Giełdy. Pełzająca hossa w Warszawie i na świecie
Indeksy giełdowe na całym świecie powoli, ale systematycznie biją rekordy wszech czasów. Wczoraj na absolutnym szczycie znalazł się niemiecki DAX, a w Nowym Jorku rekord ustanowił S&P500. Nie jesteśmy gorsi od potentatów. WIG, najszerszy indeks giełdy warszawskiej, po raz pierwszy w historii przekroczył granicę 69 tysięcy punktów. Mocną stroną polskiego rynku kapitałowego jest fakt, że nasze spółki nie są przewartościowane.
WIG siódmy raz z rzędu zamknął sesję niedużym wzrostem i poprawił swoje historyczne maksimum. WIG20, który osiągnął prawie 2300 punktów znalazł się na najwyższym poziomie od 2 lat. Blisko rekordów sprzed kilkunastu lat są także wskaźniki mWIG40 i sWIG80.
Maciej Leściorz z CMC Markets przypomina, że na warszawskiej GPW mamy wieloletni trend wzrostowy. Jedynym poważniejszym jego zakłóceniem był pandemiczny spadek zanotowany wiosną 2020 roku. Analityk CMC Markets zakłada, że podczas trwającej hossy WIG może na jakiś czas zatrzymać się na poziomie 70 tysięcy punktów. Nie będzie to jednak opór wynikający z czynników technicznych, a raczej psychologiczna reakcja inwestorów na osiągnięcie okrągłej liczby.
Maciej Leściorz widzi dobre perspektywy także dla wskaźnika WIG20, którego notowania w 60 proc. zależą od kapitału zagranicznego napływającego na polski rynek. Indeks 20 największych spółek od czerwca pozostaje w konsolidacji, jednak niewykluczone, że wraz z osiąganiem pułapu 2300 punktów właśnie zaczyna się z niej wybijać.
Zasadnicza różnica między WIG a WIG20 polega na tym, że pierwszy z tych indeksów ma charakter dochodowy (uwzględnia dywidendy i prawa poboru), a drugi jest wskaźnikiem wyłącznie cenowym. Głównie dlatego WIG dorównał w tym roku swoim historycznym szczytom sprzed kilkunastu lat, podczas gdy WIG20 jest nadal dużo niżej notowany niż w 2007 roku (rekord to 3940 punktów). Maciej Leściorz z CMC Markets zwraca jednak uwagę na fakt, że indeks WIG20TR, uwzględniający dywidendy i prawa poboru, traci do swojego maksimum tylko 7 proc.
Bartosz Baran, analityk inwestycyjny, podkreśla, że dla spółek notowanych na GPW podstawowy wskaźnik C/Z (cena do zysku) wynosi 13, a cena/wartość księgowa to 1,57. Z punktu widzenia inwestorów są to liczby bardzo atrakcyjne, świadczące o tym, że polskie spółki nie są przewartościowane.
"Ogólnie rzecz biorąc najatrakcyjniej wycenione są spółki z sWIG80. Od wiosny 2020 roku ten indeks zaczął rosnąć jak szalony i po latach stagnacji zanotował wzrost o ponad 80 proc. Mimo to spółki tworzące sWIG80 są wciąż dużo atrakcyjniej wycenione niż firmy z WIG20. Indeks 80 mniejszych spółek wciąż znajduje się 20 proc. poniżej pułapu z 2012 roku oraz 35 proc. niżej niż w okresie pęknięcia bańki spekulacyjnej w 2008 roku (w ujęciu złotowym)" - czytamy w opracowaniu Bartosza Barana
Maciej Leściorz też uważa, że o przewartościowaniu na polskiej giełdzie nie może być mowy. Dowodem na to jest CAPE czyli wskaźnik Shillera - dużo korzystniejszy w tej chwili dla naszych spółek niż dla firm notowanych na Wall Street. CAPE to indeks C/Z (cena/zysk) obliczany przy wprowadzeniu do mianownika średniej zysków z ostatnich 10 lat skorygowanych o inflację. Dla ogółu polskich spółek wynosi 12, a dla liderów WIG20 jest niewiele wyższy i kształtuje się na poziomie 20. Dla porównania, na giełdzie w Nowym Jorku wskaźnik Shillera to 40. Ta liczba dla niektórych analityków i inwestorów na Wall Street jest jak czerwone światło ostrzegawcze - może być zwiastunem nadchodzącego krachu.
BIZNES INTERIA na Facebooku i jesteś na bieżąco z najnowszymi wydarzeniami
W Polsce analitycy inwestorów raczej uspokajają i radzą, by brać pod uwagę fakt, że w 2007 roku dolar kosztował 2,5 zł, a w 2008 roku tylko 2 zł. Dziś zbliża się do 4 zł. WIG20 denominowany w dolarze jest w tej chwili 60 proc. poniżej pułapu z 2007 roku. Można więc uznać, że dziś dla zagranicznego inwestora polska giełda jest niemal dwa razy tańsza niż kilkanaście lat temu. Z drugiej strony zapewne wielu uczestników rynku pamięta, że ówczesna hossa zakończyła się fatalnie - spadkiem indeksów o prawie 70 proc.
Korzystne perspektywy giełdy w Warszawie mogą wynikać także ze spodziewanych dobrych wyników polskiej gospodarki i przedsiębiorstw w drugim i trzecim kwartale tego roku. Ignacy Morawski (SpotData) podkreśla, że liczne spółki handlowe miały w lipcu dwucyfrową dynamikę przychodów w porównaniu z tym samym miesiącem nie tylko w 2020 roku, ale także w "normalnym" 2019 roku.
Takimi wynikami mogą się pochwalić: TIM prowadzący handel hurtowy elektrotechniką, InterCars i AutoPartner handlujące częściami samochodowymi, Oponeo sprzedające opony oraz VRG, czyli właściciel odzieżowej marki Vistula. Ignacy Morawski podkreśla jednak, że sytuację w gospodarce i na giełdzie może skomplikować jesienna, czwarta fala koronawirusa.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Julia Przyłębska: Żyjemy w dwóch różnych światach
Wiele wskazuje na to, że dla inwestorów na całym świecie giełdy papierów wartościowych są remedium na prowadzoną przez banki centralne politykę bardzo niskich stóp procentowych.
- Niemal wszędzie konsumenci muszą płacić bankom za to, że przetrzymują gotówkę, której wartość nabywcza szybko spada. W USA realne stopy procentowe wynoszą minus 5,3 proc., w Polsce minus 4,9 proc., w Norwegii minus 3 proc., w strefie euro minus 2,7 proc., a w Wielkiej Brytanii minus 2,4 proc. To z kolei wypycha kapitał w stronę bardziej ryzykownych aktywów. Inwestorzy rozumieją, że bez ryzyka nie ma dziś sposobu na otrzymanie wynagrodzenia od posiadanego kapitału - komentuje Daniel Kostecki, główny analityk Conotoxia Ltd.
Maciej Leściorz z CMC Markets, jest zdania, że obserwowana w tym tygodniu kontynuacja wzrostów na giełdach wynika z faktu, że inwestorzy znów doszli do przekonania, że amerykański bank centralny (Fed) nie zdecyduje się na szybkie zaostrzenie polityki monetarnej. Okazało się bowiem, że inflacja konsumencka w USA w lipcu nie wzrosła i jest na poziomie 5,4 proc., a inflacja bazowa nawet spadła z 4,5 do 4,3 proc.
Daniel Kostecki podkreśla, że ciągły odpływ pieniędzy z kont i lokat działa na korzyść rynków giełdowych i pomaga akcjom drożeć. Jego zdaniem, nieznaczne zacieśnienie polityki pieniężnej poprzez zmniejszanie programu skupu aktywów czy pierwsze podwyżki stóp procentowych wcale nie musi osłabić zainteresowania inwestorów lokowaniem środków na giełdach.
Jacek Brzeski