Obok takiej góry pieniędzy trudno przejść obojętnie. Będzie nowy podatek?
- To populizm - mówią bankowcy o sugestiach polityków, że banki w Polsce powinny płacić jeszcze jeden podatek od "nadmiarowych zysków", czyli windfall tax. I wyliczają, że polski sektor jest obciążony daninami jak żaden w Europie. Przypomnijmy, że banki płacą już rocznie prawie 6 mld zł podatku bankowego ponad CIT, który odprowadzają jak wszystkie inne przedsiębiorstwa. Ministerstwo Finansów zastanawia się, czym zastąpić podatek bankowy i nie widzi za bardzo dobrego rozwiązania.
- To czysty populizm, brak jakiejkolwiek merytoryki stojącej za takim podatkiem - powiedział na konferencji prasowej Związku Banków Polskich prezes organizacji Tadeusz Białek o propozycjach polityków, żeby banki dodatkowo obciążyć tzw. windfall tax.
Co kole w oczy polityków? To, że banki w ubiegłym roku zarobiły na czysto 42 mld zł. Ze świecą szukać kogoś, kto patrzyłby spokojnie na taką górę pieniędzy. Może by coś z tego uszczknąć? Tym bardziej, że mamy spory deficyt w finansach publicznych i rząd już w tym roku będzie solidnie łamał sobie głowę - które wydatki obciąć albo jak zwiększyć dochody. Zwiększyć dochody? Najprostsze rozwiązanie to jeszcze bardziej opodatkować banki - odpowiadają niektórzy politycy. To, co proste, nie zawsze jest jednak skuteczne.
- To jest sytuacja niespotykana w Europie - komentuje Tadeusz Białek.
Powiedzmy wprost - 42 mld zł to faktycznie góra pieniędzy. Ale to raczej ewenement niż sytuacja trwała, powtarzalna. Jeśli spojrzymy dwa lata wstecz, to zyski banków były prawie cztery razy niższe, a w 2021 roku - roku bardzo dobrej koniunktury i silnego odbicia gospodarki po pandemii - wyniosły niespełna 7 mld zł. Czemu banki zawdzięczają to, że w zeszłym roku spadła im manna z nieba?
Utrzymywanym na wysokim poziomie stopom procentowym NBP. Państwu, które - wraz z NBP - zapewnia bankom łatwe i sowite zyski. Ale za to i tak ściąga z nich wyjątkowo wysokie daniny.
Wysokie stopy procentowe spowodowały natychmiastową podwyżkę rat już spłacanych kredytów, a zwłaszcza tych długoterminowych, czyli hipotecznych. Równocześnie w czasie pandemii rząd PiS wpompował do gospodarki ogromne pieniądze, które zamieniły się na depozyty w bankach.
Rozpętał w ten sposób m.in. inflację, a w bankach w związku z nadmiarem depozytów pojawiła się ogromna nadpłynność. Nie wiedziały, co zrobić z rzeką pieniędzy, gdzie ją skierować, bo równocześnie spadł popyt na kredyt. Kupowały więc obligacje skarbowe i bony pieniężne NBP. Na koniec zeszłego roku obligacje i bony dały im ponad jedną czwartą całych rekordowych przychodów odsetkowych.
Gdyby jednak spojrzeć nieco głębiej, sprawdzić, jakie są prawdziwe przyczyny tej sytuacji, to po nitce do kłębka dojdziemy do podatku bankowego. Bo to on wszystko zmienił - zarówno nastawienie banków do kredytu, jak i do rządowego długu. Ba, podatek bankowy był elementem szerszej polityki PiS mającej wprowadzić w Polsce prawdziwą rewolucję: znieść wolny rynek wraz ze zmianą funkcji systemu bankowego w gospodarce.
Przypomnijmy - podatek bankowy w wysokości 0,44 proc. rocznie został wprowadzony w 2016 roku. Banki płacą go od aktywów, ale z wyłączeniami. Najważniejsze jest to, że z podstawy opodatkowania zostały wyłączone bony pieniężne NBP i obligacje Skarbu Państwa lub gwarantowane przez SP. Retoryka towarzysząca wprowadzeniu podatku była identyczna, jak słyszana tu i ówdzie obecnie - banki są zbyt tłuste i trzeba im trochę zabrać, żeby finansować rzekome cele społeczne. Od tego czasu - a pokazują to twarde dane NBP, KNF i samych banków - zaczął spadać udział kredytów w aktywach banków, a rosnąć - obligacji i bonów NBP.
To był efekt pomysłu PiS na gospodarkę. Chciał, żeby banki przestały zajmować się rynkowym pośrednictwem kredytowym, a pieniądze zdeponowane przez Polaków przeznaczały na finansowanie rządowych wydatków, kupując rządowy dług. Państwo wie przecież lepiej, na co wydawać i komu rozdawać pieniądze. Człowiek weźmie kredyt i kupi sobie mieszkanie. Czyste marnotrawstwo. Gdy państwo weźmie kredyt (w taki sposób, że bank kupi jego obligacje), przekopie jakąś mierzeję, ku uciesze potomnych. I banki, smagnięte podatkiem, zaczęły pomalutku realizować narzucony im model. Jaki jest tego skutek?
- Sektor bankowy finansuje ponad 50 proc. potrzeb pożyczkowych państwa (...) Trudno znaleźć w Unii takie państwo, gdzie sektor bankowy wspierałby tak państwo - mówił Tadeusz Białek.
Zmiany w modelu funkcjonowania systemu bankowego - na bliźniaczo podobny do czasów PRL - nie byłyby tak szybkie ani tak drastyczne, gdyby nie pojawiła się nadpłynność. Banki naprawdę nie wiedziały, co zrobić z pieniędzmi i musiały kupować za nie obligacje i bony. A że stopy procentowe wzrosły, wzrosła też rentowność obligacji i bonów NBP. Słowem - państwo zaczęło dokarmiać banki. Wysokie stopy spowodowały, że z dokarmiania zrobiła się wielka uczta. Uwaga jednak - stopy zaczęły schodzić w dół.
Teraz bankowcy mówią - chwileczkę. Banki, jak wszystkie przedsiębiorstwa, płacą CIT, czyli podatek od osób prawnych. W zeszłym roku było to ponad 13,4 mld zł. Do tego dochodzi jeszcze podatek od aktywów, czyli specyficzny podatek bankowy - za zeszły rok 5,9 mld zł. I teraz mamy płacić jeszcze trzeci podatek? To jest nie fair.
- Podatek od zysków nadzwyczajnych był wprowadzany tam, gdzie nie było innego rodzaju opodatkowania banków - mówił na konferencji Tadeusz Białek.
Bankowcy wyliczają - w sumie (CIT, podatek bankowy, PIT pracowników i dywidendy od banków państwowych) zasililiśmy budżet państwa kwotą ponad 24 mld zł w zeszłym roku. To nie tak mało, bo aż 16 proc. całkowitych przychodów operacyjnych banków. Prócz tego banki płacą jeszcze opłaty na nadzór i bezpieczeństwo systemu finansowego (fundusz gwarancji depozytów i uporządkowanej restrukturyzacji w Bankowym Funduszu Gwarancyjnym). W tym roku to dodatkowo ponad 3 mld zł. Słowem - obciążenia polskie sektora rozmaitymi daninami i opłatami są najwyższe w Europie - przekonują.
- Polski sektor bankowy ponosi najwyższą opłatę solidarnościową (...) w relacji do przychodów w Europie - mówił Tadeusz Białek.
Faktycznie, podatek bankowy jest w Polsce najwyższy w Europie. Jest niemal dwa razy wyższy niż na Słowacji i prawie cztery razy wyższy niż na Węgrzech, gdzie podobnie jak w Polsce obowiązuje podatek od aktywów. Dodajmy jednak, że podatek od aktywów w Polsce nie jest czymś wyjątkowym. Oprócz Węgier obowiązuje w Słowenii, a w Grecji obciążone podatkiem są kredyty. Problem polega na tym właśnie, że podatek od aktywów powoduje złe skutki. Banki bardzo by chciały zastąpić podatek bankowy jakąś inną daniną, wcale nie niższą. Ale podatku bankowego od aktywów nie ma za bardzo czym zastąpić.
Wróćmy na chwilę do meritum. Zobaczmy, na czym polegał podatek bankowy i po co go w ogóle wymyślono. To nic nowego. Transakcje finansowe bywały w różnych krajach opodatkowywane od XVII wieku, kiedy to w Anglii wprowadzono opłatę od kupna akcji (rodzaj dzisiejszego podatku od czynności cywilno-prawnych). Podatek od transakcji akcjami i udziałami spółek jest obecnie dość powszechny w Europie. Nie zawsze podatki miały cele fiskalne. Niejednokrotnie wprowadzano je, by przyhamować spekulację (np. akcjami) bądź też chronić rodzimą walutę.
