Bankructwa w branży finansowej. Lepiej nie wkładać wszystkich pieniędzy do jednego banku
Jesteśmy świadkami największych kłopotów globalnego systemu bankowego od 2008 roku, kiedy to upadek Lehman Brothers spowodował wielki kryzys finansowy. W ostatnich tygodniach w Stanach Zjednoczonych upadły kolejno: Silvergate Bank, Silicon Valley Bank i Signature Bank. W Europie mieliśmy spektakularne przejęcie Credit Suisse przez UBS. Amerykańskie banki, które znalazły się w potrzebie w ostatnich tygodniach, dostały od Rezerwy Federalnej blisko 300 miliardów dolarów dodatkowej płynności.
- Skoro Bankowy Fundusz Gwarancyjny chroni depozyty do 100 tysięcy euro, to zamożniejsi polscy inwestorzy powinni rozdzielać swoje środki między różne instytucje i aktywa
- Agencja Moody’s podkreśla, że słabą stroną niektórych polskich banków są ich problemy z hipotecznymi kredytami frankowymi
- W latach 2020-21 Fed "wyzerował" stopy procentowe i zalał system finansowy prawie 5 bilionami dolarów wykreowanymi w ramach wielkiego "drukowania pieniędzy". Teraz "drukowanie" może powtórzyć się przy okazji ratowania banków przed upadkiem
Scenariusz jest zawsze bardzo podobny. Zaraz po tym jak roznosi się wieść, że bank ma kłopoty, zaniepokojeni klienci chcą wypłacać pieniądze. Tymczasem żaden bank na świecie nie ma tylu pieniędzy, ile znajduje się na rachunkach klientów. Każdy bank ma jednak obowiązek odłożyć pewną część zdeponowanych w nim środków na osobnym rachunku w banku centralnym. Jest to stopa rezerwy obowiązkowej. W ten sposób bank centralny usiłuje zapobiegać niewypłacalności komercyjnych instytucji finansowych.
W Polsce stopa rezerwy obowiązkowej to w tej chwili 3,5 proc. W wielu innych krajach jest na podobnym poziomie. Kiedy jednak klienci banków zaczynają wpadać w panikę, to takie rezerwy przestają być wystarczające. W skrajnych przypadkach dochodzi do niewypłacalności banku. Wtedy stosowane są mechanizmy bezpieczeństwa, takie jak przymusowa likwidacja lub restrukturyzacja banku.
W krajach mających dojrzałe systemy finansowe obowiązują procedury, które w razie plajty banku gwarantują klientom wypłacalność środków. W Stanach Zjednoczonych państwowy organ gwarantuje deponentom zwrot pieniędzy do wysokości 250 tysięcy dolarów.
W przypadku ostatniej fali upadków banków, rząd USA zdecydował się na bezprecedensowe działanie. Prezydent Joe Biden ogłosił, że wszystkie środki w bankach, które ogłosiły upadłość, zostaną klientom wypłacone. To o tyle ważne, że w wypadku SVB aż 96 proc. klientów miało depozyty przekraczające 250 tysięcy dolarów.
Biznes INTERIA.PL na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze
Oznacza to jednak, że wszyscy amerykańscy podatnicy poniosą konsekwencje upadłości banków. Środki z budżetu USA są przeznaczane na ratowanie kapitału klientów banków, którzy nie dywersyfikowali swoich inwestycji finansowych. Jest jasne, że za Oceanem nikt nie chce się zgodzić na tak poważne konsekwencje krachu wielkiego banku, jak to miało miejsce kilkanaście lat temu w przypadku Lehman Brothers. Amerykańscy regulatorzy pozwalają, by pieniądze tracili akcjonariusze banków i posiadacze obligacji, ale nie klienci.
W Polsce za bezpieczeństwo depozytów bankowych odpowiada Bankowy Fundusz Gwarancyjny (BFG), który jednocześnie prowadzi działalność pomocową w stosunku do banków i stosuje mechanizmy takie jak przymusowa restrukturyzacja. Trzeba jednak pamiętać, że ochroną BFG objęte są depozyty w wysokości do 100 tysięcy euro. Z tego powodu zamożniejsi polscy inwestorzy nie powinni trzymać w jednym banku kapitału przewyższającego tę kwotę. Zamiast tego warto dzielić środki na "porcje" i lokować je w różnych instytucjach i aktywach.
