Brytyjczycy albo nie chcą brexitu, albo strzelają sobie w stopę
Dwa lata trzeba było czekać na plan Wielkiej Brytanii dotyczący warunków rozwodu z Unią. Propozycja przedstawiona przez rząd Theresy May jest fatalna z punktu widzenia Zjednoczonego Królestwa i niemożliwa do zaakceptowania przez Unię. Niewykluczone jednak, że jest to bardziej długofalowa gra, która finalnie utrzyma Królestwo wewnątrz unijnych struktur - pisze Marcin Lipka, główny analityk Cinkciarz.pl.
Autodestrukcja. Tak należy nazwać zarys 120-stronicowego dokumentu, który w całości zostanie opublikowany w czwartek. Brytyjczycy tłumaczą, że poprzez jego publikację chcą pokazać skłonność do poważnych ustępstw w przyszłych relacjach z Unią. Faktycznie jednak dymisje na stanowisku ministra ds. brexitu Davida Davisa oraz ministra spraw zagranicznych Borisa Johnsona sugerują totalny chaos w brytyjskiej administracji, albo wręcz przeciwnie - sprytną grę na pozostaniu we Wspólnocie.
Podstawową propozycją brytyjskiego rządu jest stworzenie obszaru wolnego handlu towarami pomiędzy Unią Europejską a Wielką Brytanią. Problem polega na tym, że Zjednoczone Królestwo nie jest szczególnym beneficjentem w wymianie towarowej z Unią. Jego deficyt handlowy z UE sięga niespełna 100 mld funtów (dane ONS za 2016 r.), czyli ok. 5 proc. PKB. Pozostawienie fizycznej wymiany handlowej na warunkach zbliżonych do tego, co obserwujemy obecnie, to bardzo słaba propozycja negocjacyjna, a nawet przysłowiowy "strzał w stopę" dla Londynu.
Co ciekawe, w ujawnionym zarysie dokumentu, jak i w głównych założeniach, które przeniknęły do prasy, praktycznie w ogóle nie mam mowy o dostępie do unijnego rynku usług. A to właśnie na tym najbardziej powinno zależeć Londynowi, gdyż ma on tutaj wyraźne przewagi konkurencyjne nad Unią.
W 2016 r. nadwyżka w brytyjskim handlu usługami z UE, pomijając podróże, wyniosła ponad 30 mld funtów (sam eksport usług do UE to 90 mld funtów). Dominowały w tym względnie przede wszystkim usług finansowe i ubezpieczeniowe (nadwyżka ponad 20 mld funtów). Wielka Brytania korzystała także z nadwyżki w usługach telekomunikacyjnych czy własności intelektualnej. Zupełnie jednak nie wiadomo, czemu usługi nie znalazły się w planie rządu, skoro to one generują wysokie przychody i nadwyżkę handlową.
Gdyby stanąć w obronie Londynu, można zauważyć, że kwestia towarowej wymiany handlowej była ważna ze względu na chęć utrzymania braku fizycznej granicy pomiędzy Irlandią Północną a Republiką Irlandii, co jest nie tylko ważne ze względów logistycznych, ale także politycznych.
Być może premier May chciała także wyciągnąć rękę do Brukseli i pokazać, że jest skłonna do szerokich ustępstw (dostęp do brytyjskiego rynku), jeśli Unia zaakceptuje np. limity przyjęć ekonomicznych migrantów, nie będzie się upierać w kontekście Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości (ETS) czy zrezygnuje z pobierania składek do unijnego budżetu.
Należy jednak pamiętać, że dla Unii to nie są zwykłe negocjacje jak w przypadku innych umów handlowych. Brukselscy negocjatorzy może i będą twierdzić, że to krok w dobrym kierunku, ale jeżeli zobaczą słabość Wielkiej Brytanii, to będą chcieli doprowadzić do takiego porozumienia, które faktycznie niewiele będzie się różnić o realnego uczestnictwa Wysp Brytyjskich we Wspólnocie. To miałaby też być nauczka dla innych państw rozważających opuszczenie UE.
Zaprezentowana propozycja będzie więc początkiem negocjacyjnych porażek Londynu, aż na koniec zostaną do wyboru tylko dwa rozwiązania. Pierwsze z nich to twardy rozwód z Unią, co fatalnie wpłynie na nastroje gospodarcze w kraju i spowoduje załamanie kursu funta. Drugie to np. akceptacja wszystkich podstawowych unijnych swobód, konieczność opłacania składek czy wyższości ETS nad krajowymi sądami. Faktycznie będzie to równoznaczne z pozostaniem Zjednoczonego Królestwa w UE.
Propozycje przedstawione przez brytyjski rząd są zaskakująco słabe i trudno się dziwić, że w niedzielę wieczorem, sekretarz ds. Brexitu, zrezygnował ze stanowiska, a w poniedziałek taką samą decyzję podjął szef resortu spraw zagranicznych. Działania brytyjskiej administracji byłyby zrozumiałe tylko w jednym przypadku. Londyn chce zostać w UE i próbuje znaleźć eleganckie rozwiązanie cofające de facto brexit. Sugerować będzie ono, że nie jest możliwe znalezienie nowych korzystnych relacji z Unią i trzeba przeprowadzić kolejne referendum. W przypadku względnie szerokiego konsensusu politycznego po prawej i po lewej stronie sceny politycznej jego głosowanie zakończyłoby się pozostaniem Wielkiej Brytanii w unijnych strukturach.
Marcin Lipka
Po rezygnacji D.Daviesa (członka brytyjskiego rządu odpowiedzialnego za brexit) do dymisji podał się główny zwolennik wyjścia Wlk. Brytanii z UE w Partii Konserwatywnej, B.Johnson, pełniący dotychczas funkcję ministra spraw zagranicznych. Ww. zmiany zwiększają ryzyko upadku rządu T.May, a w konsekwencji nieuporządkowanego ("twardego") brexitu.