Wczoraj ropa naftowa została po raz kolejny przeceniona - notowania ropy Brent spadły o 1,6 proc., a cena ropy WTI zniżkowała o niecałe 3 proc. Większa siła niedźwiedzi na rynku amerykańskiego surowca nie dziwi w obliczu danych makroekonomicznych, jakie pojawiły się wczoraj: amerykański Departament Energii podał w swoim cyklicznym raporcie, że w minionym tygodniu zapasy ropy naftowej w Stanach Zjednoczonych wzrosły o 2,5 mln baryłek. Było to zaskoczenie dla inwestorów, bowiem prognozy rynkowe zakładały zmianę zapasów o ponad 2 mln baryłek - ale w dół. Dodatkowo warto wspomnieć, że ubiegłotygodniowy wzrost zapasów wyniósł je do poziomów większych od pięcioletniej średniej dla tego okresu w roku.
Informacje dotyczące zapasów ropy w USA pokazują, że mimo restrukturyzacji w amerykańskim sektorze wydobywczym, podaż ropy naftowej wciąż jest bardzo duża - zbyt duża, aby została ona w pełni wykorzystana przez stronę popytową. To zwiększa prawdopodobieństwo dalszych przecen ropy naftowej.
Jednak na rynku tym nie brakuje optymistów. Przedstawiciele krajów OPEC są zdania, że niskie ceny ropy naftowej przyczyniają się do zwiększania popytu na ten surowiec (i to jest fakt - popyt wyraźnie wzrósł w Chinach), a to z kolei jest czynnik, który nie dopuści do istotnej zniżki notowań ropy naftowej. Jednocześnie kraje należące do kartelu wyraźnie zaznaczają, że nie mają zamiaru zmniejszać wydobycia ropy naftowej, ponieważ chcą utrzymać swój udział w rynku. Są jednak i takie kraje wśród członków OPEC, które systematycznie naciskają na cięcia produkcji. Wśród nich znajduje się Algieria - minister energii tego kraju powiedział ostatnio, że według niego powinno zostać zwołane nadzwyczajne posiedzenie OPEC w tej sprawie. Na rzecz ograniczenia produkcji lobbuje także Iran, który chce, aby pozostałe kraje kartelu "zostawiły miejsce" na zwiększony eksport z tego kraju po zniesieniu sankcji. Na to się jednak na razie nie zanosi.
Paweł Grubiak