Polskim bankom nie grożą takie wstrząsy, jak te zanotowane ostatnio w USA. Pojawiają się jednak niepokojące sygnały. Agencja Moody’s obniżyła ostatnio długookresowy rating depozytów mBanku i zmieniła ich perspektywę na negatywną. Jednocześnie Moody's potwierdził długo- i krótkoterminowe ratingi depozytowe Banku Millennium, ale zmienił perspektywę ratingu długoterminowego na negatywną.
Powodem tych decyzji są opinie rzecznika generalnego Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE), w większości korzystne dla klientów polskich banków w sporach o hipoteczne kredyty frankowe. Ostatecznego orzeczenia TSUE agencja Moody's spodziewa się w drugiej połowie 2023 roku. Już teraz zakłada jednak, że polskie sądy będą w dużej mierze kierować się opinią rzecznika generalnego. Agencja zwraca uwagę, że ekspozycja obu banków na starsze kredyty hipoteczne we frankach szwajcarskich w stosunku do ich kapitału podstawowego jest znacznie wyższa niż w przypadku innych polskich banków. "Ryzyka te, jeśli się urzeczywistnią, mogą istotnie wpłynąć na wypłacalność banków" - konkluduje w swoim raporcie Moody's.
Praprzyczyną najnowszego krachu kilku banków (głównie amerykańskich) są trwające od kilkunastu miesięcy cykle podwyżek stóp procentowych największych banków centralnych. Stopa procentowa to cena pieniądza w obiegu gospodarczym. Z punktu widzenia banków, które ostatnio popadły w tarapaty, poziom stóp procentowych to kluczowy składnik rentowności obligacji. W ostatnich latach, gdy stopy procentowe Fed czy EBC były bardzo niskie, banki poszły na "łatwiznę" i bardzo dużo pieniędzy ulokowały właśnie w obligacjach skarbowych. Były one dla nich bezpiecznymi przystaniami.
Trzeba tu przypomnieć, że w latach 2020-21 decydenci z Fed "wyzerowali" stopy procentowe i zalali system finansowy prawie 5 bilionami dolarów wykreowanymi w ramach wielkiego "drukowania pieniędzy". Te środki trafiały do banków, które "parkowały" je w obligacjach.
Sytuacja gwałtownie zmieniła się, gdy stop procentowe dużych banków centralnych zaczęły rosnąć. Wówczas rentowność obligacji nieuchronnie wystrzeliła w górę, a tym samym spadły ich wyceny. W konsekwencji wiele banków komercyjnych znalazło się w potrzasku, gdyż, by zwracać depozyty klientom, musiały ze stratą sprzedawać obligacje.
Dramat SVB polegał na tym, że wartości obligacji, które ten bank miał w portfelu, stanowiła aż 57 proc. jego aktywów. W tej chwili szacuje się, że niezrealizowana strata na obligacjach wszystkich banków w USA wyniosła na koniec 2022 roku 620 miliardów dolarów, wobec nieco ponad 260 miliardów ich rocznego zysku.
Są takie banki centralne na świecie, które bez trudu znajdą pieniądze, żeby w razie kryzysu obejmującego nawet wiele banków komercyjnych ogółowi ich klientów zrekompensować wszystkie depozyty. Narodowego Banku Polskiego o takie możliwości nie należy podejrzewać, ale nie jest też zbyt prawdopodobne, by nasz system bankowy w najbliższym czasie był poważnie zagrożony.
Gorzej jest w USA, gdzie Fed ogłosił program finansowania terminowego banków (BTFP). Jest to rozwiązanie, w ramach którego banki i inne instytucje finansowe mogą wziąć roczną pożyczkę pod zastaw amerykańskich papierów skarbowych. Innymi słowy, banki otrzymają możliwość pozyskiwania kapitału, do którego w normalnych warunkach rynkowych nie miałyby dostępu, a Fed te pieniądze po prostu "wydrukuje". Niektórzy analitycy przypuszczają, że BTFP może przybrać formę "nieskończonego dodruku waluty".
Historia uczy jednak, że im bardziej hojny program gwarancji, tym większa niestabilność systemu bankowego. Banki będące w tarapatach w takich warunkach "idą na całość" i często podnoszą oprocentowanie depozytów. Z kolei klienci chętnie tam właśnie zostawiają pieniądze. To chyba nie przypadek, że Polsce wyjątkowo dużo za depozyty płacił Getin Bank, krótko przed swoim upadkiem.
Jacek Brzeski