Zagraniczni zarządzający bardziej optymistyczni niż krajowi
Mark Mobius, jeden z najbardziej znanych na świecie zarządzających funduszami rynków wschodzących, liczy, że w tym roku WIG20 wzrośnie o około 30 proc. Polscy zarządzający nie są takimi optymistami.
Jeśli prognozy Marka Mobiusa, dyrektora zarządzającego Templeton Asset Management, się sprawdzą, na koniec roku WIG20 może wzrosnąć do okolic 2300-2400 pkt. Obecnie indeks ma wartość ok. 1880 pkt.
- Wcześniej rynek może być bardzo zmienny i nie powinny dziwić silne korekty zniżkowe. Jednak kryzys mamy za sobą, a przed sobą rynek byka i kolejne wzrosty na giełdach. To czas na sprzedawanie akcji spółek defensywnych - powiedział Mark Mobius na spotkaniu z inwestorami i dziennikarzami.
Aktywa funduszy rynków wschodzących Templeton Asset Management mają obecnie wartość 24 mld dol., z czego ok. 0,5 proc. jest ulokowane w akcjach na polskiej giełdzie.
- Na rynkach rozwijających interesujemy się m.in. spółkami związanymi z konsumpcją. Spodziewamy się też utrzymania trendu wzrostowego cen surowców, głównie ropy, która zyska dzięki m.in. większemu zapotrzebowaniu z Chin. Stąd nasz duży udział w spółkach naftowych. Także na GPW jesteśmy zainteresowani głównie spółkami związanymi z szeroko rozumianą konsumpcją, włączamy w to też banki. Jeżeli chodzi o firmy surowcowe, wybór nie jest wielki - dodaje Mark Mobius.
Polscy zarządzający i analitycy podchodzą do perspektyw krajowego rynku nieco mniej optymistycznie.
- To, co najgorsze w gospodarce światowej i na rynkach akcji, jest już za nami, ale to nie oznacza, że giełdy czekają trwałe wzrosty. Choć warszawskie indeksy nie powinny już spaść do poziomów z lutego, kiedy mieliśmy dno bessy, to spodziewamy się, że w perspektywie kilku tygodni na GPW dojdzie do mocniejszych zniżek. WIG20 może spaść o ok. 10-15 proc., po czym odrobi straty. Spodziewamy się, że na koniec roku indeks może znaleźć się w okolicy 1800-1900 pkt - mówi Ryszard Rusak z Union Investment TFI.
Wojciech Białek, analityk CDM Pekao, nie wyklucza, że WIG20 osiągnie okolice 2400 pkt jesienią, po czym indeks do końca roku spadnie do poziomu 1900 pkt.
- Wskaźniki wyprzedające koniunkturę pokazują systematyczną poprawę, ale pod koniec roku nie da się uniknąć realizacji zysków, bo tempo wzrostu gospodarczego nie będzie na tyle duże, aby uzasadnić tak duże zwyżki. Kolejnej fali wzrostowej na GPW spodziewam się w 2010 roku, ale nie wyniesie ona WIG20 ponad 2400 pkt - mówi Wojciech Białek.
Robert Nejman, zarządzający w MCI TFI, dodaje, że na rynku brakuje fundamentalnych podstaw do rozpoczęcia nowej hossy. Jego zdaniem nie ma pewności, że dno kryzysu mamy już za sobą i całkiem możliwe, że gospodarce globalnej konieczny będzie kolejny zastrzyk rządowej pomocy. Ale państwa są już tak zadłużone, że nie będzie ich na taką pomoc stać.
Do kolejnej hossy jest też konieczny wzrost konsumpcji w krajach rozwiniętych, a na razie możliwości poprawy w tym segmencie nie są najlepsze.
Krajowi zarządzający mają też nieco inne typy inwestycyjne.
- Z dużą rezerwą podchodziłbym m.in. do spółek detalicznych, bo sprzedaż detaliczna nie będzie wyglądać najlepiej, oraz deweloperów, którzy w czasie ostatnich wzrostów wrócili do łask inwestorów - mówi Ryszard Rusak.
Wojciech Białek poleca przyjrzenie się bankom, ale tylko w kilkumiesięcznej perspektywie.
- Spółki surowcowe zdrożały na tyle, że już nie są okazją inwestycyjną. Rozważyłbym powrót do banków, które powinny zyskiwać na fali oczekiwanego przeze mnie umocnienia złotego. Sytuacja będzie im sprzyjać jednak do okolic października. Potem złoty będzie utrzymywał się w przedziale 4,20-4,70 zł za euro - mówi analityk CDM Pekao.
Dodaje, że taki kurs złotego będzie sprzyjał za to spółkom przemysłowym, które będą mogły konkurować cenami z firmami z regionu i strefy euro.
Małgorzata Kwiatkowska
Czy urlopy macierzyńskie i wychowawcze chronią przed zwolnieniem? Zobacz poradnik Gazety Prawnej.