Słabość rynku ujawniła się już we wtorek i środę, a ostateczne potwierdzenie zyskała w kolejnych dniach. Początek piątkowej sesji przyniósł dość dramatyczną przecenę akcji. Indeks największych spółek tracił na otwarciu ponad 4 proc. Na szczęście w ciągu dnia skala spadków została znacznie zniwelowana. Tydzień jednak kończy się 1,3 proc. poniżej kreski. Wciąż można mówić, że WIG20 nie opuścił trendu bocznego, trwającego od końca października. Szanse na dobrą końcówkę roku nie zostały jeszcze całkiem zaprzepaszczone, ale o większy optymizm będzie trudno. Za sukces można będzie uznać powrót indeksu do poprzedniego szczytu lub nieznaczne jego pokonanie.
Strata indeksu szerokiego rynku była nieco mniejsza i wyniosła 1,24 proc. Ale jego sytuacja jest podobna, jak w przypadku WIG20. Wskaźnik najmniejszych spółek stracił nieco więcej niż indeks tuzów naszego parkietu. Świadczy to o tym, że panika udzieliła się w jednakowym stopniu małym i dużym inwestorom. Na tym tle wyjątkowo dobrze radził sobie indeks średnich firm. Stracił on na wartości zaledwie 0,5 proc. Do środy dawał pokaz siły, rosnąc na przekór i nastrojom na świecie, i tym panującym na rynku rodzimych blue chipów. Zwyżkom towarzyszyły także zwiększone obroty, zaś w czasie dwóch spadkowych sesji, ich wielkość znacznie się zmniejszyła. Widać więc, że inwestorzy dokonywali zakupów akcji z myślą o nieco dłuższej perspektywie.
Spośród subindeksów branżowych na niekorzyść wyróżniał się wskaźnik grupujący banki. Tracił on prawie 2,2 proc., czyli znacznie więcej niż WIG20. Można to jednak przypisać wysokiej płynności akcji spółek z tej grupy. One pierwsze idą "pod nóż" w sytuacjach wzmożonej chęci wychodzenia inwestorów z rynku. Dobrze zachowywał się natomiast WIG Telekomunikacja, który stracił 0,8 proc. Jednak patrząc na wykres tego indeksu z nieco dłuższej perspektywy, trudno mówić o optymizmie. Od końca października jego wartość stopniała o prawie 13 proc.
Europa
Na głównych europejskich rynkach tydzień można wyraźnie podzielić na dwie części. Pierwsza to dość mocne odreagowanie poprzednich spadków, nie zakończone jednak nawet próbą zbliżenia się do niedawnych szczytów. Indeksy ruszyły "zdecydowanie" w bok, czekając na impulsy zza oceanu. Gdy stało się jasne, że w związku z czwartkowym świętem w Stanach Zjednoczonych, będziemy mogli spokojnie dotrwać do końca tygodnia, impuls przyszedł zupełnie nieoczekiwanie, i to ze strony, z której nikt się chyba nie spodziewał. Kłopoty Dubai World ze spłatą obligacji, przerwały sielankę i spowodowały spadki o skali dawno już nie widzianej na sennych rynkach Starego Kontynentu. Indeksy w Londynie, Paryżu i Frankfurcie traciły w czwartek solidarnie po ponad 3 proc., przebijając dynamiką wszystkie giełdy naszego regionu, poza moskiewską. Piątek przyniósł początkowo kontynuację przeceny o 1,7 proc., ale w ciągu dnia inwestorzy wzięli się w garść i przystąpili do odrabiania strat.
W tych warunkach dane dotyczące gospodarki strefy euro były znacznie mniej zajmujące, ale warto na nie zwrócić uwagę. Przede wszystkim trzeba przypomnieć słowa szefa Europejskiego Banku Centralnego o tym, że nadchodzi czas wycofywania się z niektórych posunięć, które wspierały system finansowy w czasie kryzysu. Wskaźniki aktywności gospodarczej wskazują, że gospodarka wchodzi w fazę ożywienia. Jednak wydaje się, że ten optymizm jest nieco przedwczesny. Gdyby nie to, że wielokrotnie potwierdzały swoją skuteczność w prognozowaniu rzeczywistego stanu gospodarki, trudno byłoby im zaufać. A rzeczywisty stan gospodarki jest taki, że choć zamówienia w przemyśle rosną z miesiąca na miesiąc, to wciąż są niższe o 16,5 proc. niż przed rokiem. PKB Niemiec wzrósł co prawda w trzecim kwartale o 0,7 proc., ale wciąż jest o 4,7 proc. niższy niż przed rokiem. PKB Wielkiej Brytanii zmniejszył się w trzecim kwartale mniej niż się spodziewano, głównie z powodu zahamowania spadku wydatków konsumentów i dzięki poprawie w sektorze usług. Ale o wzroście wciąż nie ma mowy.
Efektem mieszanki tak różnych czynników, jak lokalne, arabskie i amerykańskie, był spadek indeksów we Frankfurcie i Paryżu o 0,45 proc., a w Londynie o prawie 2,2 proc.
Z większością gospodarek krajów naszego regionu jest znacznie gorzej. Sprzedaż detaliczna na Węgrzech spadła we wrześniu o 7,3 proc., najmocniej od 1998 r. To skutek działań rządu, zmierzających do zmniejszenia deficytu budżetowego oraz ostrej recesji, które spowodowały spadek wydatków konsumentów. Sprzedaż spada już 32 miesiąc. Rząd szacuje, że PKB spadnie o 6,7 proc. Trudno się dziwić, że w tej sytuacji węgierski bank centralny obniżył stopy procentowe do poziomu najniższego od ponad trzech lat. PKB Rosji był w październiku o 8,1 proc. niższy niż przed rokiem.
Indeks giełdy w Budapeszcie stracił w tym tygodniu ponad 2 proc., a moskiewski RTS zniżkował o ponad 6 proc.
USA
Indeksy na Wall Street aż do środy radziły sobie całkiem nieźle. S&P500 zyskiwał prawie 1,4 proc. i w środę nieznacznie przekroczył poziom 1110 punktów. Boryka się z jego bardziej zdecydowanym pokonaniem od 17 listopada. Fala zwyżkowa wyraźnie traci impet. Poprzednio podobne kłopoty S&P500 miał z pokonaniem 1100 punktów, a jeszcze wcześniej z 1080 punktów. W każdym z tych trzech przypadków próby ich sforsowania trwały po około pięć sesji i w każdym kończyły się kilkuprocentową korektą spadkową. Powtórka tego scenariusza jest obecnie bardzo prawdopodobna. "Uzbieranie" przez ten indeks 40 punktów, czyli wzrost o 3,7 proc., zabrało mu około 10 tygodni. W ciągu 12 tygodni, czyli od początku września, zwiększył swoją wartość o 110 punktów, czyli
o 11 proc. Niemniej jednak ustanowienie kolejnego maksimum trwającej od marca fali wzrostu jest w tym roku wciąż bardzo prawdopodobne. Nie wydaje się, by szczyt ten był położony dużo powyżej obecnego poziomu. Nieznacznie lepiej zachowuje się Dow Jones, który od 17 listopada do środy bez trudu utrzymuje się powyżej 10 400 punktów.
