Dolar bierze odwet na giełdach
W poniedziałek bardzo wyraźnie widać było ścisły związek tego, co działo się na Wall Street, ze zmianami kursu euro do dolara. Gdy około godziny 16.00 dolar zaczął gwałtownie słabnąć, indeksy giełdowe poszły ostro w górę. S&P500 dotarł do poziomu 1071 punktów, uznawanego przez analityków technicznych za opór. Po dwóch godzinach dolar przystąpił do kontrataku i zepchnął kurs wspólnej waluty w dół.
W tym samym czasie wskaźniki cen akcji zanurkowały i znalazły się zdecydowanie pod kreską. S&P500 od niedawnego szczytu-oporu stracił 15 punktów. W związku z całkowitym brakiem jakichkolwiek impulsów w postaci informacji czy wydarzeń makroekonomicznych oraz dojściem indeksu do wspomnianego oporu, można było mieć wątpliwości, czy to dolar podąża za giełdą, czy jest odwrotnie. We wtorek mieliśmy okazję obserwować niemal identyczną sytuację. Podobnie jak w poniedziałek, gwałtowne osłabienie dolara zbiegło się w czasie z dynamiczną zwyżką indeksów giełdowych. Amerykańska waluta traciła na wartości już od rana. Jednak dynamiczny ruch nastąpił około godziny 18.00. Niemal równocześnie indeksy na Wall Street wystrzeliły w górę, a S&P500 oporem zupełnie się nie przejął i przebił go z łatwością o 8 punktów. Tym razem żadnych wątpliwości nie było.
Dolar osłabł w reakcji na informacje o przygotowywanym przez państwa europejskie pakiecie pomocy dla Grecji. A więc to giełda reaguje na ruchy dolara, i to dość mocno. A skoro dzieje się tak kolejny dzień z rzędu, to pewnie nie jest to przypadek, lecz raczej reguła. A to cenna wskazówka dla inwestorów, wyjaśniająca obecne "zasady gry", zdecydowanie odmienne, od tych, do których zdążyliśmy się przyzwyczaić w epoce dolarowego carry trade.
Związek między rynkiem walutowym i giełdowym to nic nowego. Tyle, że często zmienia się charakter tych współzależności i ich kierunek. Nie trzeba zbytniej przenikliwości, by dostrzec ewidentną zbieżność tendencji zdecydowanego osłabiania się dolara wobec euro, rozpoczętej na przełomie lutego i marca ubiegłego roku, z początkiem niemal rocznej tendencji silnych wzrostów na giełdach i rynkach surowcowych. Amerykańska waluta od końca lutego do końca listopada straciła wobec euro prawie 27 centów, czyli ponad 21 proc. W tym samym czasie S&P500 zyskał niemal 73 proc. (z niewielkim przesunięciem, bowiem indeks osiągnął szczyt w okolicach połowy stycznia 2010 r.).
Oczywiście "ewidentność" tego związku jest doskonale widoczna z dzisiejszej perspektywy, ale znacznie trudniej było ją dostrzec w momencie, gdy zaczynała się tworzyć. W tym okresie jednak, a w każdym bądź razie w sporej jego części, można było odnieść wrażenie, że to sytuacja na giełdach "steruje" tym, co dzieje się z dolarem. W pewnych momentach było to widoczne bardzo wyraźnie. Okazało się, że dolar zaczął pełnić rolę głównej waluty, używanej w transakcjach typu carry-trade. Jego podatność na to, co dzieje się na giełdach i na nastroje inwestorów, szczególnie ich nastawienia wobec ryzyka, stała się w pełni zrozumiała.
Nie jest łatwo natychmiast dostrzec też zmiany współzależności rynku akcji i walutowego. Najczęściej bowiem mamy do czynienia z "okresem przejściowym", w trakcie którego pojawiają się sygnały zmian. Ale nie są one jeszcze wyraźne i najczęściej występują pewne niekonsekwencje. Od początku grudnia ubiegłego roku jesteśmy świadkami bardzo wyraźnej zmiany tendencji na rynku walutowym. Dolar zdecydowanie odzyskuje siłę.
Do połowy lutego umocnił się wobec euro o ponad 10 proc. Giełdy początkowo nie reagowały na tę zmianę zbyt wyraźnie, rosnąc do połowy stycznia. Jednak wyczerpywanie się dynamiki trendu wzrostowego było dość widoczne. W listopadzie i grudniu mieliśmy do czynienia raczej z "pełzaniem" indeksów, niż jednoznacznym ich ruchem w górę. Od drugiej połowy stycznia , wraz z rozpoczęciem się drugiej, dynamicznej fali umacniania się dolara, indeksy wyraźnie podążają w dół. A ewidentnie widoczny w ostatnich dniach związek opisany na wstępie, wskazuje, że dolar bierze odwet na giełdach i przejmuje rynkowe stery w swoje "ręce".
Roman Przasnyski