Arendarski: związki, czyli licytacja radykalizmu

Przyjeżdżało się do Warszawy z kijami, prętami, robiło zadymę i osiągało to, co się chciało. Jednak te czasy minęły - mówi Andrzej Arendarski, prezes Krajowej Izby Gospodarczej.

- Jak ocenia pan zachowanie związków zawodowych?

- Myślę, że związki zawodowe nieco spuściły z tonu. Dotarło do nich to, że obecnie na rynku światowym jest sytuacja kryzysowa.

I ich działania nie są już tak bezwzględne, jak do tej pory. Związki zawodowe są z roku na rok słabsze. To tendencja ogólnoświatowa.

W miarę globalizowania się gospodarki związki zawodowe tracą na znaczeniu.

One mają spore znaczenie wtedy, kiedy gospodarka jest względnie zamknięta. Jeżeli natomiast można sięgnąć po towary bądź usługi z zagranicy, to związki są świadome tego, że wysuwając nazbyt rozbuchane żądania, podpiłowują gałąź, na której same siedzą.

Reklama

Poza tym w Polsce mamy obecnie częste nawiązywanie do symboliki solidarnościowej, które to należałoby czasem traktować w formie groteski. Przeciętnemu Polakowi Solidarność kojarzy się pewnie z walką o wolność, o swobody obywatelskie.

A teraz te symbole często towarzyszą rzucaniu kamieniami, petardami czy paleniu opon. To się ludziom nie podoba i przez to związek traci swój autorytet.

- Związkowcy wskazują, że obecnie nie jest prowadzony dialog społeczny, a rząd Donalda Tuska stwarza tylko pozory jego prowadzenia. Czy to uzasadniona opinia?

- Myślę, że tego dialogu nie ma. Natomiast gdybym miał wskazać, dlaczego go nie ma, to powiedziałbym, że dlatego, iż związki nie są dojrzałym partnerem negocjacyjnym.

W Polsce związki były przez długie lata przyzwyczajone do tego, że się przyjeżdżało do Warszawy z kijami, prętami, robiło zadymę i osiągało to, co się chciało. Jednak te czasy minęły. Teraz trzeba wynająć dobrych negocjatorów, specjalistów i przy stole walczyć o swoje. Za pomocą argumentów, a nie kijów. Sądzę, że polskie związki, a szczególnie Solidarność, nie są jeszcze na to gotowe. Rej w Solidarności nadal wodzą ekstremiści. Tam nie można być człowiekiem umiarkowanym, bo się "traci twarz".

- A jak oceniłby pan pozostałe centrale związkowe? Która z nich zachowuje się najbardziej racjonalnie?

- Nie mam aż tak dobrego rozeznania. Sądzę, że największe centrale związkowe zachowują się podobnie, obserwują nawzajem i licytują, kto jest bardziej radykalny.

Myślę, że Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych (OPZZ) jest spokojniejsze od Solidarności, gdzie górę biorą zwolennicy konfrontacji. Na temat innych związków, jak na przykład Sierpień 80, nawet nie chcę się wypowiadać.

- A dlaczego?

- Bo to jest nieuleczalna ekstrema.

- Ale za to skuteczna, liczą się z nią również i te większe związki.

- To jest właśnie ta licytacja radykalizmu. Przez to, że jest Sierpień 80, inne centrale związkowe muszą być bardziej radykalne niż same by tego chciały.

- Jak ocenia pan przewodniczącego Solidarności Janusza Śniadka?

- Dobrze go oceniam, to inteligentny człowiek. Ale jest uwikłany w wewnątrzzwiązkowe układy i tym układom ulega. Myślę, że to jest urodzony przywódca związkowy, jednak jest zbyt słaby, nie potrafi narzucić innym swojej woli.

- Brakuje mu charyzmy?

- Trochę tak, albo raczej brakuje mu stanowczości skierowanej na promocję umiarkowania.

- Jednakże pod koniec listopada 2008 roku Janusz Śniadek był raczej niechętny strajkowi generalnemu.

- To bowiem człowiek inteligentny i rozumny. On wie, że z takiego strajku wyszłyby nici.

- Nie wyszedłby taki strajk, czy też jednak udałoby się go przeprowadzić, ale niczego by nie zmienił?

- Może by i wyszedł, ale w postaci szczątkowej i niczego by nie zmienił. Zresztą nie wierzę w podjęcie strajku generalnego z jakichś błahych powodów.

- Czyli obecnie polskie związki nie są gotowe do przeprowadzenia strajku generalnego?

- Musiałby być powód, który zmobilizowałby ludzi. Bez takiego wyraźnego powodu związki nie są w stanie przeprowadzić strajku generalnego.

- Związki wyliczają wiele powodów: arogancję władzy, brak dialogu społecznego, odbieranie praw do wcześniejszych emerytur...

- Żaden z tych powodów nie jest w stanie poruszyć ludzi do tego stopnia, by zorganizowano strajk generalny w Polsce. Należy pamiętać, że aktywność związkowa i skłonność do strajku wzrasta wraz z dobrobytem.

A przed nami dość trudny rok. Ludzie będą raczej myśleć o tym, by zachować miejsca pracy i będą skłonni godzić się z przejściowymi ograniczeniami. A zatem nie sądzę, żebyśmy obserwowali rosnącą skłonność do podejmowania dużych akcji strajkowych.

- Z tego, co pan teraz powiedział, wynika, że związki zawodowe potrafi ą się u nas zachowywać racjonalnie.

- Ale ja przecież tego nie neguję. Chwała Bogu, że związki w Polsce potrafi ą też być racjonalne.

- Czy jest oczekiwanie w środowisku pracodawców, że rząd premiera Donalda Tuska zmarginalizuje związki?

- Znam Michała Boniego i wiem, że to ostatni człowiek, który chciałby osłabienia związków zawodowych. On po prostu chciałby mieć w związkach rzetelnych partnerów, z którymi mógłby rozważać różne racje i znajdować rozwiązania, które mogłyby zaakceptować związki zawodowe oraz rząd.

Dlatego sądzę, że ten rząd tłamsić nikogo - w tym również związków zawodowych - nie zamierza. Sam Michał Boni to tytan pracy. Poza tym jest człowiekiem, który dzięki swojej wiedzy budzi szacunek także i u przeciwników.

- Co powiedziałby pan przewodniczącemu Solidarności Januszowi Śniadkowi?

- Żeby siadać do stołu i rozmawiać o rzeczywistych perspektywach polskiej gospodarki. I jeżeli już wysuwać roszczenia, to w takiej skali, żeby w ogóle mogły zostać uwzględnione. Związki zawodowe muszą stać się partnerem, który bierze współodpowiedzialność za stan polskiej gospodarki. A nie troszczyć się jedynie o swoich członków. Tragedią jest to, że firmy muszą dawać związkowcom etaty, samochody. Przecież to jest relikt socjalizmu.

- Odejdźmy na chwilę od związków. Jak ocenia pan dokonania rządu PO-PSL?

- Sytuacja w światowej gospodarce będzie stymulowała rząd do szybszych i bardziej radykalnych działań. I to się już dzieje. Natomiast trzeba pamiętać, że ten rząd się wycofał z pewnych przedwyborczych obietnic. Choćby z rzeczywistej reformy KRUS-u czy z wprowadzenia podatku liniowego. Z drugiej strony są pozytywne działania, na przykład komisji Przyjazne Państwo pod wodzą posła Janusza Palikota. A także działania wiceministra Szejnfelda. To są bardzo potrzebne sprawy.

- O komisji Przyjazne Państwo mówi się, że jest wokół niej dużo szumu, ale efektów jej prac nie widać.

- Niektórzy tak mówią, ale ja wstrzymałbym się z ocenami. Samo zidentyfikowanie różnych absurdów kosztowało tę komisję mnóstwo pracy. I myślę, że te pożądane efekty też się niebawem pojawią.

Jerzy Dudała

Andrzej Arendarski, prezes Krajowej Izby Gospodarczej

Urodził się w 1949 r. w Warszawie. Poseł na Sejm X i I kadencji, były szef Stronnictwa Demokratycznego. Absolwent Wydziału Geologii Uniwersytetu Warszawskiego, doktor nauk humanistycznych. Od końca lat 80. działa w instytucjach gospodarczych, w latach 1990-92 był prezesem Krajowej Izby Gospodarczej. W lipcu 1992 r. został powołany na stanowisko ministra współpracy gospodarczej z zagranicą w gabinecie Hanny Suchockiej.

Od października 1993 r. ponownie nieprzerwanie pełni funkcję prezesa Krajowej Izby Gospodarczej.

Od 1980 r. działał w Solidarności. Jako poseł należał do Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego. Był współzałożycielem Kongresu Liberalno-Demokratycznego i wiceprzewodniczącym tej partii.

Dowiedz się więcej na temat: związki zawodowe | licytacja | zawodowe
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »