Air Afera
Od kilku dni pojawiają się informacje o reaktywacji upadłej na początku grudnia Air Polonii. Ale Stanisław J., który ma uratować pierwszą polską tanią linię lotniczą, nie ma najlepszej ręki do interesów.
Wiadomość o upadku Air Polonii spadła w grudniu na pasażerów jak grom z jasnego nieba. Wielu Polaków nie zdołało wrócić na święta do kraju. Zostali na lotniskach z bezwartościowymi biletami, gdy ze spółki wycofał się irlandzki inwestor, a co za tym idzie - skończyły się pieniądze na wynajem samolotów.
Ostatnia nadzieja...
Sprawą zainteresowała się prokuratura, bo na jaw wyszło, że upadek spółki był zaplanowany przez część udziałowców, którzy chcieli pozbyć się jednego z partnerów. Air Polonia, która po trzech latach zaczęła przynosić zysk, a jej samoloty były wypełnione w 90 proc. zniknęła z dnia na dzień z rynku. Pozostały długi - według szacunków analityków rynku lotniczego około 40 mln złotych.
I gdy wydawało się, że pierwszy polski tani przewoźnik zniknie z rynku, nastąpił nieoczekiwany zwrot akcji. Prezes spółki Jan Litwiński wycofał tydzień temu z sądu wniosek o ogłoszenie upadłości z możliwością zawarcia układu, a sąd umorzył postępowanie upadłościowe. W udziałowców wstąpiła nadzieja, bo pojawił się tajemniczy inwestor, który jest ponoć zainteresowany uratowaniem Air Polonii. Z nieoficjalnych źródeł, na które powołuje się "Rzeczpospolita", wynika, że wybawicielem ma być amerykański biznesmen polskiego pochodzenia.
Człowiek z wizją
Amerykański inwestor pilnie strzeże swojej tożsamości. Ale więcej wiadomo na temat człowieka, który przedstawia się jako jego przedstawiciel. Stanisław J., jak pisze o nim lokalna prasa, to barwna postać w radomskich kręgach biznesowych.
- Pierwszy raz o J. zrobiło się głośno w latach 90. Organizował wtedy w Radomiu targi, zapraszał gości z całego kraju, imprezy odbywały się m.in. na głównym placu miasta - opowiada INTERIA.PL proszący o zachowanie anonimowości dziennikarz lokalnej gazety i dodaje, że w Radomiu wciąż można spotkać ludzi, którzy nie ujrzeli zapłaty za pracę przy targach.
Czytając radomskie gazety trudno zrozumieć, dlaczego największe polskie media uwierzyły, że radomski biznesmen może zbawić zadłużoną po uszy Air Polonię. Radomscy biznesmeni na wspomnienie Stanisława J. pukają się w czoło i zarzekają się, że za żadne skarby nie zgodziliby się na robienie z nim najmniejszych interesów. - To człowiek z wizją - mówi w rozmowie z INTERIA.PL radomski przedsiębiorca i porozumiewawczo mruga okiem.
Wizje Stanisława J. miały czasem poważne konsekwencje. "W 1996 Prokuratura Okręgowa w Radomiu oskarżyła go o wyłudzenie prawie pół miliona złotych z Powszechnego Banku Kredytowego. Na ławie oskarżonych J. zasiadł z ośmioma innymi osobami. Ich proces trzykrotnie rozpoczynano od nowa.
Wyrok skazujący podejrzanych, w tym Stanisława J. zapadł w 2001 roku, Sąd Apelacyjny uchylił wyrok i skierował sprawę do ponownego rozpoznania. Od 2002 roku znajduje się ona w Sądzie Rejonowym w Radomiu, pierwsza rozprawa odbyła się przed kilkoma dniami" - pisze lokalne "Echo Dnia".
Marzyła mu się Formuła 1
Opisane przez nas zdarzenia wcale nie znaczą, że pan J. nie uratuje Air Polonii. Być może tym razem los się do niego uśmiechnie i wkrótce tysiące Polaków będą dziękowały radomskiemu biznesmenowi za możliwość taniego podróżowania po całej Europie.
Ale udziałowcom Air Polonii, którzy zamierzają zaufać panu J. przedstawiamy pod rozwagę historię, którą opowiedział nam syndyk upadłościowy radomskiej garbarni.
W latach 90. ten ogromny zakład nie wytrzymał wolnorynkowej konkurencji. Kilkadziesiąt osób z załogi i ponad dwa hektary hal trafiły pod opiekę syndyka. W rozpisanym w 1999 r. przetargu na przejęcie zakładu zwyciężyło konsorcjum z udziałem kapitału zagranicznego, zorganizowane przez Stanisława J. - Czego on nie obiecywał - wspomina syndyk. - Snuł wizje stworzenia w Radomiu m.in. ogromnego centrum handlowego, ale wszystko przebił pomysł wybudowania toru wyścigowego Formuły 1. Jak wiadomo superszybkie bolidy nie ścigają się na Mazowszu, a syndyk musiał w 2002 r. zerwać umowę z przedsiębiorstwem reprezentowanym przez J. - Mimo moich upomnień nie wpłacono ani złotówki. A pana J. nie chcę już widzieć na oczy - dodaje syndyk radomskiej garbarni. Niestety wciąż musi odbierać telefony od przedsiębiorców, którym J. przedstawia się jako prawowity właściciel garbarni...
Stanisław J. nie zgodził się na rozmowę o swojej filozofii prowadzenia interesów.
Szymon Jadczak
Wyjaśniamy, że radomska firma Intersol nie ma nic wspólnego z opisywanym przez nas biznesmenem Stanisławem J. Jej udziałowców i kooperantów przepraszamy za podanie nieścisłych informacji.