Niespodziewane rozbudzenie

Ubiegłotygodniowy entuzjazm inwestorów był oparty na słabych fundamentach. Komentatorzy, zamiast się cieszyć, szukali winnych dużych wzrostów, wyraźnie nie mając do nich zaufania.

Ubiegłotygodniowy entuzjazm inwestorów był oparty na słabych fundamentach. Komentatorzy, zamiast się cieszyć, szukali winnych dużych wzrostów, wyraźnie nie mając do nich zaufania.

Beautiful country, wonderful people - powiedzonko jednego z bardziej znanych krajowych ekonomistów jak ulał pasuje do sytuacji, w jakiej w ostatnich dniach znalazł się krajowy rynek finansowy. Po ataku terrorystów na Nowy Jork i Waszyngton na całym świecie doszło do sporych spadków cen akcji, jednak po kilku dniach inwestorzy przystąpili do zakupów. Tylko nie w Polsce, gdzie przeważały obawy związane ze składem przyszłego rządu, problemami z deficytem finansów publicznych, marną sytuacją makroekonomiczną, skutkującą słabymi wynikami spółek.

Reklama



W ubiegłym tygodniu to wszystko się zmieniło. Dzień w dzień główne indeksy notowały kilkuprocentowe wzrosty. O kilkadziesiąt procent rosły notowania akcji przedsiębiorstw będących w wyjątkowo trudnej sytuacji. Netia, zachowująca się do tej pory jak najgorszy dot.com (tak określił ją w wywiadzie dla Reutera Wojciech Kostrzewa, prezes BRE Banku) zwiększyła wartość o połowę w jeden dzień. Oprócz akcji dobrze radziły sobie również papiery dłużne. A złoty znalazł się w pobliżu poziomu 4,1 PLN/USD i 3,7 PLN/EUR. Ta ostatnia informacja jasno wskazuje, że zmasowane zakupy były udziałem również inwestorów zagranicznych.



Zdążyć przed OFE



Jaki był powód nagłego rozbudzenia polskich rynków? Spora część wyjaśnień w jakiś sposób zahaczała o politykę. Do powrotu do akcji i obligacji - generalnie panowało hasło: dobre, co polskie - miało przyczynić się sprawne powstanie koalicji SLD-UP i PSL. Inwestorzy byli zadowoleni z tego, że nowy rząd będzie miał większość, co oznacza brak kłopotów w parlamencie, a w dodatku ministrem finansów został Marek Belka, ulubieniec rynków finansowych. Rynki uwierzyły jego zapewnieniom, że przyszłoroczne wydatki nie przekroczą 183 mld zł i że deficyt budżetowy nie będzie większy od 40 mld zł. Ekonomiści dość powszechnie spodziewają się ożywienia w gospodarce w ostatnim kwartale tego roku, co korzystnie wpłynie również na wyniki przedsiębiorstw.



Według Macieja Relugi, ekonomisty ING Banku, zagranicznym inwestorom najbardziej spodobała się jednak zapowiedziana przez Marka Belkę nowelizacja tegorocznego budżetu, w której wyczuli oni możliwość spłacenia przez nowy rząd zobowiązań państwa wobec funduszy emerytalnych.

Zaległości państwa wobec OFE są szacowane na 4 mld zł. Gdyby rząd przed końcem roku oddał te pieniądze przyszłym emerytom, czyli funduszom, musiałyby one mocniej wejść na rynek akcji. Podaż obligacji będzie bowiem mniejsza, jak zwykle w ostatnich miesiącach roku. Kupienie akcji zanim zaczną to robić fundusze, wydawało się jedynym racjonalnym rozwiązaniem.



Do pierwszego projektu



Zdaniem wielu komentatorów, opisywany tu entuzjazm inwestorów był oparty na słabych fundamentach. To było widać w komentarzach giełdowych w dziennikach, gdzie szukano winnych dużych wzrostów, wyraźnie nie mając do nich zbyt dużego zaufania.

Z dużą ostrożnością niektórzy komentatorzy podchodzą do zapewnień przyszłego rządu i kandydata na ministra finansów. Wątpliwości analityków wzbudziło już to, że w "porozumieniu programowym" koalicjantów zawarto wprawdzie obietnicę zwiększenia przyszłorocznych wydatków budżetu tylko o wskaźnik inflacji, ale nie ma już tam mowy o górnej granicy wydatków na przyszły rok. Jeśli więc dojdzie do nowelizacji tegorocznej ustawy budżetowej, to nawet utrzymanie w przyszłym roku wydatków na realnie takim samym poziomie, jak w roku bieżącym, będzie oznaczało politykę fiskalną znacznie luźniejszą od tej, jakiej chciałaby na przykład Rada Polityki Pieniężnej.

Weryfikacja nadziei inwestorów nastąpi wraz ze złożeniem przez rząd Leszka Millera nowego projektu przyszłorocznego budżetu i - prawdopodobnie - nowelizacji ustawy budżetowej na ten rok. Wtedy będzie mniej więcej wiadomo, ile rząd planuje faktycznie wydać i na co. A także, czy kontynuowana będzie praktyka upychania wydatków "pod dywan", choć zapowiedzi zerwania z tym składane przez ministra finansów wydają się szczere.

Gazeta Bankowa
Dowiedz się więcej na temat: spodziewać | entuzjazm
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »