Rzecz o podatku od dochodów kapitałowych
Wiceminister finansów Jacek Bartkiewicz rozważa wprowadzenie opodatkowania obrotu na giełdzie. Cóż, stare wraca. Te pomysły były już dyskutowane za czasów ministra Kołodki i ministra Modzelewskiego.
Na szczęście udało się wtedy przekonać decydentów, że podatek transakcyjny jest najgorszym rozwiązaniem. Że zabija płynność giełdy, że uderzy w obroty. Że w rezultacie odbije się ujemnie na dochodach Skarbu Państwa, między innymi z prywatyzacji drogą ofert publicznych.
Dlatego dziwniejsza od samego pomysłu opodatkowania obrotu jest argumentacja Ministra stojąca za tą koncepcją. Pan Minister był łaskaw powiedzieć, iż podatek transakcyjny zostanie wprowadzony, jeśli będzie tego wymagać (trudna) sytuacja budżetu.
Otóż, Szanowny Panie Ministrze, obawiamy się, że chce Pan strzelić sobie (a rządowi i nam wszystkim przy okazji) gola samobójczego.
Otóż, będzie dokładnie odwrotnie, niż Pan zakłada. Podatek transakcyjny będzie oznaczać netto mniejsze dochody budżetu. Czy minister Kaczmarek będzie mógł korzystnie sprzedać przez Giełdę na przykład PZU lub firmy z branży energetycznej, o ile podatek transakcyjny podetnie aktywność inwestorów, zdusi obroty, a w rezultacie ceny, jakie inwestorzy będą gotowi zapłacić za walory oferowane przez Skarb Państwa?
Jeśli istnieją naprawdę rzeczowe, a nie ideologiczne argumenty za wprowadzeniem w 2004 roku podatku od dochodów kapitałowych (tzn. zostanie dokonany rzetelny bilans korzyści i ewentualnych strat budżetu z tytułu podatku - w tym bezpośrednich i pośrednich) - to opowiadamy się za podatkiem naliczanym od dochodu. Podatkiem sensownie skonstruowanym, z możliwością kompensowania zysków i strat, ze zwolnieniem od podatku inwestycji długoterminowych. Za podatkiem w takiej wysokości, który nie odstraszy pieniędzy polskich obywateli od polskiej Giełdy.
Łukasz Żuk
