Bernanke przybywa z odsieczą

W środę giełdy azjatyckie zareagowały dużymi spadkami indeksów na przecenę amerykańskich akcji. Nie pomogło to, że indeks w Szanghaju wzrósł o prawie 4 procent redukując prawie o połowę skalę wtorkowego spadku.

W środę giełdy azjatyckie zareagowały dużymi spadkami indeksów na przecenę amerykańskich akcji. Nie pomogło to, że indeks w Szanghaju wzrósł o prawie 4 procent redukując prawie o połowę skalę wtorkowego spadku.

Pomógł w tym wzroście premier Chin, Wen Jiabao. Oświadczył on, że priorytetem władz jest stabilność i bezpieczeństwo rynku finansowego, czym uspokoił nastroje. Jednak tylko giełda chińska się uspokoiła, bo początek handlu w Eurolandzie był bardzo niezachęcający. Po otwarciu sesji indeksy spadały o prawie 2 procent, ale bardzo szybko nastąpiło uspokojenie i odreagowanie. Czekano na to, co będzie się działo w USA. Pomagało graczom to, że spadał kurs EUR/USD odreagowując ostatnie wzrosty. Dane z Eurolandu nie miały żadnego wpływu na zachowanie rynków. okazało się, że w lutym nastroje konsumentów, przedsiębiorców i ocena całej gospodarki poprawiły się. Od dawna te dane są lekceważone, ale niewątpliwie pozytywem jest to, że fundamenty gospodarki się poprawiają. Końcówka sesji była jednak znowu bardzo słaba.

Reklama

W USA i na całym świecie z niepokojem czekano na amerykańskie dane makroekonomiczne. I słusznie, że czekano z niepokojem, bo okazały się być bardzo słabe.

Raport o PKB był niejednoznaczny.

Wzrost PKB w czwartym kwartale został zweryfikowany w dół z 3,5 do 2,2 proc. Oczekiwano, że nastąpi taka weryfikacja, ale spodziewano się, że będzie mniejsza. Bazowy indeks PCE (wskaźnik wydatków konsumpcyjnych bez paliw i żywności) został zweryfikowany też w dół (z 2,1 na 1,9 proc.), ale deflator wzrósł z 1,5 na 1,6 proc. Co prawda deflator jest ostatnio lekceważony, ale jednak trudno było postawić tezę o zmniejszaniu się presji inflacyjnej. Takie dane były już jednak w zasadzie zawarte w cenach akcji.

Kolejne raporty mogły już tylko rozczarować.

Sprzedaż nowych domów spadła o 16,6 proc. (najmocniej od 13 lat), ilość niesprzedanych domów znacznie wzrosła, a mediana cenowa spadła rok do roku o 2,1 procenta. Trudno było dopatrzyć się czegoś pozytywnego w tych danych. Podobnie było z raportem z Chicago. Indeks PMI pokazujący, jak zachowuje się gospodarka w tym regionie spadł pokazując, że gospodarka coraz mocniej pogrąża się w recesji. Najmniejszego znaczenia nie miały dane o tygodniowej zmianie zapasów paliw (zapasy ropy trochę wzrosły, a benzyny i destylatów spadły).

Po tak złych danych rynek miał dwie możliwości: albo załamać się albo zacząć udawać, że wierzy, iż słaba gospodarka zmusi Fed do obniżki stóp, a to jakimś cudem jeszcze w tym roku jej pomoże. Gracze nie musieli sobie jednak łamać głowy nad rozwiązaniem tego dylematu. Na białym koniu przybył rycerz, który ich obronił przed pokusą wyprzedaży. Ben Bernanke, szef Fed występując w środę przed Komisją Budżetową Izby Reprezentantów powiedział, że rynki "wydają się działać dobrze" i należy oczekiwać, iż gospodarka USA w drugiej połowie roku znowu nabierze tempa.

Na białym kucyku przybył też giermek tego rycerza.

Rzecznik Białego Domu powiedział, że zaufanie Amerykanów do gospodarki rośnie, a fundamenty gospodarcze są bardzo mocne. Trochę ironizuję, ale trudno nie ironizować widzą, jak szef Fed i Biały Dom robią wszystko, co w ich mocy, żeby przekonać graczy do wstrzymania się ze sprzedażą akcji. Takie interwencje mogą nawet niepokoić, bo nie robi się ich, jeśli nie uważa się, że sytuacja nie jest bardzo poważna.

I tym razem udało się ocalić rynek akcji od krachu.

Po wypowiedziach Bena Bernanke indeksy rosły nawet całkiem wyraźnie, potem rynek zaczął się wahać, ale udało się zakończyć sesję bardziej niż umiarkowanym wzrostem. Uważam jednak, że mieliśmy do czynienia jedynie z wymuszonym na siłę "ząbkiem" wzrostowym. Podobnie zachowały się giełdy w Argentynie i Brazylii. Czekamy teraz na następne dane makro. Muszą być dobre, żeby ocalić rynki od spadku, bo codziennie szef Fed nie będzie go bronił.

Pozostałe rynki zachowywały się też nie tak jak powinny po tak złych danych, ale można było znaleźć na to uzasadnienie. Rentowność obligacji rosła, bo po bardzo dużym spadku słowa Bena Bernanke dały pretekst do korekty. Kurs EUR/USD nieznacznie spadł - była to korekta po ostatnich, dużych wzrostach. Pomagał jej wzrost rentowności obligacji. Surowce poszły każdy swoją drogą. Cena ropy wzrosła, bo taki jest trend, a sprawa Iranu daje wygodny pretekst do podnoszenia ceny. Złoto korygowało się bez specjalnej przyczyny, a miedź staniała o 2,6 procenta (słaba gospodarka to i mniejsze zapotrzebowanie na miedź). Te rynki nadal są w cieniu giełd akcji.

Po sesji dowiedzieliśmy się, że miliarder Carl Icahn zwiększył swoje udziały w Motoroli, co podniosło cenę akcji tej spółki w handlu posesyjnym o 4 procent. To jednak nie wywarło większego wpływu na handel posesyjny. Dowiedzieliśmy się też, że słowa Alana Greenspana zostały źle zinterpretowane. W oryginale powiedział podobno, że recesja w USA jest "możliwa, ale mało prawdopodobna" (possibile but not probable). Takie gorliwe szukanie innej, bardziej korzystnej interpretacji dodaje się do wczorajszej akcji Bena Bernanke i Białego Domu mającej na celu zatrzymanie spadków. Taka akcja uda się jednak dzisiaj tylko wtedy, jeśli dane makro nie będą jednoznacznie negatywne. Zdecydowanym minusem jest to, że spadły indeksy w Azji reagując na słabe dane makro z USA, niezbyt udane odbicie na amerykańskich giełdach oraz ponowne spadki w Szanghaju (prawie 3 procent).

Czwartek jest kolejnym dniem

w którym kalendarium jest wręcz imponujące. Jednak, tak jak i w środę, dane z Europy nie będą miały dużego wpływu na rynki. Warto jednak spojrzeć na to, co pokażą indeksy PMI dla sektora przemysłowego. Ten segment gospodarki również w Eurolandzie coraz bardziej się kurczy (mniej niż 30 procent całości), ale jednak jest to spora część gospodarki. Oczekuje się, że indeksy PMI, pokazujące jak rozwija się gospodarka, zmienią się nieznacznie pokazując, że trwa umiarkowany wzrost. Może to na chwilę wzmocnić euro. Akcje nie zareagują.

W USA też zostanie opublikowany podobny indeks (ISM), ale w Stanach sektor przemysłowy to mniej niż 20 procent całej gospodarki, więc znaczenie tego indeksu jest coraz mniejsze.

Jednak zdecydowanie lepiej byłoby dla ogólnego obrazu gospodarki, gdyby w tym segmencie nie utrzymywała się recesja (ostatnie dane o mówiły, że region w niej tkwi). Jednak jedynie spory spadek/wzrost indeksu może wpłynąć na nastroje graczy. Wzrost pomógłby dolarowi i chyba tym razem również akcjom. Gracze już trochę się boją spowolnienie gospodarczego, więc dobre dane by ich uspokoiły.

Przed otwarciem sesji w USA dowiemy się jeszcze, jak wygląda sytuacja na rynku pracy. Zostanie opublikowany raport Challengera (o planowanych zwolnieniach) oraz tygodniowy raport o ilości noworejestrowanych bezrobotnych. Pierwszy raport od dawna nie wywołuje nawet drgnięcia na rynkach finansowych. Drugi coraz mocniej na nie wpływa. Im gorsze będą te dane tym gorzej dla dolara, ale tym lepiej dla akcji, bo gracze niezbyt przejmują się rynkiem pracy, a bardzo chcą obniżki stóp, którą słabość rynku pracy mogłaby przyśpieszyć. O tej samej porze zostanie opublikowany raport o przychodach i wydatkach Amerykanów. Pokaże on czy wzrasta zagrożenie inflacją (przychody) i jak chętnie Amerykanie sięgają do portfela. Im więcej wydają tym lepiej dla gospodarki, a tym samym i dla akcji.

I to jednak jeszcze nie wszystko, bo pół godziny po otwarciu sesji w USA zostaną opublikowane raporty, które dotyczyć będą sytuacji na rynku nieruchomości. Chodzi o raport o cenach domów w 4. kwartale publikowany przez Office of Federal Housing Enterprise Oversight (OFHEO) oraz o dane o wydatkach na konstrukcje budowlane. Im lepsze będą te raporty tym lepiej dla dolara i właścicieli akcji, którzy coraz bardziej niepokoją się sytuacją na tym rynku. Dla rynku akcji duże znaczenie mogą też mieć raporty kwartalne dużych spółek, których w czwartek będzie sporo. Jak widać rynek może otrzymać bardzo dużo impulsów, które mogą pomóc każdej ze stron giełdowej gry, więc stawianie prognozy odnośnie zakończenia sesji nie ma specjalnego sensu.

Techniczne wyprzedanie rynku może wywołać wzrost indeksów

W środę złoty stabilizował się nie reagując ani na umocnienie dolara, ani na groźby Samoobrony, która ostrzegła, że może wyjść z koalicji, jeśli wicepremier Zyta Gilowska nie zmieni rozporządzenia w sprawie biopaliw. Mimo spadku kursu EUR/USD nasza waluta nawet się wzmacniała. Zachowanie rynku daje nadzieję na uspokojenie sytuacji. Niczego nie zmieniło to, że Rada Polityki Pieniężnej ogłosiła, po dwudniowym posiedzeniu, iż stopy procentowe się nie zmieniły. Czekano jednak przede wszystkim na komentarz do tej decyzji. Okazało się, że co prawda Rada grozi podwyżkami stóp, ale twierdzi, że w krótkim okresie inflacja będzie "wyraźnie niższa" niż w styczniowej projekcji CPI. Z tego wniosek, że nie będzie się śpieszyła z podwyżkami stóp. To, już wieczorem, umocniło naszą walutę zarówno do dolara jak i do euro. Dzisiaj powinniśmy już zacząć znowu naśladować ruchy kursu EUR/USD, a kierunek zostanie ustalony po publikacji danych makro w USA.

GPW w środę nie sprawiła bykom miłej niespodzianki. Sesja zaczęła się dwuprocentowym spadkiem, a indeks MidWig tracił nawet ponad 4 procent. Widać było jak działa brak płynności na akcjach małych spółek. Jednak prawie od samego początku popyt zaczął indeksy podnosić.

Gracze doszli do wniosku, że spadki są przesadzone, bo przecież indeks w Szanghaju wzrósł, a kontrakty na amerykańskie indeksy zapowiadały spore zwyżki indeksów. Uspakajały się również indeksy na pozostałych rynkach Eurolandu. Jednak zmienność rynków była olbrzymia, a u nas dodatkowo powiększały ją zlecenia arbitrażystów.

Sesja była rozgrywana według klasycznego scenariusza, więc nie mogło dziwić to, że od południa popyt przystąpił do ataku. Gracze najwyraźniej liczyli na mocne odbicie w USA. Jednak przed publikacją danych w USA już tylko na MidWig ten atak wyglądał na udany - ten indeks spadał o 14.00 tylko 0,7 proc. Na rynku dużych spółek nadal sytuacja zmieniała się jak w kalejdoskopie, ale zakończenie sesji było niezgodne ze standardowym scenariuszem. WIG20 spadł znowu i to sporo, bo aż o 2,5 procenta. Obrót był znowu olbrzymi. Takie zachowanie rynku może bardzo martwić, ale faktem jest, że graczom europejskim zdecydowanie nie spodobały się (słusznie) dane makro z USA, a to przedłużyło przecenę.

Dzisiaj praktycznie kończy się sezon publikowania raportów kwartalnych spółek. Raporty dużych firm mogą wpływać na nastroje, ale zdecydowanie bardziej istotne będą nastroje panujące na światowych rynkach akcji. Wczorajsze odbicie (niezbyt duże) w USA i techniczne wyprzedanie rynku powinno dzisiaj zapewnić odbicie, ale w czasie dużej korekty lub bessy analiza techniczna zazwyczaj po prostu nie działa, a indeksy mogą wchodzić w stan absolutnie skrajnego wyprzedania. Dużo zależy od tego, jak giełdy europejskie potraktują kolejne spadki indeksu w Szanghaju. Jeśli gracze będą nadal ostro sprzedawali akcje to nic nas nie uratuje przed złym początkiem sesji. Jeśli Europejczycy Szanghaj zlekceważą i sesje otworzą się neutralnie lub na plusie to indeksy, przynajmniej na początku sesji, powinny rosnąć, ale radziłbym zachować ostrożność. Po odbiciu zapewne włączy się znowu podaż, a w końcu i tak o zakończeniu sesji zadecyduje reakcja rynków światowych na dane z USA, których przecież i dzisiaj będzie bardzo dużo.

Komentarz przygotował

Piotr Kuczyński

Główny Analityk

Xelion. Doradcy Finansowi

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: odbicie | procent | giełdy | Fed | nastroje | Ben Bernanke | USA | gospodarka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »