Kosztowne wychodzenie z kryzysu. Słono zapłacimy nie tylko za surowce
Goldman Sachs prognozuje, że w ciągu najbliższych sześciu miesięcy surowce podrożeją o 13,5 proc. W światowym przemyśle rosną ceny producentów. W polskich fabrykach mamy rekordowy skok cen wyrobów gotowych. IHS Markit przewiduje, że w lecie inflacja w USA wzrośnie do wartości nie widzianych od prawie 10 lat. W Polsce już teraz jest ona ponad 4-procentowa.
Ożywienie w największych gospodarkach świata napędza popyt na metale, żywność i energię, a zła pogoda szkodzi uprawom. Fakty te sprawiły, że Bloomberg Commodity Spot Index, który śledzi ceny 23 surowców, wzrósł do najwyższego poziomu od 2011 roku i jest teraz 70 proc. powyżej stanu z marca 2020 roku.
Wiele wskazuje na to, że notowany na świecie wzrost inflacji nie jest zjawiskiem przejściowym, wbrew opinii niektórych banków centralnych. Rosnąca aktywność produkcyjna przemysłu i budownictwa podbija ceny ropy, miedzi, tarcicy, papieru i półprzewodników. Z kolei w rolnictwie susza szkodzi roślinom w Brazylii, Stanach Zjednoczonych i Europie, co wywindowało notowania kukurydzy, pszenicy i cukru.
Jeden z największych banków inwestycyjnych na świecie Goldman Sachs szacuje, że ceny surowców mogą pójść w górę o kolejne 13,5 proc. w ciągu najbliższych 6 miesięcy. Analitycy banku prognozują, że cena ropy wzrośnie do 80 dolarów za baryłkę, a miedzi do 11 tysięcy dolarów za tonę.
Dziś baryłka ropy brent kosztuje 68 dolarów, ale w tym tygodniu zbliżała się do 70 dolarów. Poprzednio na tak wysokim poziomie była w marcu tego roku, a wcześniej na przełomie 2019 i 2020 roku.
"Globalna konsumpcja ropy wzrośnie o 5,2 miliona baryłek dziennie w ciągu najbliższych 6 miesięcy. Spodziewamy się większej mobilności i sezonowego wzrostu w transporcie, produkcji i budownictwie, rozpoczynającego się teraz i przyspieszającego do czerwca. Złagodzenie międzynarodowych ograniczeń w podróżowaniu też zwiększy popyt na paliwa" - czytamy w raporcie Goldman Sachs.
Miedź na giełdzie w Londynie osiągnęła niezwykle wysoki pułap 10 200 dolarów za tonę i do 11 tysięcy wyznaczonych przez Goldman Sachs niewiele jej brakuje. Notowaniom tego metalu sprzyja wysoka konsumpcja w Chinach, ogromny program stymulacji gospodarczej w Stanach Zjednoczonych, a także globalna transformacja energetyczna, gdyż miedź na wielką skalę jest stosowana w branży energii odnawialnej i przy produkcji samochodów elektrycznych.
W przemyśle motoryzacyjnym wykorzystywany jest także pallad, którego cena znajduje się w okolicach absolutnie rekordowego poziomu 3000 tysięcy dolarów za uncję. Podobnie jak w przypadku pozostałych metali szlachetnych, zwyżkom cen palladu sprzyja słabość amerykańskiego dolara. Istnieją jednak także inne czynniki. Pallad staje się surowcem deficytowym ze względu na ograniczoną podaż w kopalniach oraz nieduży odzysk ze złomu tego metalu. Jednocześnie mocno rośnie popyt zgłaszany przez przemysł.
Problemy z dostępem do surowców i z ich wysokimi cenami, a także osłabione łańcuchy dostaw dają się we znaki światowemu przemysłowi. W Stanach Zjednoczonych ceny produkcji w marcu były o 4,2 proc. większe niż rok wcześniej, a w Niemczech poszły w górę o 3,7 proc. W obu krajach są to wskaźniki najwyższe od 10 lat. W Polsce ceny produkcji sprzedanej przemysłu w marcu też wzrosły poważnie, bo o 3,9 proc.
IHS Markit wylicza co miesiąc wartość wskaźnika koniunktury PMI dla przemysłu w wielu krajach świata. Kwietniowy wynik dla fabryk w Polsce (53,7 punktu) był całkiem dobry, choć trochę gorszy od marcowego (54,3). Największym problem są jednak niedobry podaży surowców oraz rekordowa presja inflacyjna.
