Budżet "lekko zdemolowany"

Budżet na 2006 rok nie jest żadnym przełomem. Nie zanosi się też na to, by okazał się nim budżet na rok przyszły.

O tym, że przyjęty budżet nie jest dobry, mówią sami politycy - zarówno koalicyjni, jak i opozycyjni. Według PiS, trzeba go "poprawić" w Senacie, bo został "lekko zdemolowany". Według PO, w trakcie prac nad budżetem runął mit taniego państwa ze względu na odrzucenie poprawek ograniczających wydatki administracyjne i deficyt o blisko 3 mld zł. Przedsiębiorcy także patrzą na budżet chłodnym okiem.

- Brak kompleksowej reformy systemu finansów publicznych oraz uchwalenie wielu ustaw "socjalnych", znacznie obciążających wydatki budżetowe, spowodowało powstanie projektu opartego na deklaracjach, a nie realnych założeniach makroekonomicznych i finansowych - ocenia Andrzej Arendarski, prezes Krajowej Izby Gospodarczej.

Reklama

Według Andrzeja Sadowskiego z Centrum im. Adama Smitha (CAS), na razie czyny polityków nie wskazują na chęć realizowania idei taniego państwa, co wynika m.in. z wadliwego ustroju politycznego, w którym politycy nie ponoszą odpowiedzialności za swoje działania.

- Politycy bardzo szybko zapominają, że mandat mają od obywateli i powinni działać w ich imieniu. Zaczynają zatem zabiegać o interesy różnych grup nacisku lub własnych partii. Dla decyzji budżetowych nie ma obiektywnych przesłanek, dlatego nie dają one szans na redukcję wydatków publicznych - uważa Andrzej Sadowski.

Za dużo "socjalu"

Brak woli politycznej do przeprowadzenia działań reformujących państwowe finanse nie wróży dobrze przyszłorocznemu budżetowi, nad którym już niebawem ruszą prace. A będzie to pierwszy budżet przygotowany w całości przez ekipę Kazimierza Marcinkiewicza (o ile to jego rząd będzie jeszcze u władzy). Dokument ten będzie dla inwestorów drogowskazem, w którą stronę zmierzać będą zmiany. Ekonomiści wątpią, czy uda się w nim dokonać znaczącej naprawy i uporządkowania finansów. O tym, że przez najbliższych kilkanaście miesięcy nie będzie m.in. politycznych i psychologicznych warunków do debaty o radykalnych redukcjach wydatków, przekonana jest też wicepremier Zyta Gilowska. Nie wierzy też, że w ciągu roku uda się przygotować budżet zadaniowy, co przyznała na naszych łamach ("PB" z 23 stycznia). Zdaniem Jeremiego Mordasewicza z PKPP Lewiatan, koalicja, która zawiązała się wokół budżetu na 2006 r., nie wróży dobrze kolejnym budżetom.

- Nie spodziewamy się tragedii w postaci całkowitej nieodpowiedzialności w budowaniu budżetu przez PiS. Jednak spodziewamy się, że budżet na 2007 r. będzie bardziej budżetem stabilizacji niż rozwoju. Obawiam się, że rząd skłaniać się będzie bardziej w stronę prosocjalną niż prozatrudnieniową - uważa ekspert PKPP.

Przekroczona granica

Według Andrzeja Arendarskiego, przedsiębiorcy mają jednak nadzieję, że po podpisaniu budżetu przez prezydenta nieracjonalne gospodarczo i prosocjalne decyzje Sejmu zostaną zahamowane, a w 2006 r. nastąpi gruntowna reforma systemu podatkowego i ubezpieczeń społecznych.

- Reforma finansów publicznych jest tak naprawdę decyzją polityczną. Część zmian można wprowadzić już w budżecie na 2007 r. Jeśli ma się tak stać, trzeba już dziś przygotowywać zmiany systemowe. Tymczasem u nas o budżecie zaczyna się mówić na 2-3 miesiące przed terminem jego uchwalenia - przyznaje Andrzej Sadowski.

Jego zdaniem, tanie państwo wymaga wycofania administracji publicznej z gospodarki.

- I nie chodzi tu o kosmetyczne cięcia wydatków, lecz rzeczywiste uwolnienie gospodarki. U nas ta granica obecności państwa dawno została przekroczona - dodaje ekspert CAS.

Gospodarki nie ma

Sejm przegłosował budżet, jednak wątpliwości, które jego uchwalenie miało rozwiać, pozostały. Wciąż nie wiemy, czy czekają nas przedterminowe wybory, czy rządzić będzie koalicja (a jeśli tak, to jaka) czy rząd mniejszościowy.

- W tej sytuacji trudno spodziewać się, by politykom zaczęło zależeć na gospodarce: rządzący zmierzają raczej w stronę rozliczania historii, wzmacniania postaw moralnych społeczeństwa i jego socjalnego zabezpieczenia. Gospodarka zeszła na dalszy plan. Nie spodziewam się, by taka polityka mogła skutkować poprawą sytuacji finansów publicznych. Obawiam się raczej jej pogorszenia - uważa Richard Mbewe, główny ekonomista WGI DM.

Bartosz Krzyżaniak

Puls Biznesu
Dowiedz się więcej na temat: budżet | politycy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »