Felieton: Giełda na parkiecie

Przez ostatni miesiąc bankowcy zacierali ręce - ich biura maklerskie biły wszelkie rekordy popularności. 100 tysięcy nowych kont w skali całego kraju, to absolutny rekord. Świadczący również o tym, że klienci nie do końca wiedzą, co robią.

Przez ostatni miesiąc bankowcy zacierali ręce - ich biura maklerskie biły wszelkie rekordy popularności. 100 tysięcy nowych kont w skali całego kraju, to absolutny rekord. Świadczący również o tym, że klienci nie do końca wiedzą, co robią.

Tak naprawdę debiut giełdowy Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie, zaplanowany na wtorek 9 listopada, będzie papierkiem lakmusowym opisującym stan polskiej gospodarki nie tylko dla inwestorów i maklerów giełdowych. Będzie również informacją dla sektora bankowego o tym, na ile klienci banków - dzisiaj również prowadzonych przez nich biur maklerskich - są świadomi swoich decyzji.

Do i tak licznego grona graczy giełdowych dołączyło w ostatnim miesiącu sto tysięcy Polaków, którzy wierzą w szybki zysk pozbawiony ryzyka. Kto, jak kto, ale bankowcy doskonale wiedzą, że takie cuda w gospodarce raczej się nie zdarzają. Mimo to, namawiali klientów do zakładania kont maklerskich. I inwestowania w zakup papierów wartościowych największej giełdy naszego regionu. Żaden nie tłumaczył jednak dlaczego oferta GPW jest taka ważna, ani skąd wzięły się tak duże redukcje w zapisach na akcje giełdy.

Reklama

Efekt jest taki, że połowa graczy - nie inwestorów, ale właśnie graczy, którzy do tego zakupu podchodzą, jak do obstawiania numerów w grze w ruletkę - czuje się oszukana już na starcie swojej giełdowej przygody.

Ten brak informacji dziwi, szczególnie, że to właśnie bankowcy najgłośniej protestują w przypadku wprowadzania kolejnych rekomendacji Komisji Nadzoru Finansowego. To oni mówią o tym, że klienci bankowości wciąż wymagają edukacji w zakresie korzystania z podstawowych instrumentów inwestycyjnych. To oni w końcu wszelkie odmowy udzielenia kredytów, do których sami gorąco i indywidualnie zapraszają swoich klientów, tłumaczą narzucanymi odgórnie zakazami i nakazami.

Prawdą jest, że przeciętny nowy klient bankowego biura maklerskiego informacje o kondycji GPW dostawał od samej giełdy. I były to informacje przedstawiające giełdę w jak najlepszym świetle - to nie może dziwić. Bankowcy ani słowem nie wspominali o tym, że wielcy inwestorzy, zatrudniający doskonałych ekonomistów, do zakupu GPW podchodzą bardzo ostrożnie. Że w pierwotnej ofercie sprzedaży GPW przy ministerialnym stole nie doszło, bo ci wielcy się wycofali.

W ten sposób, choć na nieporównywalnie mniejszą skalę, powtarza się scenariusz opcji walutowych, które podtopiły wielu polskich przedsiębiorców - również nastawionych na szybki zysk i nieświadomych grożącego im ryzyka.

W dojrzałych gospodarkach kupno akcji jakiejkolwiek spółki przez giełdę papierów wartościowych jest traktowane, jak normalna inwestycja. Klienci biur maklerskich wiedzą, że kupując akcje mogą w ciągu kilku godzin pozornie stracić zainwestowany kapitał, jeśli spółka okaże się zdaniem akcjonariuszy warta mniej, niż sądzili do tej pory. W Polsce debiut giełdowy - szczególnie jeśli dotyczy spółki z udziałem Skarbu Państwa - kończy się prawdziwym festiwalem zakupowym, umiejętnie podsycanym przez bankowców liczących ilościowy przyrost kont maklerskich.

Pozostaje pytanie dla ilu posiadaczy tych kont, moment ich zakładania był jednodniowym kaprysem? Z którego wycofają się jeśli tylko spostrzegą, że giełdowe złote góry nie przynoszą oczekiwanych zysków, a często mogą się okazać pułapką.

Gazeta Bankowa
Dowiedz się więcej na temat: felieton | spółki | debiut | akcje | GPW | 100 tysięcy | kont
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »