Belka w Graffiti: Inflacja sięgnie 15 proc.? "Może być dwa razy wyższa niż w UE"

- Nie chcę podawać żadnych liczb, ludzie się po prostu boją. Inflacja w strefie euro wynosi 7 proc. U nas może być dwa razy wyższa - mówił w "Graffiti" b. premier i b. szef NBP Marek Belka. Dodał, że Polska nie odczuwa jeszcze skutków wojny w Ukrainie i dopiero nadejdzie m.in. wzrost cen żywności. Propozycję Donalda Tuska 20-procentowej podwyżki dla "budżetówki" nazwał "stymulowaniem inflacji".

- Jest drogo, bo prowadzimy od dłuższego czasu bardzo ekspansywną politykę wydatkową, budżetową. Państwo wydaje pieniądze, my je dostajemy, mamy więcej pieniędzy. Popyt rośnie, ale podaż nie rośnie wystarczająco szybko, w związku z czym ceny rosną - powiedział Marek Belka, europoseł, były premier i były szef Narodowego Banku Polskiego.

Belka: inflacja może być dwa razy wyższa niż w UE

- To podstawowy powód, do którego dołożyły się perturbacje na rynkach gazowo-naftowych jeszcze przed wojną w Ukrainie. Teraz przyjdzie nowa fala inflacji związana z wojną w Ukrainie - powiedział polityk.

- Trochę się pospieszył premier Morawiecki mówiąc, że to "Putinflacja", ona dopiero będzie - wyjaśnił.

Reklama

Były premier zgadza się częściowo z analitykami, m.in. z Piotrem Kuczyńskim z Xeliona, który uważa, że dwie trzecie inflacji spowodowały czynniki z zagranicy. - Połowa inflacji jest własnego chowu, połowa z importu - powiedział Belka. Zaznaczył, że "do tego dojdzie inflacja wywołana wojną". Wyjaśnił, że Polska nie odczuwa jeszcze efektów wojny związanych m.in. z zerwaniem łańcuchów dostaw, czy związanej z wojną zwyżki cen żywności. - Ceny żywności rosły przed wojną, ale z innych powodów - tłumaczył.

Zapytany, ile może wynieść inflacja, skoro obecnie wynosi 10,9 proc., Belka ostrzegł, że "będzie więcej".

- Nie chcę podawać żadnych liczb, bo ludzie się boją, po prostu - powiedział.

Dopytywany o inflację m.in. w krajach bałtyckich, która sięgnęła 15 proc. oraz o niektóre europejskie kraje spoza UE, gdzie również jest wysoka, przyznał, że "im mniejszy kraj, tym więcej zależy od elementów z importu". - Kraje bałtyckie są bardzo uzależnione od importowanego gazu i ropy. Zasada jest taka: im większy kraj, tym inflacja jest mniejsza. Faktem jest, że inflacja w strefie euro wynosi 7 proc. U nas lada chwila może być dwa razy wyższa - ocenił Belka.

"Teraz jest trudny okres dla prezesa Glapińskiego"

Zapytany, czy będąc w polskim parlamencie głosowałby za przedłużeniem kadencji prezesa NBP Adama Glapińskiego odpowiedział: "Na ten temat się nie wypowiadam".

Jego zdaniem trudno stwierdzić, czy Adam Glapiński zostanie zastąpiony na stanowisku szefa NBP innym kandydatem.

- Będzie tak jak zdecyduje większość parlamentarna, czyli PiS - wskazał, przyznając, że "teraz jest trudny okres dla prezesa Glapińskiego". Przyznał, że jednocześnie nie wiadomo, jakie są inne kandydatury.

Jak powiedział nie zna Marty Gajęckiej, członka zarządu NBP, o której kandydaturze wspominało Radio Zet.

Według rozgłośni, jeżeli prezydent Andrzej Duda zdecyduje się na wysunięcie drugiego kandydata na stanowisko prezesa NBP, będzie to Marta Gajęcka, która w zarządzie zasiada od 2021 r. W środę w Sejmie kandydaturę Adama Glapińskiego pozytywnie zaopiniowała Komisja Finansów Publicznych. Doszło jednak do tego przewagą jednego głosu.

