Hossa trwa

- Chcemy budować rynek bardzo otwarty, dla przedsiębiorstw o różnym kalibrze pod względem kapitalizacji.Rozmowa z dr. Ludwikiem Sobolewskim, prezesem zarządu warszawskiej Giełdy Papierów Wartościowych

- Spodziewa się pan, że w tym roku na GPW zadebiutuje prawdopodobnie aż 60 spółek. Skąd tak duża liczba?

- Około 30 firm, jak przewidujemy, będzie pochodzić z sektora prywatnego. Będą to głównie krajowe firmy prywatne, które dotąd nie miały żadnej przygody na rynku publicznym. Liczymy na 6-8 firm, które będą przechodzić z CeTo. One także są prywatne, ale już - będąc na rynku publicznym - obeznane z obowiązkami ciążącymi na spółce publicznej. Przykładem może być Mewa, której zarząd przyznaje, że kilka lat pobytu na CeTo wyrabia dyscyplinę informowania rynku. Nie jest to więc dla nich przejście do zupełnie innego świata.

Reklama

Do tego dodaję znów 6-8 firm zagranicznych, głównie z naszego regionu - jak Litwa, Łotwa, Estonia, także Ukraina, Słowacja, Czechy. Wyróżniam je dlatego, że to są trudne projekty - wymagają dużego zaangażowania ze strony giełdy, upowszechnienia informacji, spotykania się. W II połowie ubiegłego roku przyjęliśmy kilkanaście wizyt firm doradczych z innych rynków i przedsiębiorstw, które chciały bezpośrednio uzyskać informacje na temat warunków wejścia na GPW.

Zawarliśmy też umowę z Suprema Securities, która działa w krajach nadbałtyckich i stamtąd będzie "przyprowadzać" do nas spółki. W tym samym celu nawiązaliśmy relacje i zawarliśmy umowy z trzema firmami brokerskimi na Ukrainie. Liczę też na ok. 10 spółek z prywatyzacji.

- Ministerstwo Skarbu Państwa zapowiada kilkadziesiąt?

- Tak, ale jestem ostrożny i liczę na ok. 10, to i tak niemało. Od niedawna można zaobserwować rozbudowę strategii prywatyzacyjnej Ministerstwa Skarbu Państwa. Do tej pory resort mniej uwzględniał prywatyzację przez GPW - poza wielkimi spółkami, jak Ruch. Teraz jest program dla małych i średnich przedsiębiorstw. Stąd zapewne wzięło się te kilkadziesiąt zapowiadanych spółek, o których się mówi.

Jestem przekonany, że na parkiecie pojawi się co najmniej 60 nowych firm. Zresztą nie byłby to pierwszy raz - w 1997 r. na giełdę weszły 62 spółki i to głównie z prywatyzacji. W kolejnym było 57 - nie jest to więc niemożliwe.

- Jak dotąd zainteresowanie rynku debiutantami było bardzo duże. Dysproporcje między ofertą i popytem powodowały 98-99-proc. redukcje. Czy tak będzie i w tym roku? Inwestorzy wszystko kupią?

- Redukcje i to zarówno dla inwestorów indywidualnych, jak instytucjonalnych rzeczywiście były bardzo wysokie. Wynika to z niedostatecznej podaży na rynku. Gdy bierze się pod uwagę tylko wartość IPO (nowych spółek) - nie ma wątpliwości, że kapitału na rynku jest znacznie więcej niż firm, których akcje można kupić. Ale ubiegły rok przebiegał także pod znakiem bardzo dużej aktywności spółek już notowanych na giełdzie. Podwyższały kapitał, pozyskiwały nowe środki. Można powiedzieć, że bardzo poważne kwoty przepłynęły między "kapitałodawcami" i biorcami. Mimo to wyniki spółek i kursy na GPW przyciągały inwestorów. Obserwowaliśmy zainteresowanie OFE i funduszy inwestycyjnych niewielkimi nawet ofertami.

Jednak to, że rynek bierze wszystko, nie oznacza złej jakości spółek. Mieliśmy bardzo ciekawe przedsiębiorstwa na giełdzie, czasami były to firmy nr 1 lub nr 2 w zakresie danego produktu na rynku światowym. Ujawniały się pewne nisze w gospodarce, gdzie Polacy są liderami. Fakt, że to były spółki o niedużej kapitalizacji, ale sprzedające bardzo wyrafinowany intelektualnie i technologicznie produkt. Nic dziwnego, że chętnie je kupowano.

