Biedny jak piłkarz na emeryturze
Gdy mają 20 lat, zarabiają lepiej od swoich rodziców. Często znacznie lepiej. Są młodzi, kusi ich nocne życie, a w przeciwieństwie do rówieśników mogą sobie pozwolić na szampana za 800 złotych czy grę w kasynie. Na ogół w porę się opamiętują, ale czasem nie starcza im do pierwszego. A gdy już zawieszają buty na kołku, zamiast oszczędności, mają na koncie debet. Dlaczego polscy piłkarze bankrutują? I jak mogą tego uniknąć?
Osman Chavez, pochodzący z Hondurasu obrońca krakowskiej Wisły, przekonuje że problem z odpowiednim podejściem do pieniędzy mają zawodnicy na całym świecie. - Niektórym piłkarzom wydaje się, że kariera będzie trwać wiecznie - ocenia Honduranin. - Dlatego wydają pieniądze na swoje nałogi, a gdy kończą grać, mają na koncie "0".
Na pewno od tego problemu nie są wolni zawodnicy angielskiej Premier League. Z opublikowanych w tym roku badań wynika, że aż trzech na pięciu bankrutuje w ciągu pięciu lat od zakończenia kariery. - Kiedy kończą z piłką, kupują jak dawniej - ocenia Tomasz Pasieczny, do niedawna dyrektor sportowy Cracovii, a obecnie skaut zespołu West Bromwich Albion - Jakby nie zauważali, że ich dochody na ogół znacząco się zmniejszyły.
W Polsce skalę problemu trudno ocenić, bo nikt nie prowadzi badań na wzór tych angielskich. O piłkarzach, którzy pożyczają pieniądze od kolegów z szatni albo kończą z pustym portfelem, można dowiedzieć się głównie z prywatnych rozmów. W środowisku piłkarskim pod lupę bierze się przede wszystkim piłkarzy młodych. Takich, którym pierwsze duże pieniądze potrafią przewrócić w głowie.
- Do niedawna młodzi polscy piłkarze występowali głównie w Młodej Ekstraklasie. Zarobki w okolicach 10 tysięcy złotych nie były tam niczym nadzwyczajnym - mówi Rafał Bednarz, twórca serwisu profutbol.pl, poświęconego finansom w piłce nożnej. - Jeśli porównać te kwoty z zarobkami w ekstraklasie, może się wydawać, że to mało. Ale mówimy tu o chłopakach dwudziestoletnich, ich rówieśnicy idą wtedy na studia albo dostają pierwszą pracę. W porównaniu z kolegami z podwórka zarabiają gigantyczne pieniądze - zauważa.
W pułapkę nagłego przypływu gotówki wpadł Jakub Tosik, obrońca Jagiellonii Białystok. Tosik przyznaje, że kiedy zaczynał karierę, nie był mentalnie gotowy na duże zarobki. - Pierwszy profesjonalny kontrakt podpisałem w wieku 20 lat. W Bełchatowie zarabiałem wtedy więcej niż moi rodzice po wielu latach pracy - wspomina obrońca "Jagi". - Początki były podobne jak w przypadku wielu innych zawodników. Sporo pieniędzy przebalowałem, wydawałem na nieprzemyślane zachcianki. Pieniądze rozchodziły się bardzo łatwo - przyznaje Tosik.
Konrad Dziubek z firmy doradczej Gemini Polska potwierdza, że zwłaszcza młodzi piłkarze nie przejmują się przyszłością, gdy ruszają na zakupy. - Mają w zwyczaju wydawać tyle, ile zarabiają. I to jest wariant "łagodny", ci bardziej rozrywkowi po prostu się zadłużają - mówi. - Na imprezę idą ze starszym zawodnikiem, który co miesiąc inkasuje 30 tysięcy złotych. Sami mają "tylko" kilka tysięcy, ale szampana też kupią za 800 złotych. A skutki bywają opłakane - podsumowuje Dziubek.
Tomasz Pasieczny jest daleki od krytykowania młodych piłkarzy. - Proszę sobie wyobrazić, że ma pan kilkaset złotych miesięcznie i nagle zaczyna pan zarabiać 10 tysięcy - zaczyna. - Będzie panu trudno podejść do całej sprawy z chłodną głową, poradzić sobie. Tych chłopaków dość powszechnie się krytykuje, a moim zdaniem to co przechodzą jest naturalne. Co powiedzieć o starszych piłkarzach, którzy pierwszego dnia w klubie proszą o pożyczkę? - pyta Pasieczny.
Waldemar Tęsiorowski, drugi trener bydgoskiego Zawiszy, a w przeszłości filar defensywy Śląska Wrocław, przyznaje że także w jego czasach nie brakowało zawodników z talentem do trwonienia zarobków. - O takich sprawach nie rozmawialiśmy w szatni, omawialiśmy je w prywatnych rozmowach - wspomina. - Kiedy ktoś wpadał w tarapaty finansowe, nigdy nie zostawialiśmy go bez pomocy. Ale do czasu. Drugi, trzeci raz pomagaliśmy. Jeśli był oporny na wiedzę i życiowe doświadczenie, musiał sobie radzić sam - mówi Tęsiorowski.
Jakub Tosik przyznaje bez ogródek, że w klubach nadal są piłkarze, którzy zapożyczają się przed końcem miesiąca. Twierdzi, że on sam do tej grupy się nie zalicza. - Błędy młodości mam już dawno za sobą - śmieje się. - Przyszedł czas, kiedy zacząłem więcej myśleć o przyszłości. Kupiłem mieszkanie i samochód, trochę odłożyłem. Te oszczędności pozwoliły mi przetrwać ciężki rok, kiedy za grę w warszawskiej Polonii i Karpatach Lwów nie dostałem ani złotówki. W tamtym czasie bardzo wiele się nauczyłem. Uświadomiłem sobie, że pieniądze nie zawsze będą i trzeba je bardziej szanować. Teraz łatwiej mi ocenić, co warto kupić, a co byłoby zwykłą fanaberią - dodaje.
Jak ocenia Konrad Dziubek, takie podejście nie jest bynajmniej normą w polskim futbolu. - Zanim zapytamy, jak oszczędzają czy inwestują polscy piłkarze, warto zapytać, czy w ogóle to robią. Zazwyczaj odpowiedź brzmi "nie" - przekonuje.
- Tymczasem im wcześniej pomyślą o sportowej emeryturze, tym lepiej. Jeśli zaczną wcześnie oszczędzać zgodnie z przemyślanym planem, po zakończeniu kariery będą w stanie kupić mieszkania pod wynajem, bezpiecznie zainwestować. Dzięki temu będą mieć kilka źródeł biernego dochodu, pieniądze będą na nich pracować. Na początku ich dochody i tak zazwyczaj spadną, ale dzięki temu co odłożyli, różnica nie będzie tak odczuwalna - dodaje.
Na dyspozycję piłkarza może wpływać wiele czynników, niekoniecznie związanych z jego umiejętnościami czy przygotowaniem fizycznym. Dlatego kluby zachodnie już od wielu lat prześwietlają piłkarzy kompleksowo, poznając ich tryb życia i zwyczaje pozaboiskowe. A w swoich akademiach nie tylko uczą dryblingu i strzału prostym podbiciem, ale też "życiowych" umiejętności - takich jak choćby zarządzanie własnym portfelem. W Polsce takie podejście dopiero raczkuje.
- W naszym kraju prawdziwe akademie można policzyć na palcach jednej ręki. Takie akademie mają Legia, Lech, Zagłębie i Lechia - wylicza Tomasz Pasieczny. - Tam zaczyna się myśleć o bardziej wszechstronnym kształtowaniu piłkarza. Coraz częściej normą jest współpraca z psychologiem, a na spotkania zaprasza się doradców finansowych. To może zaprocentować w przyszłości - twierdzi.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Piłkarska emerytura made in Poland
Także zdaniem Waldemara Tęsiorowskiego wychowanie piłkarzy bardzo w Polsce kuleje. - Kiedy zaczynałem swoją przygodę z piłką, kierownicy sekcji i trenerzy mieli kontrolę nad młodymi zawodnikami. W Uerdingen, w którym występowałem 15 lat temu, klub oprócz dyrektora sportowego zatrudniał specjalnego menedżera. I to on opiekował się młodymi zawodnikami. Chłopcy mieszkali z rodzinami, dzięki czemu byli pod kontrolą - mówi.
Tęsiorowski uważa, że piłkarze unikną wielu problemów po zakończeniu kariery, jeśli rodzice i klub odpowiednio wcześnie zainteresują się ich finansami. - Rodzice Sebastiana Mili ustanowili pewne reguły i dbali, żeby nie odbiła mu "sodówka". Kluby też mają do odegrania ważną rolę. Mogą zatrudnić menedżera, jak to się robi w klubach zachodnich. Tylko jak to wykonać w obecnych warunkach, kiedy większość klubów liczy każdą złotówkę i skupia się niemal wyłącznie na wyniku? Może czas uregulować to odgórnie? - pyta retorycznie.
Tomasz Biegański