Kobalt z Konga. Wydobycie rękami dzieci
Kobalt jest w każdym smartfonie, laptopie i samochodzie elektrycznym. Warunki wydobycia tego kruszcu w Kongu - nieludzkie, a koncerny na razie nie są zobligowane do ich poprawy.
Kasulu w byłej prowincji Katanga w Demokratycznej Republice Konga. Młodzi mężczyźni wchodzą do głębokiej, ciemnej dziury, bez kasku, zabezpieczenia, wyposażeni tylko w latarkę i narzędzia. Na dole sztolnia rozgałęzia się w jeszcze węższe przejścia. Wydobywają kobalt, posługując się dłutami i zwykłymi hakami. Kamienie wrzucają do worków, które wyciągane są na powierzchnię.
Amnesty International sfilmowała te sceny: mężczyzn pracujących w niezabezpieczonym tunelu, kobiety nad rzeką wymywające skały, dzieci i nastolatków sortujących kobaltowe kamienie. - Wszyscy pracują bez jakiegokolwiek zabezpieczenia - mówi Lauren Armistead z Amnesty International, która w 2015 roku opracowała raport na temat warunków, w jakich wydobywany jest w Kongu kobalt i udokumentowała pracę dzieci.
- Najmłodsze dziecko, które spotkaliśmy, miało siedem czy osiem lat, kiedy zostało wysłane do kopalni, ale to wyjątek - podkreśla Armistead. - Większość to nastolatki, które sortują lub łupią kamienie - dodaje. - Wdychanie powstającego przy tym toksycznego pyłu powoduje często śmiertelną chorobę płuc. - Zarówno dzieci, jak i dorośli skarżą się na problemy z oddychaniem, kaszel i zapalenie zatok - mówi Armistead. Poza tym worki z kobaltem są za ciężkie dla dzieci, które pracują przez 10-12 godzin w prażącym słońcu, zimnie i deszczu.
W tzw. pasie miedzianym w Demokratycznej Republice Konga istnieją największe na świecie złoża kobaltu, który jest surowcem ubocznym w górnictwie miedzi i cyny. Ponad połowa światowej produkcji kobaltu pochodzi z części dawnej prowincji Katanga. Tu zaczyna się światowa podróż tego rzadkiego kruszcu. Z ciemnych sztolni w Kasulu kobalt wędruje przez często nieuczciwych pośredników i skorumpowanych urzędników na wybrzeże. Stamtąd dostarczany jest do Chin i tam dalej przetwarzany. Na koniec oczyszczony kobalt trafia do producentów baterii litowo-jonowych. A popyt na nie rośnie.
- Od początku roku cena kobaltu wzrosła o 100 procent - wyjaśnia Siyamend Ingo Al Barazi, geolog z niemieckiej agencji surowców DERA. Na światowym rynku kruszec przeżywa boom, a eksperci przypuszczają, że popyt na niego wzrośnie ze 100 tys. ton rocznie do 180 tys., a może nawet 300 tys ton.
W każdym smartfonie jest od 5 do 10 gramów kobaltu, w laptopie 50-65 gramów. - Popyt jest również uzależniony od rozwoju technologicznego nowych baterii i akumulatorów - podkreśla Michael Ritthoff, kierujący projektem gospodarki obiegowej w Instytucie ds. Klimatu, Środowiska i Energii w Wuppertalu. - Większość baterii litowo-jonowych zawiera jeszcze kobalt, ale istnieją alternatywy - wyjaśnia.
Cena za tonę kobaltu wynosi obecnie 60 tys. dolarów. Dzieci, kobiety i mężczyźni w Kasulu zarabiają od jednego do trzech dolarów dziennie. Są też przemysłowe kopalnie, w których międzynarodowe koncerny mają koncesje i eksploatują kobalt przy użyciu najnowszej technologii. Niewielkie kopalnie, w których pracują kobiety i dzieci w nieludzkich warunkach to ok. 10 proc. światowej produkcji kobaltu. - To ich jedyne źródło utrzymania - mówi Armistead i stanowczo odradza bojkot surowca z Konga. - W efekcie mieszkańcy jeszcze bardziej popadliby w ubóstwo - dodaje.
Od czasu publikacji raportu Amnesty International sytuacja uległa niewielkiej poprawie. - Urzędy odpowiadające za górnictwo starają się przekazywać koncesje wydobywcze zarejestrowanym spółdzielniom górniczym - mówi geolog Sebastian Vetter z Federalnego Instytutu Nauk o Ziemi i Zasobów Naturalnych (BGR). BGR opracował też certyfikację dla czterech "minerałów konfliktowych" - złota, tantalu, cyny i wolframu, umożliwiającą śledzenie surowców do ich źródła. Certyfikat taki mógłby obowiązywać także dla kobaltu.
Na razie jednak ani w prawie amerykańskim, ani w dyrektywie UE kobalt nie jest zaliczany do grupy tzw. minerałów konfliktowych, czyli takich, dla których firmy muszą udowodnić ich pochodzenie i przestrzegać zasady "due diligence" ("należyta staranność").
Firmy, które korzystają z innych minerałów niż cztery "minerały konfliktowe", nie muszą dostarczać dowodów na odpowiedzialne pochodzenie i produkcję. Producenci laptopów, smartfonów i samochodów elektrycznych zazwyczaj tłumaczą się złożonym łańcuchem dostaw części do baterii i akumulatorów. - Nie będą tego robić, dopóki nie będzie takich wymagań prawnych - mówi Lauren Armistead.
Niektóre firmy, jak np. chiński nabywca kobaltu z Konga - koncern Zhejiang Huayou Cobalt Co. Ltd z własnej inicjatywy starają się o poprawę warunków pracy i płacy w niewielkich kopalniach. Z jakimi efektami - pokaże jesienią tego roku aktualny raport Amnesty International.
Helle Jeppesen / Katarzyna Domagała, Redakcja Polska Deutsche Welle