- Kto więc kupi te spółki? Inwestorzy indywidualni czy raczej fundusze?

- Ci sami, co dotychczas - inwestorzy instytucjonalni, przede wszystkim OFE - nasz "skarb narodowy" jeśli chodzi o rynek kapitałowy. One potrzebują nowych ofert, będą więc bardzo aktywne na tym rynku IPO. To nas jako giełdę mobilizuje też do akcji "akwizycyjnej" wśród emitentów, bo OFE mają coraz większy procent free floatu - wolnych środków w obrocie. Nie możemy dopuścić do tego, by był on nadmiernie skoncentrowany w rękach OFE, bo to obniża nam płynność (liczoną poprzez wielkość obrotów do kapitalizacji) - i tak nie najwyższą w regionie. Mamy bardzo dużą część kapitalizacji zamrożoną w udziałach Skarbu Państwa czy inwestorów strategicznych.

Duża grupa kupujących to inwestorzy indywidualni - lokujący środki poprzez fundusze inwestycyjne lub samodzielnie. Wszystko więc wskazuje na to, że boom w funduszach będzie się utrzymywał, coraz większe oszczędności będą do nich przepływały, już zebrały prawie 100 mld złotych.

Chodzi teraz o to, by ten "głód" inwestycyjny był zaspokojony. Aby nowych spółek było jak najwięcej, ale też aby łączna wartość IPO była znacząca. Tu wiele zależy od spółek Skarbu Państwa.

- A zagranica? Ostatnio jest jakby mniej zainteresowana Europą Wschodnią, bo nasze akcje stoją zbyt wysoko.

- Zainteresowanie zagranicznych inwestorów wcale nie maleje, ich udział w obrocie na IPO jest zróżnicowany. Były takie oferty jak HTL Strefa, nieduża spółka, czy Multimedia - z kolei największa oferta nieprywatyzacyjna (800 mln złotych, z czego 300 mln nowego kapitału), sprzedawane na rynkach międzynarodowych - kupowane przez inwestorów z Unii, Azji, USA i polskich. Astarta Kijów także poszła w portfele nie tylko polskie, ale i zagraniczne. Trudno określić wartościowo zaangażowanie w IPO zagranicznego inwestora instytucjonalnego z rynków rozwiniętych. Wycena na polskim rynku jest atrakcyjna, ale wskaźnik C/Z nie jest zawyżony w stosunku do innych giełd środkowoeuropejskich. Inwestorzy zagraniczni patrzą na sytuację makroekonomiczną, a ta zachęca do kupowania u nas.

- Będą dominować spółki raczej niewielkie, czy pojawią się nowe blue chipy? Można tu zaobserwować jakiś stały trend?

- Mogą się trafić duże spółki z określonych branż. Już w zeszłym roku mieliśmy oferty prywatne rzędu 200-300 mln złotych, a więc dość poważne. Spodziewam się, że będzie tu działał mechanizm - jedna firma pobudza drugą, konkurencyjną do wchodzenia na giełdę. Jest TVN, może pojawi się Polsat? Jest Ruch, czy da to do myślenia Kolporterowi? Zobaczymy. Jeżeli giełda daje wzmocnienie marki, umożliwia finansowanie projektów, pozwala się dynamicznie rozwijać przedsiębiorstwu - to konkurent też powinien się zastanowić nad swoją strategią. Na giełdę wchodziły ostatnio prywatne firmy, które osiągnęły znaczną wielkość, w ciągu kilkunastu lat istnienia rozwinęły skalę działania. Będzie ich coraz więcej. Jest przecież rok 2007, inna sytuacja niż w poprzedniej dekadzie. Oczywiście, w tej części Europy i w Polsce także - megaoferty pochodzą z majątku państwowego. Chcielibyśmy, aby na giełdę trafił np. LOT, czy lotnicze porty regionalne. Ale nasza GPW pozwala rozwijać się nie tylko wielkim. Wśród tych wspomnianych 30 prywatnych spółek zapewne będą dominować te z sektora MSP. To też dobrze, bo oznacza, że przejście przez procedurę przekształcenia w spółki akcyjne, przygotowanie prospektu i upublicznienie - nie przekracza ich możliwości. To przykład dla następnych, że nasza giełda nie stwarza barier nie do przebycia. Firmy małe lub średnie na pewnym etapie rozwoju potykają się o brak kapitału, a sprostać konkurencji czy wybić się na rynku mogą tylko mocno inwestując. Giełda sprawdza się tu jako wehikuł dołączania do czołówki.

- Więcej spółek, więcej kapitału?

- Musimy budować rynek, który przyciągnie zarówno kapitał krajowy, jak i międzynarodowy. Ten zaś czuje się bezpiecznie wtedy, kiedy wchodzi w inwestycje o wysokiej płynności. Inwestycje w rynek głęboki na tyle, że wyjście z nich nie spowoduje od razu drastycznego spadku ceny oraz w papiery spółek o dużym free float. Dlatego potrzebne są nam blue chipy, które zainteresują duży kapitał.

Nasze myślenie idzie więc w dwu kierunkach - z jednej strony chcemy budować rynek bardzo otwarty, dla przedsiębiorstw o różnym kalibrze pod względem kapitalizacji. Drugi kierunek "retorycznie" podsumowuję w ten sposób: żeby pod koniec 2008 roku zastanowić się nad tym, czy główny indeks nie powinien składać się z więcej niż 20 spółek. A już nie retorycznie - działać tak, by powstały fundamentalne i rzetelne przesłanki do tego, by przekształcić go w WIG25 czy WIG30. Musimy mieć do tego spółki o dużej kapitalizacji, ustabilizowanej sytuacji rynkowej, znane inwestorom i dające duże obroty.

- Duże spółki z jakich branż?

- Pierwszy sektor to będą firmy, które mają sprzedaż na rynki Unii. One wykorzystują swoją przewagę konkurencyjną w postaci niskich kosztów pracy i wytwarzania. Tam, gdzie udział kosztów pracy jest wysoki. To sektor mało efektowny i mało perspektywiczny, gdyż koszty pracy w UE będą się wyrównywać.

Drugi sektor - związany z nieruchomościami. Koszt gruntów jest jeszcze relatywnie niski, to duży potencjał wzrostu cen nieruchomości i uzyskiwania przychodów z ich eksploatacji. Mamy ciągle mało rozwiniętą infrastrukturę biurową i mieszkaniową. Będziemy mieć wkrótce JW. Construction, także Orco - dewelopera, który wejdzie na giełdy w Warszawie, Pradze, Budapeszcie.

Trzeci - to firmy, które będą budować swoją pozycję na rynku i zdobywać przewagę konkurencyjną na bazie innowacji. I to szeroko rozumianej - produktowej, technicznej, organizacyjnej. Kojarzy się to oczywiście z branżą wysokich technologii. Tam możliwy jest niezwykle efektowny sukces - dzięki np. nowatorskiemu podejściu do rozwiązań technicznych. One znajdują wielu inwestorów. Nasz rynek jest już dość wyrafinowany i wyedukowany. Kupuje się na nim nie tylko "twardy" majątek - ziemia, budynki, maszyny - ale także firmy oparte na kapitale intelektualnym. Jeżeli ta tendencja się utrzyma i wchodzić na giełdę będą spółki, które się opierają na ludzkich zasobach i gdzie przewagą nie jest po prostu wyłącznie koszt pracy - to będzie dowód na to, że także takie projekty można finansować przez rynek giełdowy. Chciałbym, żeby było jak najwięcej takich projektów, aby się zmieniała struktura naszej przedsiębiorczości na korzyść branż, gdzie wymagany jest potencjał intelektualny, wykształcenie, innowacyjne myślenie.

- Ale czy wystarczy dla nich wszystkich pieniędzy? Analitycy przewidują korektę na rynku, nie można wykluczyć odejścia mniej odpornych inwestorów?

- Drobne korekty wyceny są czymś zupełnie normalnym, także w czasie hossy. Nie ma co nimi straszyć ani zmieniać z tego powodu podejścia do inwestycji. Nie widzę żadnych podstaw do tego by twierdzić, że w 2007 roku będziemy mieli do czynienia z głębszą korektą, nie mówiąc już o bessie. Wręcz przeciwnie, otoczenie makroekonomiczne - spadająca stopa bezrobocia, wzrastające inwestycje przedsiębiorstw, przewidywane na ten rok tempo wzrostu gospodarczego na poziomie 5 proc. Oraz wielki strumień środków unijnych, który zacznie teraz do nas płynąć - skłaniają do wniosku, że będzie dobrze. Może nawet kolejny rok hossy.

Rozmawiała: Anna Witkowska

Gazeta Bankowa
Dowiedz się więcej na temat: prywatne | giełdy | "Hoss" | hossa | skarbu | Hoss | OFE | firmy | GPW | inwestorzy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »