Nepal na krawędzi drugiej katastrofy
Pod koniec września w Nepalu weszła w życie nowa konsytuacja. Trzy dni później rozpoczęły się protesty mniejszości Madhesi, która żyje na pograniczu z Indiami, w nizinnym regionie Teraj. Od dwóch miesięcy trwa blokada południowej granicy. Protestujący walczą o swoje prawa, których odmawia im nowa konstytucja. Cały kraj cierpi przez brak paliw, lekarstw i wzrost cen. W demonstracjach zginęło dotychczas ponad 50 osób. Demonstranci niezadowoleni z podziału kraju w ramach nowej ustawy zasadniczej wkrótce rozpoczęli blokadę granicy, a Indie, tracące wpływy w Katmandu na rzecz Chin, poleciły swoim celnikom skrupulatne sprawdzanie każdej ciężarówki wjeżdżającej do Nepalu, mimo że oba kraje mają umową o wolnym handlu. Kilka tygodni później Katmandu zaczęło odczuwać brak paliwa i gazu. Nowy rząd odrzucił postulaty protestujących i wysłał na południe jednostki paramilitarne i policję. W zamieszkach zginęło dotychczas ponad 50 osób, w tym kilku funkcjonariuszy. Na czarnym rynku litr benzyny kosztuje już 500 rupii (18 zł), przed blokadą - tylko 130 (ok. 4,8 zł). Duża butla gazowa może kosztować nawet 8000 rupii (300 zł). Większość restauracji też jest zamknięta, bo brakuje gazu ziemnego. Na ulicy trudno już dostać tradycyjną herbatę z mlekiem, od której każdy Nepalczyk zaczyna dzień. Jest dwa razy droższa, podobnie jak olej do smażenia, cukier i mąka. Drożeje ryż, bez którego żaden Nepalczyk nie wyobraża sobie posiłku. Nepalskie władze oskarżyły rząd Indii o wprowadzenie nieoficjalnej blokady. Delhi temu zaprzecza i utrzymuje, że paliwo, żywność i leki nie docierają do celu z powodu protestów w Teraju. Ekonomiści wyliczyli, że wkrótce blokada będzie kosztować Nepal więcej niż kwietniowy kataklizm. Ostatnio UNICEF przypomniał, że ponad 200 tys. rodzin dotkniętych kwietniowym trzęsieniem ziemi, w którym zginęło prawie 9 tys. ludzi, wciąż żyje w tymczasowych schronieniach, na wysokości ponad 1,5 tys. m n.p.m PAP