Batalia o wysokość dopłat dla polskiego rolnictwa
Niemożliwe jest uzyskanie dla polskich rolników dopłat bezpośrednich wyższych niż zaproponowane 25 proc. kwot otrzymywanych przez rolników unijnych - powiedziała wczoraj minister żywności i rolnictwa Danii Marianna Fischer Boel. Tymczasem polski resort rolnictwa twardo domaga się wyższych dopłat.
W opinii goszczącej w Polsce Marianny Fischer Boel, rząd polski powinien dostrzec inne możliwości poprawienia sytuacji wsi niż tylko unijne dopłaty.
- Te możliwości to przede wszystkim fundusze strukturalne z UE i te Polska w większym stopniu mogłaby wykorzystywać - powiedziała po spotkaniu z wicepremierem Jarosławem Kalinowskim.
Odnosząc się do wypowiedzi kanclerza Niemiec Gerharda Schroedera o braku środków w budżecie Unii na dopłaty do rolnictwa krajów wstępujących, powiedziała, że intencją było w istocie zwrócenie uwagi na konieczność zmian wspólnej polityki rolnej Piętnastki. - Zmiany w polityce rolnej muszą nastąpić po 2006 r. - uważa Fischer Boel.
W jej opinii realna kwota dopłat, które Polska może wywalczyć w negocjacjach, to właśnie 25 proc., zaproponowane przez Komisję Europejską, stopniowo zwiększane do poziomu 100 proc. w roku 2013.
Tymczasem dziś Komitet Integracji Europejskiej ma zająć się stanowiskiem negocjacyjnym Polski w sprawie dopłat. Jak powiedział wicepremier Jarosław Kalinowski, w ocenie strony polskiej istnieje możliwość przesunięcia środków w ramach Agendy 2000. To pozwoliłoby wygospodarować pieniądze na zwiększenie dopłat dla krajów nowo wstępujących. Jak wynika z nieoficjalnych informacji, w ostateczności Polska nie wyklucza zastosowania ochrony celnej dla produktów nie objętych dopłatami.
- Te warunki, które zostały zaproponowane, nie mogą zyskać akceptacji rządu polskiego. Rolnicy polscy nie wytrzymają konkurencji w sytuacji, gdy po drugiej stronie będą wysokie dopłaty bezpośrednie - uważa wiceminister rolnictwa Czesław Siekierski.
W ocenie specjalistów 25-procentowe dopłaty poprawią wprawdzie średni poziom dochodów polskich rolników, ale nie na tyle, by mogli konkurować z kolegami z Unii. - Groźny dla naszego rolnictwa jest długi 10-letni okres dochodzenia do pełnych dopłat. Znacznie szybciej niż wysokość dopłat będą rosły koszty bieżące produkcji - uważa prof. Walery Poczta z Akademii Rolniczej w Poznaniu.
Podobnie dr Michał Kisiel z Instytutu Ekonomiki Rolnictwa nie zgadza się z argumentacją unijną, że polskim rolnikom niepotrzebne są pełne dopłaty, gdyż w wyniku akcesji ceny produktów rolnych pójdą w górę. - Po pierwsze ceny jednych towarów - takich jak żyto czy jęczmień - rzeczywiście wzrosną, ale np. pszenicy - obniżą się. Po drugie pamiętać, że wzrosną ceny środków produkcji. Po akcesji ceny będą bowiem wyrównywać się z unijnymi - mówi dr Kisiel.
Jego zdaniem nawet przy pełnych dotacjach konkurencję wytrzymałyby największe gospodarstwa. A tych jest zaledwie ok. 0,6 proc.
dr Michał Kisiel, Instytut Ekonomiki Rolnictwa:
W sytuacji pozbawienia dopłat sytuacja polskich rolników byłaby dramatyczna. W istocie rzeczy mielibyśmy bowiem do czynienia ze stosowaniem dumpingu przez kraje obecnej 15. W przypadku zboża cena interwencyjna w UE nie pokrywa kosztów produkcji. Niskie ceny rynkowe rekompensowane są przez dopłaty bezpośrednie, np. 50 proc. dochodów rolników niemieckich pochodzi właśnie z dopłat. Pozbawienie tych dotacji oznaczałoby degradację polskiego rolnictwa, wzrosłaby jeszcze bardziej grupa gospodarstw, które produkują wyłącznie na własne potrzeby. Prowadziłoby to do utrwalenia się niekorzystnej struktury agrarnej w Polsce - nikt nie wyzbywałby się gospodarstw, bo nie miałby z czego żyć. Świadomość tych zagrożeń na wsi jest ogromna. W tym układzie wynik referendum przedakcesyjnego stałby pod znakiem zapytania.
Prof. Jan Mujżel, przewodniczący Rady Strategii Społeczno-Gospodarczej
- Najwyższy czas, by poważnie zastanowić się, jak przebudować polskie rolnictwo. Przez dziesiątki lat narastało zapóźnienie polskiej wsi, a losy ludności zostały sprowadzone do stanu katastrofalnego. Mamy w Polsce 2,2 mln gospodarstw rolnych, ogromne przeludnienie, rozdrobnienie, wysokie bezrobocie i ogromny spadek dochodów ludności wiejskiej. Trzeba zastanowić się, skąd znaleźć środki na przebudowę tej niekorzystnej struktury. Być może środki powinny pochodzić ze sprywatyzowanego majątku publicznego. Sama wieś sobie z tym nie poradzi. To musi spaść na barki polskiego społeczeństwa, to jego historyczny obowiązek.
Joanna Pieńczykowska