W zeszłym miesiącu produkcja polskiego przemysłu zwiększyła się tylko nieznacznie, mimo że przedsiębiorstwa wyprzedawały zgromadzone wcześniej zapasy. Słaby był popyt krajowy, ale został zrekompensowany przez zamówienia eksportowe.
Poważnym powodem hamowania wzrostu produkcji były zakłócenia w łańcuchach dostaw. Około 44 proc. menedżerów ankietowanych przez IHS Markit poinformowało o większych opóźnieniach w dostawach niż w poprzednich miesiącach. To rezultat gorszy od zanotowanego w marcu 2020 roku, podczas pierwszego lockdownu. Aż 78 proc. menedżerów musiało zmierzyć się ze wzrostem kosztów produkcji, co przełożyło się na rekordowe podwyżki cen wyrobów gotowych.
IHS Markit prognozuje, że z powodu rosnących cen towarów u producentów, inflacja konsumencka w USA wzrośnie w lecie do poziomów nie widzianych od prawie 10 lat. W Polsce już w kwietniu zanotowaliśmy skok inflacji z 3,2 proc. do 4,3 proc.
Utrzymywanie w ryzach wzrostu cen towarów i usług to jedno z zadań banków centralnych. Te jednak - na przykład w USA, czy Polsce - są zdeterminowane, by dla dobra koniunktury gospodarczej kontynuować politykę niskich stóp procentowych. Godzą się tym samym na podwyższoną inflację.
Rynki już tak bardzo przyzwyczaiły się do łagodnej polityki pieniężnej, że bardzo nerwowo reagują na każdą wzmiankę o jej ewentualnym zaostrzeniu. W miniony wtorek sekretarz skarbu USA Janet Yellen zasugerowała, że wyższe stopy procentowe byłyby zasadne, aby uchronić gospodarkę przed przegrzaniem. Jej słowa natychmiast wywołały spadki indeksów na amerykańskiej giełdzie papierów wartościowych.
Inwestorzy dobrze pamiętają, że to właśnie Janet Yellen firmowała pierwsze podwyżki stóp procentowych w USA po poprzednim kryzysie, bo była wówczas szefową banku centralnego. Dziś jest nim Jerome Powell, który o zmianie kursu w polityce monetarnej w ogóle nie wspomina. Zresztą sama Janet Yellen szybko skorygowała swoje słowa oświadczając, że nie przewiduje ani nie zaleca podwyżek stóp procentowych. Zaraz potem wskaźniki na Wall Street ponownie ruszyły w górę.
W Polsce żaden minister, polityk ani bankowiec z NBP nie zapowiada podwyżek stóp. Po ostatnim posiedzeniu Rady Polityki Pieniężnej znów dowiedzieliśmy się, że inflacja jest podwyższana przez czynniki, na które bank centralny nie ma wpływu - wyższe ceny ropy naftowej, wzrost kosztów energii elektrycznej i opłat za wywóz śmieci. NBP niezmiennie zakłada, że w przyszłym roku efekty te wygasną i inflacja zmaleje.
Jednak z rutynowego komunikatu RPP w tym miesiącu zniknął akapit, w którym zawsze podkreślano pozytywny wpływ polityki NBP na gospodarkę w czasie pandemii i jej rolę w stabilizacji cen na poziomie zgodnym z celem inflacyjnym w średnim terminie. Trzeba to uznać za ciche przyznanie się do inflacyjnego niepowodzenia, przynajmniej w 2021 roku. Jest bowiem jasne, że w najbliższych miesiącach ceny w Polsce będą wyrastały ponad górny pułap celu inflacyjnego NBP (3,5 proc.).
Minister finansów Tadeusz Kościński też uważa, że inflacja powodowana jest głównie przez czynniki zewnętrzne. Wśród nich wymienia - obok rosnących cen ropy - między innymi 8-procentowy wzrost wynagrodzeń w gospodarce narodowej. Szef resortu zapewnia jednak, że inflacja będzie spadać. Jego zdaniem, pod koniec tego roku wyniesie 3,1 proc., a w 2022 roku obniży się do 2,5 proc. Dodaje, że inflacja może być podsycana przez odłożony popyt Polaków, czyli pieniądze, które nie były wydawane w czasie kolejnych lockdownów.
Zdaniem wielu ekonomistów, jeśli inflacja w najbliższych miesiącach ruszy w górę bardziej niż to jest teraz prognozowane przez decydentów, to surowcem szczególnie pożądanym stanie się złoto - metal często pełniący rolę bezpiecznej przystani w okresach dużego wzrostu cen w gospodarce. Dziś za uncję złota płaci się 1800 dolarów, ale nie tak dawno, bo latem zeszłego roku cena przekraczała 2 tysiące dolarów.
Jacek Brzeski