Brakuje pomysłu na współczesną gospodarkę

Potrzebujemy nowego systemu ekonomicznego, z Piotrem Kuczyńskim głównym ekonomistą Domu Inwestycyjnego Xelion rozmawia Bartosz Bednarz.

"miesięcznik KAPITAŁOWY": Czy dla dzisiejszej zadłużonej Europy postanowienia paktu fiskalnego są korzystne?

Piotr Kuczyński: Pakt fiskalny obejmuje w zasadzie te same zapisy, jakie znajdują się już w traktacie z Maastricht. Nie przynosi nowych rozwiązań oprócz tego, że teoretycznie na państwo po przekroczeniu określonych progów, np. dotyczących limitu zadłużenia, będą nakładane kary finansowe. Teoretycznie, gdyż to Trybunał Sprawiedliwości ma wydawać wyroki, co wiąże się już na początku z ograniczeniami. Nie jest powiedziane, że będzie to proces szybki. Nie można także założyć, że dane państwo będzie w ogóle ukarane. Mało tego, wysokość kary jest symboliczna. Ma stanowić wartość do 0,1 proc. PKB kraju, który nie przestrzega zasad traktatu fiskalnego. Nie są to naprawdę duże pieniądze. Dla przykładu w przypadku Polski byłoby to 1,6 mld złotych. Osobiście nie widzę sytuacji, że narzucone zostaną ograniczenia, które w kryzysie dodatkowo pogorszyłyby i tak bardzo już złą sytuację.

Reklama

Z czego zatem wynika tak gorąca dyskusja wokół postanowień paktu?

Za punkt wyjścia należy uznać podejście niemieckie i krajów północy, że najlepszym dzisiaj rozwiązaniem jest cięcie wydatków, aż w końcu wszystko się samo ułoży. Zatem nic więcej nie robimy tylko tniemy i ograniczamy wydatki. Teoretycznie jest to działanie słuszne i w perspektywie długoterminowej powinno doprowadzić do poprawy sytuacji gospodarczej. Pozostaje jednak pytanie: kiedy? Za 15, 20 lat? Zanim to się stanie społeczeństwo straszliwie dostanie po kieszeni i będzie wyczerpane polityką oszczędnościową. Jeżeli podobna strategia będzie kontynuowana stanie się to "wodą na młyn" dla wszelkich ruchów populistycznych. Zaczyna się to potwierdzać, jak chociażby we Włoszech. Partia Pięć Gwiazd dowodzona przez komika Beppe Grillo wyrosła właśnie na tym podejściu do gospodarki. Włosi dostali po kieszeni i nawet na tak populistyczne hasła, jakie głosi Beppe Grillo, z chęcią głosowali. Podobnie z głosami na Berlusconiego, który obiecał im oddać pieniądze zabrane wcześniej przez Montiego. 55 proc. ludzi we Włoszech głosowało na partie, które sprzeciwiają się zaciskaniu pasa.

Krytyka paktu fiskalnego opiera się na stwierdzeniu, że popełniono błąd przy wprowadzaniu w zadłużonych państwach reżimu prooszczędnościowego, który stłumił ich gospodarkę.

Podobne działanie zawsze będzie dzielić polityków i ekonomistów. O błędzie mówił przecież Olivier Blanchard, główny ekonomista Międzynarodowego Funduszu Walutowego, podobnie prezydent Francji - François Hollande od dawna apeluje, że trzeba dbać również o wzrost gospodarczy. Widać jak mocno spada PKB w Hiszpanii, w Grecji, jak wysokie jest bezrobocie - powyżej 25 proc. w tych krajach. Przede wszystkim brak pracy dotyka młodych ludzi - bezrobocie w tej grupie jest wyższe od 50 procent. W normalnej sytuacji można by powiedzieć, że jest to stan przedrewolucyjny. Szczerze się dziwię, że jeszcze do niej nie doszło, chociaż w Grecji i Hiszpanii naprawdę niewiele brakuje. Niemniej, głosy krytyczne musiały się pojawić, gdyż politycy zobaczyli, do czego prowadzi ich polityka. Abstrahując od spraw gospodarczych - zdają sobie sprawę, że już niedługo nie będą ponownie wybrani. Dojdzie do sytuacji, gdy znowu głosy zdobędą takie partie jak Pięć Gwiazd, Partie Piratów i podobne ugrupowania. Elity zostaną wycofane. Stanie się to, o czym mówił Beppe Grillo, że należy ich wszystkich wyrzucić. Coś w tym niestety jest.

Wymiana elit politycznych będzie miała znaczący wpływ na zmiany gospodarcze, a Unia Europejska od dłuższego czasu stoi w miejscu.

Pakt to potwierdza. Mało tego, warto zwrócić uwagę jak zachowują się rynki finansowe. W USA są one bardzo blisko historycznych szczytów, podobnie w Niemczech. Jak widać rynki finansowe oderwały się całkowicie od gospodarki realnej. Wiadomo, że rynki zastępują nam demokrację, zmieniają premierów w Grecji, w Hiszpanii, Portugalii, we Włoszech. Nic nie można było zrobić w polityce dopóki rentowności obligacji nie sięgnęły 7 proc., a gdy doszły do tego poziomu natychmiast zmieniano premiera. Rynki finansowe odrealniły się, oderwały się od gospodarki i dyktują warunki polityczno-gospaodarcze. Niestety tak to wygląda i trudno będzie dzisiaj rozwiązać tę sytuację bez zmiany systemu.

Problemem są zatem proponowane zmiany w UE?

Unia od dłuższego czasu jest w stagnacji, a rodzące się recepty są dosyć niebezpieczne. Filozof Jürgen Habermas ogłosił swego czasu ideę aby jak najszybciej doprowadzić do większej integracji, wręcz do konfederacji - Stanów Zjednoczonych Europy. Idea, równie piękna jak wspólna waluta. Tak samo jednak nierealna. Europejska waluta została wprowadzona, bezsensownie, zarówno w Niemczech jak i Grecji. Kompletnie różne gospodarki, ale z tą samą walutą - kompletnie różne gospodarki mają te same kursy walutowe i te same stopy procentowe. Jest rzeczą oczywistą, że gospodarka hiszpańska, czy grecka nie może mieć tych samych stóp procentowych jak niemiecka. Założono jednak, że jest to możliwe. Jeden bank ma sprawować nadzór nad całą strefą euro, mimo jej zróżnicowania. Błąd powstał już na samym początku i teraz jego konsekwencje mszczą się na Europie. Wyjściem jest zbliżenie gospodarcze kontynentu. Nastąpi to jednak dopiero, gdy część dzisiejszej Unii opuści jej szeregi. Unia powinna być o wiele mniejsza. Kolejne kraje mogłyby być dopuszczone dopiero po spełnieniu naprawdę bardzo rygorystycznych warunków, a nie tak, jak to ma miejsce dzisiaj. Nie byłoby wtedy problemu.

Marnujemy zatem czas. Ta struktura nie ma szans na przetrwanie?

Nikt nie wie co robić. Twierdzę, że system kapitalistyczny jednego typu, dzisiaj można go nazwać neoliberalnym po prostu kończy się, ale nie wymyślono jeszcze niczego nowego. Jak dać sobie radę z zadłużeniem państwa, które mimo podejmowanych prób nie znika, a rośnie. Japonia -230 proc. PKB, Niemcy, o czym się prawie nie mówi - ponad 80 proc. PKB, USA - ponad 100 proc. Podstawą jest opanowanie rynków finansowych, na co nie pozwala przecież bardzo silne lobby finansowe. Przed kryzysem bankowym mówiło się, że są instytucje too big to fail. Tylko że dzisiaj są jeszcze większe. Powstaje powoli sytuacja bez wyjścia, mimo że na całym świecie podejmowane są próby naprawy systemu.

Dzisiejsza Unia to kontynuacja nierealnej idei?

Większa integracja jest wyłącznie teorią. Państwa narodowe zupełnie się do tego nie nadają. Obawiam się, że jeśli kontynent będzie się integrować "od góry" to bardzo szybko powstaną siły odśrodkowe. Towarzyszyć będzie im kryzys. Jeśli Europa będzie na siłę integrowana, to w końcu ludzie, którzy nie znają się na gospodarce czy ekonomii, źródło problemu zaczną postrzegać w narzuconych im strukturach. Wroga znajdą najpierw we wspólnej walucie, a następnie w zjednoczonej Europie. Doprowadzi to do totalnej dezintegracji.

Kreśli Pan czarny scenariusz. Czyli stoimy przed sytuacją bez wyjścia?

Integracja na kontynencie jest oczywiście możliwa, ale powinna trwać o wiele dłużej, aż społeczeństwa same do tego dojrzeją. Natomiast, jeśli chodzi o leczenie stanu obecnego, to sytuacja, gdy indeksy giełdowe są tak wysoko sprawia, że politycy zasypiają - uważają, że nic nie muszą robić bo nie ma takiej potrzeby. Była mowa o unii bankowej, o wspólnych gwarancjach bankowych, a zamiast tego mamy szczątkową unię i pakt fiskalny, które niczego tak naprawdę nie zmieniają.

Po co zatem Polska podpisała pakt fiskalny?

Jest to darmowy bilet na spotkania unijne. Teoretycznie nie mamy prawa głosu, ale to nie oznacza, że nie możemy brać udziału w dyskusji, czy próbować wpłynąć na innych polityków i forsować swoje racje, nawet jeśli nie będzie to działanie oficjalne. Nie mamy prawa głosu, ale wpływ merytoryczny jest jak najbardziej realny. Poza tym pokazaliśmy, że jesteśmy solidarni z pozostałymi krajami. Tylko dwa państwa pozostały poza paktem - Czechy i Wielka Brytania, która wg mnie w ogóle powinna z Unii wyjść. Oprócz tego niczym nie ryzykujemy. Postanowienia paktu dotyczyć będą Polski dopiero po przystąpieniu do strefy euro, a nie stanie się to na pewno przez najbliższe 10 lat.

Jak więc rozumieć zapowiedzi rządzących o gotowości już w 2015 roku?

Ludzie mają tendencję do tego, że słyszą tylko to, co chcą usłyszeć. Prezydent i premier zapowiedzieli, że do 2015 roku spełnimy warunki. Jest to zupełnie co innego, niż przyjęcie euro. Według mnie przez najbliższe 10 lat, co i tak nie jest pewne, nie przyjmiemy waluty europejskiej, zatem podpisanie paktu fiskalnego jest pustym gestem. Po tym czasie i pakt ulegnie zmianie i sama strefa euro. My tymczasem możemy dyskutować o przyszłości tej strefy. Tak naprawdę w pakcie nie ma nic groźnego, chyba że uznamy za to ograniczenie zadłużenia do 60 proc. Tylko, że jest to już regulowane. Konstytucja nam tego zabrania i są na to zapisy o wiele poważniejsze, niż samego paktu. W przypadku traktatu zapłacilibyśmy te 1,6 mld złotych kary. W oparciu o Konstytucję musielibyśmy doprowadzić do tak drakońskich oszczędności, że każdy by to odczuł na własnej skórze.

Czy realne jest spełnienie warunków w przeciągu tych 3 lat?

Można je spełnić nawet szybciej. Istnieją cztery warunki: zadłużenie (poniżej 60 proc.), deficyt budżetowy nieprzekraczający 3 proc. (w br. zakładany jest deficyt na poziomie 3-4 proc., ale może być także trochę wyższy), niskie stopy procentowe i inflacja. Jeśli chodzi o stopy procentowe to wiele zależy od składu Rady Polityki Pieniężnej, która zmieni się po 2016 roku. Dzisiejsza polityka RPP jest całkowicie niezrozumiała. Największym problemem jest jednak inflacja. Jeśli w Polsce gospodarka się rozwija to przybiera ona wartości nie 1,7 proc. jak obecnie, ale o wiele więcej - 4-4,5 proc. i wtedy kryterium inflacji nie wypełniamy.

Konieczna będzie zmiana zapisów Konstytucji.

Ważne, że nikt sobie dzisiaj nie wyobraża, nawet jeśli spełnimy hipotetycznie wszystkie wymagania, że po wyborach w 2015 roku ukształtuje się taki skład sejmu i senatu, który pozwoli na zmianę Konstytucji. Jeśli nie dojdzie do nadzwyczajnych zdarzeń to w 2015 roku parlament w dalszym ciągu nie będzie w stanie jej zmienić. Nie będzie można zatem przyjąć euro. Przecież w ustawie zasadniczej są zapisy o NBP, o walucie, które wymagają zmiany.

Z tym zgadzają się wszyscy zarówno euroentuzjaści, jak i eurosceptycy. Kolejne wybory odbędą się co do zasady dopiero w 2019 roku. Zakładając czysto hipotetycznie, że uda się zmienić konstytucję, to najwcześniej w 2023, przy spełnieniu wszystkich wymogów związanych już bezpośrednio z przyjęciem europejskiej waluty (dwa lata musimy przebywać w poczekalni ERM2), Polska dołączy do strefy euro. Problemem jest także brak poparcia dla euro w społeczeństwie. Podobno już tylko 30 proc. Polaków popiera przyjęcie wspólnej waluty i jest to poziom katastrofalny. Z tego też powodu już dzisiaj zaczyna się o tym mówić. Oczywiście, można ten procent euroentuzjastów zwiększyć, ale dopiero gdy kryzys w Europie minie. Dopóki ludzie będą widzieli ten bałagan w Hiszpanii, we Włoszech, Portugalii, dopóty będą to kojarzyli właśnie z walutą.

Jak przyjęcie euro może wpłynąć na polską gospodarkę, na jej konkurencyjność?

Wszystko zależy od parytetu przeliczania rodzimej waluty na euro. Wiadomo, że Komisja Europejska będzie chciała, aby ten parytet był jak najniższy, co oznaczałoby także spadek konkurencyjności naszej gospodarki. W taki sposób została zduszona Słowacja - spekulanci umocnili koronę i zmusili Słowację do obniżenia parytetu. Nie dość, że przyjęli euro w szczytowej fazie kryzysu, to jeszcze na niezwykle słabych warunkach. Polska nie może dopuścić do podobnej sytuacji. Im bliżej euro poziomu 4,50 tym lepiej. Natomiast, jeśli przyjmiemy walutę europejską za 3,50 to będzie już bardzo niekorzystna sytuacja, chociaż dla tych, co mają kredyty walutowe nie byłoby wcale znowu tak tragicznie. Tylko, że oni są w mniejszości.

Kto zyska, a kto straci na rezygnacji ze złotego?

Zyskuje PKB, inflacja rośnie nieznacznie, tylko że w teorii. W praktyce takie proste to nie jest. Zyskują wszyscy zaangażowani w handel zagraniczny. Z oczywistych powodów - stabilność (ponad 80 proc. handlu zagranicznego prowadzonego jest ze strefą euro), nie ma kursów walutowych, czyli obaw o zmienność wartości polskiej waluty, nie ma widełek wymiany. Dla banków przyjęcie euro jest jednak katastrofą. Przecież takie instytucje finansowe jak banki zyskują na zmienności kursu walut -na zabezpieczeniach i na wymianie. Są to potężne pieniądze, lub patrząc z drugiej strony, wielomiliardowe straty dla sektora bankowego po przyjęciu euro.

Do tego brakuje mechanizmów stabilizacji lub zdynamizowania gospodarki.

Wydaje mi się, że po przyjęciu euro więcej będzie zależało od kosztów pracy, a ten - przy jeszcze większej integracji - wzrośnie. W związku z tym konkurencyjność będzie spadała. Niewątpliwym minusem jest jednak brak własnej waluty, tzn. kursu walutowego i banku, który mógłby ustalać stopy procentowe dla naszej gospodarki, w oparciu o zmiany jej dynamiki w Polsce, a nie w UE. W przypadku kryzysu, który ogarnia potencjalnie całą strefę euro ważne są dwa czynniki. EBC ustalający stopy procentowe dla europejskiej gospodarki i zewnętrzne kształtowanie się kursu euro na rynkach finansowych. Na instrumencie finansowym nie możemy nic zrobić, a Europejski Bank Centralny nie będzie interesowała się zbytnio tym, co się dzieje na peryferiach. Pod uwagę będzie brać sytuację w Niemczech, we Francji, Włoszech.

Stopy procentowe będą zatem ustalane pod nich tak, aby im było dobrze, nie nam. Należy pamiętać, co stało się w 2008 roku - złoty stracił około 30 proc. co przełożyło się na zwiększenie konkurencyjności eksportu. Był to jeden z czynników, dzięki którym Polska pozostała "zieloną wyspą". Mieliśmy wtedy zdrowy system bankowy i duży popyt wewnętrzny.

Podsumowując, osłabienie złotego w sytuacji kryzysowej bardzo nam pomogło. Przy euro nic nie dałoby się zrobić - ani zagrać stopami, gdyż leży to w kwestii EBC, ani osłabić waluty. Pozostaje wyłącznie granie rynkiem pracy. Należy zdawać sobie sprawę, że po przyjęciu euro każdy kryzys będzie odbijać się dużo mocniej właśnie na sytuacji na tym rynku.

Czy nastąpiłyby zmiany w handlu z państwami poza strefy euro, np. z Rosją?

Jeśli opierać się na kontaktach handlowych Rosja-Niemcy, to można stwierdzić, że żadnej zmiany nie doświadczymy. Oprócz tego nasze stosunki handlowe z Rosją są relatywnie niewielkie, a mogłyby być o wiele większe. W obecnej formie i rozmiarze wprowadzenie euro nie spowodowałoby raczej poważnych zawirowań.

Pobierz: program do rozliczeń PIT

miesięcznik KAPITAŁOWY
Dowiedz się więcej na temat: bartosz bednarz | Polska | strefa euro | kryzys
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »