Brytyjczycy zadecydują, czy chcą być w Unii!

Dziś w Izbie Gmin dojdzie do głosowania nad wnioskiem o rozpisanie referendum w sprawie dalszego członkostwa Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej. Jak się oczekuje, wniosek upadnie, ale otworzy kolejny rozdział sporów między brytyjskimi eurosceptykami a euroentuzjastami, czy może raczej eurorealistami.

W Izbie Gmin w Londynie toczy się ożywiona debata nad sprawozdaniem premiera Davida Camerona z wczorajszego szczytu Unii Europejskiej. Jest to zarazem przygrywka przed dzisiejszym głosowaniem nad wnioskiem o rozpisanie referendum w sprawie przyszłości Wielkiej Brytanii w Unii. Około 70 konserwatystów zapowiada, że nie posłucha premiera i będzie dziś głosować za rezolucją wzywającą rząd do rozpisania takiego plebiscytu z trzema pytaniami: czy chcesz pozostać w Unii na obecnych warunkach? wystąpić z niej? czy zmienić warunki członkostwa?

Premier Cameron nie widzi jednak potrzeby takiego referendum - przynajmniej teraz. Szef rzadu uważa, że referendum będzie zasadne, jeśli kiedyś padnie propozycja wyrzeczenia się przez parlament części władzy na rzecz Unii.

Reklama

"Ale teraz jest jasne, że kraj chce od nas pozostania w Unii i tylko odzyskania części naszych uprawnień. A to jest dokładnie to co robimy i ku czemu dążymy" - powiedział brytyjski premier przed głosowaniem w Izbie Gmin.

70 torysów jest gotowych zbuntować się przeciwko własnemu premierowi, a ich przywódca, poseł Bernard Jenkin powiedział dziś rano BBC: "Tu chodzi zasadniczo o demokrację. Brytyjskie społeczeństwo od dawna chce referendum w sprawie Unii Europejskiej, nie mieliśmy takiej szansy od 1975 roku.

Miało być referendum w sprawie traktatu z Maastricht, rząd Partii Pracy obiecywał je w kwestii konstytucji europejskiej, potem myśmy je obiecywali po traktacie lizbońskim, ale i do tego referendum nie doszło". Buntownicy przyznają, że przegrają dziś w Izbie Gmin. Przyznają też, że nawet gdyby do referendum doszło, większość Brytyjczyków wybrałaby raczej opcję zreformowania członkostwa niż wystąpienia z Unii.

Konflikt z Francją

Brytyjska prasa donosi dziś o konflikcie, do jakiego doszło podczas wczorajszego szczytu Unii Europejskiej między prezydentem Francji Nicolasem Sarkozym, a brytyjskim premierem Davidem Cameronem. Zdaniem dziennikarzy to zajście przedłużyło brukselski szczyt o dwie godziny. Wszystkie brytyjskie media cytują słowa Sarkozy'ego: "Potąd mamy waszego krytykanctwa, pouczania nas co robić. Najpierw mówicie, że nie znosicie euro, a teraz chcecie się wtrącać do naszych spotkań."

Ale tylko dziennik "The Guardian" dodaje zdumiewającą odzywkę Francuza pod adresem Camerona: "Była dobra okazja, żebyś się zamknął." Ta tyrada to reakcja na słowa brytyjskiego kanclerza skarbu, George'a Osborne'a, ponaglające strefę euro do akcji antykryzysowej, a także na pouczenia Davida Camerona, udzielane strefie euro - czyli de facto Sarkozy'emu i kanclerz Niemiec Angeli Merkel.

Sam premier Cameron tak streścił je po szczycie reporterom: "Mówiłem tu dzisiaj szczerze przywódcom strefy euro, że muszą się dogadać i wziąć odpowiedzialność za swoją walutę. Muszą uzgodnić wszechstronny i wiarygodny pakiet, żeby nie było wątpliwości, iż strefa euro ma przyszłość." Nicolas Sarkozy chciał też zniechęcić Camerona do przyjazdu na następny, środowy szczyt w Brukseli. Miało to być spotkanie tylko przywódców grupy euro, ale brytyjski premier nie dał się zbyć i zapowiedział, że poprzedzi je pełny szczyt 27 przywódców Unii.

IAR/PAP
Dowiedz się więcej na temat: strefa euro | NAD | Brytyjczycy | referendum. | Nicolas Sarkozy | chciał | referendum
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »