Będą nas strzyc nadal!
Mimo deklaracji przedwyborczych PO wycofała się z pomysłu usunięcia 200 z 500 uciążliwych opłat, jakie musimy ponosić w urzędach.
Niestety, wciąż będziemy słono płacić za wydanie prawa jazdy, paszportu i udostępnienie urzędowych dokumentów. Gdyby opłaty te zostały zlikwidowane, wszyscy Polacy zaoszczędziliby 700 mln zł rocznie. Nic jednak z tego nie wyszło, bo po wyborach rząd zorientował się, że trzeba byłoby odebrać te pieniądze samorządom. A te z danin od obywateli finansują swoje inwestycje. Rząd przestraszył się ich buntu.
A obietnice były daleko idące. Na kilka dni przed wyborami jeden z liderów PO Zbigniew Chlebowski, dziś przewodniczący klubu parlamentarnego partii, obiecywał, że już w 2008 r. nie będzie opłat za wyrobienie paszportu, co dziś kosztuje aż 140 zł. Szybko miały też zniknąć opłaty za wydanie decyzji o warunkach zabudowy i za rejestrację psa.
Na samorządowców PO też miała swój sposób: uspokajała, że zrekompensuje im straty, bo spodziewa się wyższych wpływów z PIT. Ale już wiadomo, że wyższych wpływów nie będzie, bo od 2008 r. Sejm wprowadził ulgę prorodzinną na każde dziecko i przez to zmniejszył wpływy z podatków. - Nie chcemy ingerować w finanse samorządów i nie możemy im zrekompensować strat. W związku z tym nie prowadzimy żadnych prac nad zniesieniem tych opłat - przyznał "Polsce" Jakub Lutyk, rzecznik Ministerstwa Finansów. Przewodniczący Chlebowski był dla nas nieuchwytny.
Dla samorządów nowe stanowisko rządu to świetna nowina. Do budżetu prawie dwustutysięcznego Rzeszowa w 2007 r. wpłynęło ponad 5 mln zł z tytułu opłat urzędowych. Sześćdziesięciomilionowy budżet miasta nie załamałby się bez tych pieniędzy, ale nie wystarczyłoby na sfinansowanie budowy kilku dróg, utrzymanie szkół czy szpitali.
- To nie jest tak, że obywatel płaci i nic z tego nie ma. My z tych opłat remontujemy np. szpital miejski. Opłaty wracają do obywatela w innej formie - mówi Tadeusz Ferenc, prezydent Rzeszowa.
Samorządy narzekają, że i tak dostały po kieszeni po wprowadzeniu ulgi prorodzinnej. Obliczają, że w skali rocznej straciły na tym 3,5 mld zł. Znacznie uszczupliły się wpływy z PIT, w związku z tym prezydenci, burmistrzowie i wójtowie ratują się wpływami z opłat od mieszkańców.
- Zgodzilibyśmy się tylko na takie rozwiązanie: rezygnujemy z opłat, ale niech rząd zniesie ulgę prorodzinną - mówi Ryszard Grobelny, prezydent Poznania i szef Związku Miast Polskich. Jednak musimy dać sobie radę z biurokracją, co pokazują badania. Według raportu "Paying Taxes 2008", opublikowanego przez Bank Światowy oraz PricewaterhouseCoopers, zajmujemy dopiero 123. miejsce na 178 przebadanych krajów pod względem łatwości płacenia podatków i załatwiania formalności w urzędach.
Autorzy raportu wytknęli nam m.in., że mamy za dużo opłat administracyjnych i skarbowych i podają nam przykłady krajów skandynawskich i Estonii, gdzie obywatele załatwiają sprawy urzędowe przez internet i w wielu przypadkach nie płacą za wydawanie dokumentów ani grosza. Piszemy o tym na stronach 1. i 4.
- Wprowadzenie takich zmian wymaga długotrwałej pracy. Nie można obiecywać, że zniesie się opłaty niemal z dnia na dzień, jeśli nasze urzędy nie są przygotowane do zmian - uważa Janusz Kobeszko, ekspert z Instytutu Sobieskiego.
Więcej w "Polsce"
KOMENTARZ
Podatek liniowy szybko - mrzonka, zniesienie podatku Belki - nierealne, zniesienie wielu opłat administracyjnych - przedwyborcza paplanina, odejście proreformatorskiego Gomułki - zły znak. Obiecanki bez pokrycia są najgorszym ciosem z możliwych - obywatele przekonują się, że politycy ich okłamali. To uderzy nie tylko w Platformę Obywatelską i szanse Donalda Tuska na prezydenturę, to bić będzie w klasę polityczną w dłuższej perspektywie. W postaci zniechęcenia. Niedobry to doradca na najbliższe lata.
Krzysztof Mrówka, Interia.pl