Zachowanie się indeksów zależeć oczywiście będzie od informacji o stanie amerykańskiej gospodarki oraz ich interpretacji przez inwestorów. Reakcja na dane bywa jednak dość zróżnicowana i trudna do odgadnięcia. W ciągu ostatnich kilkunastu dni mieliśmy do czynienia z fazą ignorowania gorszych danych, ale też z brakiem reakcji na informacje wskazujące na poprawę sytuacji. W dniach, gdy napływa większa porcja danych, ich wpływ na rynki w znacznym stopniu się równoważy. W efekcie zmiany indeksów są bardzo niewielkie. Wrażenia na amerykańskich inwestorach nie zrobiła wtorkowa korekta tempa wzrostu PKB z 3,5 do 2,8 proc. i dzień wcześniejsza informacja o spadku aktywności gospodarczej w rejonie Chicago. Ale też nastrojów nie poprawiły lepsze niż się spodziewano dane o spadku liczby osób ubiegających się o zasiłek dla bezrobotnych do poziomu poniżej 500 tys. Nie poprawiły ich również informacje o wzroście wydatków konsumentów o 0,7 proc., po wcześniejszym ich spadku o 0,6 proc. Poprawę zanotowano na rynku nieruchomości, jednak dość nieoczekiwanie spadły zamówienia na dobra trwałego użytku. Sytuacja amerykańskiej gospodarki wciąż więc daleka jest od wyjaśnienia, a coraz częściej i głośniej mówi się o kłopotach z deficytem i zadłużeniem USA. Same koszty obsługi potężnego zadłużenia, dziś sięgające 202 mld dolarów rocznie, będą rosły do 700 mld dolarów w 2019 r. Stanowić to będzie kolejną kulę u nogi amerykańskiej gospodarki. Trudno mówić też o poprawie sytuacji w systemie finansowym. Agencja Moody's o doniosła o możliwości obniżenia oceny posiadanych przez banki papierów wartościowych o wartości prawie pół biliona dolarów. Na dokładkę szef Międzynarodowego Funduszu Walutowego powiedział, że banki ujawniły dopiero około połowę swych strat. Dowiedzieliśmy się również, że ciągle rośnie liczba amerykańskich banków zagrożonych upadłością.
Azja
Mijający tydzień był wyjątkowo nieudany dla inwestorów w Azji. Na tamtejszych parkietach zdecydowanie przeważały spadki, a ich skala może budzić poważny niepokój. Po potężnym rajdzie w górę, trwającym od początku listopada, wyraźnie zmieniły się nastroje na giełdzie chińskiej. Wygląda na to, że nadszedł czas na poważniejszą korektę tej 30 proc. zwyżki. Wskazywała na to zwiększona zmienność tamtejszych indeksów. W ciągu kilkunastu ostatnich dni mogliśmy obserwować wzrost w trakcie jednej sesji sięgające 9 proc. i 7 proc. spadki. To również zdecydowana zmiana obrazu, jaki widzieliśmy jeszcze
do niedawna. Te dynamiczne zmiany nie miały wyraźnego związku z żadnymi konkretnymi informacjami, płynącymi z chińskiej gospodarki. Można więc sądzić, że wynikały one z emocji inwestorów i mogą zwiastować zakończenie świetnej passy giełdy w Szanghaju. Jeden z dyrektorów Morgan Stanley Asia prognozuje, że bańka spekulacyjna potrwa tam jeszcze jakiś czas i pęknie w pierwszym półroczu przyszłego roku. To już niedługo. W mijającym tygodniu Shanghai B-Share zniżkował o ponad 9 proc.
Ponad 4 proc. stracił też Nikkei. Indeks japońskiej giełdy od początku września znajduje się w silnej tendencji spadkowej. W jej wyniku stracił na wartości ponad 15 proc. i zbliżył się do poprzedniego dołka z połowy lipca. Jeśli w jego okolicach nie nastąpi zahamowanie przeceny, możemy być świadkami znacznego jej pogłębienia. Mimo niedawnych sygnałów świadczących o poprawie sytuacji japońskiej gospodarki, jej stan wciąż jest bardzo poważny. Kłopoty wynikają z umacniającej się waluty i ze znów przybierającej na sile deflacji, z którą Japonia nie mogła sobie poradzić wcześniej przez kilkanaście lat. W październiku ceny spadły o 2,2 proc. w porównaniu z październikiem ubiegłego roku. To już ósmy z rządu spadek cen, a jego skala utrzymuje się na podobnym poziomie (2,2-2,4 proc.). W czwartek jen umocnił się wobec dolara do poziomu najwyższego od 14 lat. Dla Japońskiej gospodarki to sytuacja zdecydowanie niekorzystna, bowiem zależna jest ona w bardzo dużym stopniu od eksportu. A ten, między innymi z powodu umocnienia się waluty, mocno kuleje. W sierpniu zanotowano jego spadek aż o 36 proc.
Roman Przasnyski, główny analityk