Po wielkim globalnym kryzysie finansowym wprowadzenie globalnego podatku bankowego było na agendzie G20, ale dyskusje utknęły w martwym punkcie. Rozważano wówczas trzy rozwiązania - obłożenie podatkiem aktywów lub pasywów banków, wprowadzenie podatku od wynagrodzeń kadry zarządzającej lub wprowadzenie podatku od transakcji finansowych, czyli Financial Transactions Tax (FTT), zwanego również "podatkiem Tobina" od nazwiska noblisty, który zaproponował taki instrument w 1972 roku. Dodajmy, że jego koncepcja miała na celu stabilizację kursów walutowych, a nie zapewnienie budżetowi większych dochodów.
W USA po kryzysie rząd zaczął prace nad podatkiem, którego intencją było "ukaranie" banków za to, że wywołały kryzys - i wyrównanie strat, jakie poniósł budżet federalny na program skupu toksycznych aktywów. Gdy jednak w 2014 roku okazało się, że na skupie aktywów budżet nie poniósł strat, a miał zyski, dyskusja o podatku bankowym zamarła.
W Unii od 2010 roku dyskutowano wprowadzenie podatku od transakcji finansowych (FTT). Miał on zasilać budżet Wspólnoty. Na bliższą współpracę w tym zakresie zgodziło się ostatecznie tylko 11 państw strefy euro, ale skończyła się ona tym, że niektóre kraje (np. Francja, Włochy, Hiszpania, Grecja) postanowiły taki podatek wprowadzać samodzielnie. Sposób naliczania FTT jest bardzo skomplikowany, zwłaszcza gdy w grę wchodzą transakcje transgraniczne. Wtedy potrzebne są dodatkowe umowy pomiędzy państwami. Podatek ten może przynieść efekty fiskalne na dużych i płynnych rynkach. W Wielkiej Brytanii dał w 2023 roku ponad 25 mld euro, ale na Malcie już tylko 10 mln. Polski rynek jest mały, a niemal cały wolumen transakcji finansowych (prócz giełdy) jest w Londynie. Trudno byłoby tam wysłać naszego fiskusa.
Najciekawszy jest przypadek Korei Południowej. Przypomnijmy, że w końcu lat 90. zeszłego wieku w państwach Południowo-Wschodniej Azji wybuchł kryzys spowodowany gwałtowną ucieczką zagranicznego kapitału, który wcześniej obficie finansował tamtejsze gospodarki. Korea po kryzysie wprowadziła liczne regulacje mające zapobiec zadłużaniu się rodzimych banków u globalnych hurtowników i powściągnąć nadmierną akcję kredytową, a w 2011 roku - podatek od bankowych pasywów. Pasywa o dłuższym terminie zapadalności były obciążone niższą stawką, a te o krótszym - wyższą. Stawka od zobowiązań wobec banków krajowych jest niższa niż wobec banków zagranicznych.
Podwyżki stóp po pandemii dające wysokie zyski bankom nie tylko w Polsce spowodowały, że 10 państw UE wprowadziło windfall tax. Ale większość z nich - na ściśle określony czas. Jest on bardzo zróżnicowany pod względem podstawy opodatkowania, wysokości stawek, czasu trwania i łącznego obciążenia. Głębokiej analizy tych rozwiązań dokonali Morgan Maneely i Lew Ratnovski z Międzynarodowego Funduszu Walutowego (polecamy!). Zwrócili uwagę na fakt, że "nadmiarowe" zyski banków są przejściowe, a zamiast pobierać podatek, lepiej byłoby skłonić banki do podwyższenia kapitału.
Wprowadzając w Polsce podatek bankowy posłowie PiS (nie obarczeni obowiązkiem oceny skutków regulacji) także powoływali się na wysokie zyski banków (zysk netto sektora wyniósł wówczas niespełna 15,9 mld zł) przy niemal zerowej inflacji i stosunkowo niskim wzroście gospodarczym. Szacowali, że wpływy wyniosą 7,3 mld zł. Pomimo szalejącej inflacji w okresie przed oddaniem władzy przez PiS, wpływy z podatku nie osiągnęły takiej wysokości.
Bankowcy, ekonomiści przestrzegali wówczas - podatek bankowy zmniejszy akcję kredytową. I zmniejszył. Obawiali się, że polskie korporacje będą się kredytować za granicą, a nie w Polsce. Tak się też stało. Kredyt dla sektora niefinansowego w polskich bankach skurczył się do 31,5 proc. PKB w 2024 roku, z blisko 50 proc. jeszcze w 2015 roku. ZBP wylicza, że od 2016 roku gospodarka dostała mniej o 673 mld zł kredytu, niż gdyby podatku bankowego nie było. Banki, zamiast finansować gospodarkę, zaczęły finansować rząd. I finansują.
- Sektor bankowy finansuje ponad 50 proc. potrzeb pożyczkowych państwa - mówił Tadeusz Białek.
Wyliczona przez analityków ZBP luka kredytowa narosła od 2016 roku - o rozmiarze 673 mld zł - została zasypana wzrostem zaangażowania banków w obligacje Skarbu Państwa o 300 mld zł, obligacje PFR i BKG łącznie o 110,7 mld zł. Dodatkową nadpłynność banki ulokowały w bonach pieniężnych NBP. Jest to 251 mld zł.
Rząd widzi, że podatek bankowy - taki jak w Polsce - przynosi opłakane skutki, bo tłamsi kredyt. Bankowcy próbowali o tym rozmawiać już z rządem PiS, ale zostali zignorowani. Teraz rozmawiają z Ministerstwem Finansów. Prezes ZBP na pytanie Interii odpowiada, że dialog zacznie się ponownie, kiedy skończy się polska prezydencja w Unii, bo teraz wszystkie "zasoby" MF są na niej skoncentrowane.
Oficjalne stanowisko MF jest takie, że bardzo chętnie zniosłoby podatek bankowy, ale chce zachować wpływy do skrajnie napiętego budżetu, jakie daje ta danina, czyli obecnie ok. 6 mld zł rocznie. Banki się na to z bólem zgadzają.
- Mówimy, że możemy płacić tyle samo, tylko na innej podstawie (...) Podatek bankowy ma ściśle charakter fiskalny i Skarb Państwa nie może sobie pozwolić na utratę wpływów. Chodzi o zachowanie wpływów, tylko na innej podstawie - mówi Tadeusz Białek.
Pytamy wysokiego przedstawiciela MF, czy realne jest zniesienie podatku bankowego albo przynajmniej zmiana podstawy opodatkowania. Rozkłada bezradnie ręce i wzdycha - banki nie są za bardzo lubiane. - To może - podpowiadamy - podnieść tym nielubianym bankom CIT, tak, że ho, ho. Nasz rozmówca kręci głową.
Bo faktycznie, żeby MF zachowało wpływy do budżetu takie jak z podatku bankowego, banki musiałaby zapłacić stawkę blisko 28 proc. CIT. Ale dodajmy - te szacunki dotyczą ubiegłego, rekordowego roku. Kiedy zyski banków spadną - a spadną, to tylko kwestia czasu - zmniejszyłyby się też dochody budżetu z CIT i "dodatkowego" CIT. A aktywa banków raczej się nie zmniejszą, więc na podatek bankowy można zawsze liczyć.
MF może wrócić do koncepcji opodatkowania pasywów, co sugerują bankowcy. Są one podstawą opodatkowania banków w wielu krajach w Europie, choć diabeł tkwi w szczegółach. Problem polega na tym, że pasywa polskich banków to głównie depozyty gospodarstw domowych i to płatne na żądanie. Teraz, gdy dzięki nadpłynności banki płacą grosze za depozyt, dodatkowe obciążenie podatkiem tych pasywów uderzałoby po kieszeni oszczędzających, a nie banki. Banki może musiałyby wprowadzić opłatę za depozyt, żeby pokryć podatek. W Polsce depozyty stanowią ponad 70 proc. pasywów banków, gdy w Unii - średnio połowę.
Wygląda na to, że szkodliwego podatku bankowego nie da się zastąpić. Czy to znaczy, że banki powinny płacić jeszcze jeden podatek? O wprowadzeniu podatku od "nadmiarowych" zysków można było myśleć trzy lata temu, tak jak zrobiła to znaczna część krajów UE, kiedy zyski zapewniały rosnące stopy procentowe. Teraz, gdy stopy procentowe spadają, zyski banków będą się kurczyć. Słowem - to nawet nie populizm, tylko musztarda po obiedzie. A przekonanie, że dochody budżetu można oprzeć na incydentalnych wpływach, choćby nawet były spektakularnie wysokie, nie służy myśleniu o stabilności finansów państwa.
Jacek Ramotowski