"Propozycja Tuska do stymulowanie inflacji"

Odnosząc się do przedstawionej przez Donalda Tuska propozycji podniesienia o 20 procent zarobków w sferze budżetowej, Belka stwierdził, że "na pewno nie jest to walka z inflacją, tylko stymulowanie inflacji".

- Biorąc pod uwagę rozmiar tej grupy zawodowej to jest drobna suma w porównaniu do sum, które wydajemy na 13., 14. emeryturę, czy 500 plus - powiedział.

- Nie radziłbym Tuskowi stawać do zawodów o to, kto jest większym populistą - powiedział. Propozycje naprawiania sytuacji, m.in. rządowy pomysł zamrożenia wskaźnika WIBOR uznał za "funta kłaków warte" i "z piekła rodem".

Według niego "jedyną prawidłową, ewentualną odpowiedzią" jest nakłonienie banków na zwiększenie wpłat do Funduszu Wsparcia Kredytobiorców. Według Belki to jedyna pomoc dla osób, które z powodu inflacji i wzrostu stóp procentowych nie będą w stanie spłacać rat kredytów.

Grzegorz Kępka przypomniał, że według pomysłów ze strony rządzących wsparcie dla kredytobiorców z funduszu mogłoby być uruchamiane w momencie, w którym wysokość raty kredytu przekraczałaby 40-50 proc. miesięcznego dochodu. Belka przypomniał, że pieniądze te pochodzą z banków komercyjnych, stąd konieczność zwiększenia przez nie wpłat na fundusz "w ich własnym interesie".

Uznał także, że propozycje przejścia na stałe oprocentowanie kredytów przychodzą "za późno". Wyjaśnił, że jeśli stopa stałego oprocentowania będzie niewiele wyższa od aktualnej "powiedzmy sobie o 1 punkt procentowy", "to by na to poszedł".

"Prowadzimy w tej chwili politykę idiotyczną"

Belka ostrzegł jednak, że nie wydaje mu się, by stopy NBP rosły tak szybko jak inflacja.

- Prowadzimy w tej chwili politykę idiotyczną, z jednej strony podwyższamy stopy procentowe - słusznie. Ale to powinno być wspierane dyscypliną budżetową, czyli ograniczaniem wydatków, a mamy wręcz odwrotnie. Walka z inflacją musi boleć. Jeśli nie boli, to znaczy, że z nią nie walczymy - powiedział Belka.

Zaznaczył, że rolą NBP nie jest wspieranie działań rządu tylko walka z inflacją. Belka powiedział, że na miejscu Adama Glapińskiego zaapelowałby do rządu o ograniczanie wydatków.

- To jest zła wiadomość, bo to oznacza, że będziemy mieli kłopoty w refinansowaniu długu publicznego. Będzie trzeba podwyższyć oprocentowanie tych obligacji, a zwracam uwagę, że nie ma specjalnie komu tych obligacji sprzedawać. Jeżeli chodzi o rynki zagraniczne to one już w tej chwili żądają bardo wysokiego oprocentowania - Jeżeli chodzi o polskie banki, które do tej pory chętnie obligacje kupowały, to wraz ze wzrostem stóp procentowych wartość rynkowa obligacji gwałtownie spada. Obniża to kapitały bankowe i zdolność do prowadzenia działalności kredytowej - powiedział.

- Sprzedawanie obligacji skarbowych społeczeństwu jeszcze się nie rozkręciło - powiedział. - W tym kierunku trzeba iść, tylko trzeba znacząco wyższe oprocentowanie zaproponować. To oznacza koszty, a to znaczy, że spirala długu się nakręca - dodał.

Jak dodał inflacja to "bezwzględny podatek na nasze dochody, na nasze oszczędności, ale także na wydatki budżetowe". - Paradoksalnie wysoka inflacja prowadzi do zmniejszania się proporcji długu publicznego do PKB. Dodał jednak, że może ona jednocześnie ograniczyć tempo realnego wzrostu gospodarczego, wzrostu produkcji.

Polsat News
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »