Inwestorzy giełdowi wzięli parkiet w obroty
Przekroczenie przez indeks WIG20 psychologicznego poziomu 2000 pkt., przy obrotach ponad dwóch miliardów złotych, to ukoronowanie skokowego wzrostu zainteresowania handlem na GPW, który towarzyszy trudnemu dla gospodarki okresowi pandemii. Nie tylko ze strony inwestorów instytucjonalnych, krajowych i zagranicznych, ale także indywidualnych, którzy szukają alternatyw dla przynoszących realne straty lokat bankowych. Wreszcie rynek kapitałowy korzysta z paliwa zmienności cen i wysokich obrotów.
Najwyższą od końca lutego wartość WIG20 osiągnął 9 grudnia. To akcent dynamicznej zwyżki trwającej od kilku tygodni. I jest za wcześnie, aby ten grudniowy rekord uznać za efekt "window dressing", czyli większego zaangażowania inwestorów instytucjonalnych na koniec roku, mającego na celu podnoszenie wycen posiadanych papierów, aby poprawić marketingowe statystyki funduszy, a zarządzającym zapewnić premie i bonusy.
Ten rok na warszawskim parkiecie jest szczególny z kilku powodów, które są daleko bardziej znaczące niż grudniowa gra rynkowa o wyższe wyceny, do której trzeba zaangażować większe kapitały.
Wkrótce zamkniemy rok pandemii koronawirusa, który odcisnął swoje piętno nie tylko na zdrowiu społeczeństwa i szerokiej gospodarce, ale także na rynku kapitałowym. W tym roku doszło w Warszawie do skokowego wzrostu wolumenu handlu, a także zmienności, czyli kluczowych elementów, do których inwestorzy tak bardzo tęsknią.
Pamiętam, jak przez wiele lat poprzedzających 2020, m.in. na Konferencji WallStreet Stowarzyszenia Inwestorów Indywidualnych, największym w Polsce spotkaniu detalicznych inwestorów, można było usłyszeć wołanie: "Chcemy większej zmienności!". A rynek, jak na złość - w uproszczeniu - był płaski jak deska, i trudno było zarobić i na wzrostach, i na spadkach.
Długo wyczekiwana "zmienność" pojawiła się wreszcie w 2020 roku. Ale myliłby się ten, kto uważałby, że przyczyniła się do tego jedynie pandemia. Ruch w giełdowym interesie zaczął się dużo wcześniej niż w marcu, gdy COVID-19 dotarł do Polski i wywołał szok gospodarczy.
Wzrost obrotów akcjami na warszawskiej giełdzie można było zauważyć już w kilku poprzedzających pandemię miesiącach, gdy handel sięgał nieoczekiwanie miliarda złotych na sesję. A w kuluarach giełdowych przedstawiciele domów maklerskich z lekkim niedowierzaniem mówili wówczas nieoficjalnie, że zrobił się ruch wśród indywidualnych inwestorów.
Odkurzyli swoje rachunki inwestycyjne, albo zupełnie na świeżo postanowili spróbować swoich sił na parkiecie. Po części zostali do tego zmuszeni przez Radę Polityki Pieniężnej, która - pomimo wyskoku inflacji ponad cel i jego odchylenie (2,5 proc. plus/minus 1 pkt proc.) w I kwartale 2020 - twardo trzymała się strategii niepodnoszenia stóp procentowych.
Abstrahując od mniej lub bardziej politycznych motywacji (wszak zbliżały się kluczowe wybory prezydenckie, a wyborcy nie lubią płacić wyższych odsetek od kredytów), utrzymywanie stóp procentowych na rekordowo niskim poziomie i brak przeciwdziałania na bardzo bolesny wyskok cen dla konsumentów doprowadziło wielu drobnych inwestorów, którzy odróżniają podstawowe pojęcia realnej straty od nominalnego zysku, do wniosku, że trzymanie oszczędności na coraz słabiej oprocentowanych lokatach bankowych mija się z celem i powoduje topnienie realnej wartości kapitału.
I właśnie ta grupa "ogarniętych" ekonomicznie inwestorów zaczęła dość rozpaczliwie szukać alternatyw, skoro lokaty bankowe - przy wysokiej inflacji - nie dawały już żadnej ochrony kapitału.
Wybór wielu z nich padł nie tylko tradycyjnie na nieruchomości, ale także obligacje skarbowe, które święciły triumfy zainteresowania do momentu, gdy od maja 2020 nie zostało znacząco pogorszone ich oprocentowanie i marże, szczególnie najbardziej popularnych "czterolatek" (z uwagi na to, że są w swojej konstrukcji indeksowane do inflacji).
Gdy obligacje skarbowe straciły na atrakcyjności, jeszcze większym zainteresowaniem detalu mogła cieszyć się giełda. Stało się to tym bardziej kuszące, że z powodu nerwowych reakcji inwestorów na gospodarcze skutki pandemii, na rynku akcji zapanowała od marca niesłychana zmienność, która jednych paraliżowała, ale drugich przyciągała nadzwyczajnymi możliwościami, jakie dawała czysta spekulacja.
Zmienność cen akcji stała się ogromna, co z natury przyciąga na rynek detalistów, akceptujących wysokie ryzyko i "lubiących" adrenalinę. Doszło do tego, że wielki comeback detalistów wiosną 2020 był jednym z głównych hamulców panicznej przeceny akcji i doprowadził do ustabilizowania notowań na warszawskiej giełdzie.
Co więcej, można założyć, że to właśnie detaliści jako pierwsi starali się aktywnie i selektywnie szukać spółek, które ze względu na działalność np. w szeroko rozumianym sektorze zdrowotnym, wydawały się nie tylko odporne na gospodarcze skutki pandemii, ale wręcz mogły stać się nowymi liderami rynku.
Oczywiście ich motywacje były podszyte mieszaniną spekulacji i fundamentalnych nadziei, ale jednak na giełdowym firmamencie zapaliło się wiele gwiazd, o których mało kto słyszał przed pandemią. I ich kapitalizacje poszybowały ku ogromnej satysfakcji "detalu".
Jednak myliłby się ten, kto wyłącznie w rzeszy drobnych inwestorów indywidualnych szukałby źródeł tegorocznego wzrostu obrotów i zmienności na warszawskiej giełdzie. Swoje zrobiły też instytucje finansowe, głównie krajowe TFI, które również zaczęły przyciągać pieniądze detalistów odpływające z lokat i w ich imieniu kierować ten strumień na rynek akcji.
Zauważalne kwoty popłynęły wreszcie także z programu PPK, którym zainteresowanie ucierpiało na skutek lęku przed pandemicznym gospodarczym armagedonem i utratą pracy, ale i tak PPK powoli budował swoją masę krytyczną pod względem ilości kapitału.
Z kolei dla zainteresowania kapitału zagranicznego przełomowa była oferta publiczna Allegro, która przyćmiła rekordzistę sprzed dekady - PZU. Tak wielkiego kawałka tortu nie przegapili potężni inwestorzy zagraniczni, którzy wreszcie dzięki temu - po latach omijania Warszawy szerokim łukiem - znowu zdołali warszawską giełdę odszukać na globalnej mapie inwestycyjnej.
To wszystko wychodzi w statystykach. Obroty listopadowe na głównym rynku akcji GPW wystrzeliły do ponad 31 mld zł, co oznaczało zdublowanie z nawiązką wyniku z listopada 2019. Ale także rok 2020 wygląda imponująco, bowiem od stycznia do listopada obroty zwiększyły się z grubsza aż o połowę. Średnie dzienne obroty dla sesji listopadowych w tym roku to już ponad 1,5 mld zł wobec skromnych 800 mln zł przed rokiem.
Prawdziwe szaleństwo inwestycyjne stało się także udziałem rynku NewConnect, który po latach krytyki udowodnił, że jest po prostu potrzebny, i dla emitentów, i dla inwestorów. Ze względu na niewielką kapitalizację spółek z NewConnect, to szczególnie indywidualni inwestorzy mieli tam ogromne pole do działania i swoimi zleceniami w dużej mierze kreowali ten rynek.
Na dowód garść liczb z listopadowego podsumowania obrotów na NewConnect: łączna wartość obrotów sięgnęła 1,5 mld zł i była o... 926 proc. wyższa niż przed rokiem, a dynamika obrotów w okresie styczeń-listopad niewiele się różni - 881 proc. przy 13,8 mld zł.
Przed nami jeszcze kilkanaście tegorocznych sesji, ale już obecnie można powiedzieć, że wreszcie spragnieni inwestorzy doczekali się tego, o czym marzyli przez lata: zmienności cen i płynności obrotu. To dobry prognostyk dla całego rynku kapitałowego na 2021 rok, bo nie ma nic gorszego niż rynek, który jest na peryferiach inwestycyjnych zainteresowań, tak jak było z warszawską giełdą przed 2020 rokiem.
Tomasz Prusek
publicysta ekonomiczny
prezes Fundacji Przyjazny Kraj
Biznes INTERIA.PL na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze