konkuruje z Google dokładnie tak, jak niegdyś był zmuszony rywalizować z Linuksem, czy też - na rynku rozrywki - z konsolą Sony PlayStation 2. W obu przypadkach wykorzystano metodę spektakularnego skoku do przodu. Tak będzie i tym razem, co zresztą potwierdzają i Ray Ozzie, i dowodzący Microsoftem Steve Ballmer.
Ten ostatni 15 lutego br. podczas spotkania z analitykami mówił, że serwisy on-line to jeden z czterech filarów, na których stoi Microsoft. Tyle że - jak się wyraził Ballmer - koncern dopiero próbuje je zbudować. To, że się w końcu uda, nie budzi jednak jego wątpliwości. Nic dziwnego: inwestycje w MSN oraz Windows Live liczone będą - w skali globalnej - w miliardach dolarów. To musi spowodować zmiany.
Ray Ozzie podkreśla jednak, że Microsoft nie zamierza bynajmniej kopiować tego, co wcześniej zrodziło się w Google. Owszem - jest już reklama kontekstowa, jest internetowa wyszukiwarka, lecz zadbano również o nowe funkcje, w tym - i to właśnie ma odróżniać Microsoft od Google - wyszukiwanie informacji związanych z daną branżą lub tematem. Doszło także do pierwszych przejęć związanych z tą nową inicjatywą. Przykładem może być choćby zakup firmy Medstory, która opracowała metody przeszukiwania internetu pod kątem informacji dotyczących opieki zdrowotnej. Wkrótce podobnych akwizycji będzie zapewne więcej, dlatego że - jak twierdzi Ozzie - wyszukiwarki tematyczne to także łakomy kąsek dla reklamodawców.
Google wywarł też wpływ na rozwój usług związanych z oprogramowaniem. Zaczęło się od wersji on-line biurowych aplikacji, które za darmo udostępnił Google użytkownikom swoich serwisów (m.in. poczty elektronicznej). Microsoft, podobnie jak w przypadku reklamy związanej z wynikami wyszukiwania, i tu nie zamierza po prostu kopiować cudzych pomysłów.
Ray Ozzie podkreśla zresztą, że według niego za wcześnie jeszcze na wprowadzanie usług zwanych powszechnie "software as a service", czyli np. wersji on-line Worda czy Excela. Mimo szybkiego rozwoju bezprzewodowego internetu, czasami trudno jest się połączyć z siecią odpowiednio stabilnym łączem. Ozzie twierdzi zatem, że teraz właśnie nadszedł czas na "soft- ware plus service", czyli dodatkowe usługi związane zainstalowanymi lokalnie programami. Na rozwój tej dziedziny także nie zabraknie pieniędzy.
Tym bardziej że - co zresztą Steve Ballmer przyznał podczas lutowego spotkania z analitykami w Nowym Jorku - firma liczy na spory wzrost przychodów, związany ze sprzedażą Windows Visty i MS Office 2007. U jego podstaw mają leżeć upgrade'y z Windows XP, ale też zwiększenie liczby komputerów na świecie, a ponadto bardziej aktywna walka z piractwem oraz szersze wejście na rynki wschodzące - do Chin, Indii, Brazylii i Rosji. Jak widać, coraz bliżej do realizacji celu założonego przez Billa Gatesa przed niemal 30 laty, gdy powiedział, że chciałby, by na każdym biurku i w każdym domu pracował komputer, na którym działałoby oprogramowanie Microsoftu.
Zdaniem krytyków, Microsoft przesadnie koncentruje się obecnie na samych tylko Windows i Office, zaniedbując inne, przecież bardzo ważne sfery działalności. Tak rzeczywiście było, ale tylko do premiery obu pakietów. Teraz, w roku 2007, koncern planuje dalszą ekspansję w internecie oraz na rynku elektronicznej rozrywki. Lokalne serwisy MSN Live! budowane są w wielu krajach (w tym wreszcie i w Polsce), trwa promocja XBoxa 360, a wkrótce zacznie się na całym świecie sprzedaż przenośnego odtwarzacza multimediów - Zune, mającego konkurować m.in. z iPodem.
Nowe projekty sprawiły, że po latach przerwy notowania akcji Microsoftu, mimo że nieznacznie, bądź co bądź jednak drgnęły. Czy nowe inicjatywy przyniosą dalszy wzrost - pokaże nachodzący 2008 rok obrachunkowy, zaczynający się już 1 lipca bieżącego roku. Zapowiada się bardzo ciekawa walka, i to na wielu frontach. Szefowie Microsoftu kochają jednak rywalizację i nie szczędzą pieniędzy na zdobywanie rynkowej pozycji. Tym razem gotówki mają aż w nadmiarze...
Jarosław Horodecki
MS bez Gatesa
15 czerwca 2006 r. w Redmond Bill Gates ogłosił, że w czerwcu 2008 r. zmieni swe życiowe priorytety. Mówił wówczas, że teraz w pełnym wymiarze godzin pracuje dla Microsoftu, a w mniejszym stopniu - dla Gates Foundation - swojej fundacji charytatywnej. Za rok proporcje te się zmienią - Gates zacznie więcej czasu poświęcać fundacji, a w Microsofcie pozostanie doradcą zarządu i szefem rady nadzorczej.