Cena za dwa lata

Kogo obchodzi, że według Międzynarodowego Funduszu Walutowego w strefie euro znajdziemy się, podobnie jak inni kandydaci do Unii Europejskiej, dopiero w 2008 roku, a nie dwa lata wcześniej?

Kogo obchodzi, że według Międzynarodowego Funduszu Walutowego w strefie euro znajdziemy się, podobnie jak inni kandydaci do Unii Europejskiej, dopiero w 2008 roku, a nie dwa lata wcześniej?

Gdy Susan Schadler, szefowa przebywającej niedawno w Polsce misji Międzynarodowego Funduszu Walutowego, mówiła na konferencji prasowej przed wyjazdem z Warszawy, że nasz kraj, a także inni kandydaci do Unii Europejskiej, raczej nie znajdzie się w strefie euro przed 2008 r., jej otoczenie przecząco kręciło głową. Zdziwili się też dziennikarze - Schadler musiała wręcz powtórzyć, że nic się jej nie pomyliło i że państwa, które znajdą się w UE w 2004 r., poczekają dwa lata, po czym trafią do mechanizmu kursowego ERM2 i po kolejnych minimum dwóch latach będą mogły przyjąć wspólną europejską walutę. Dlaczego ta wypowiedź spowodowała zamieszanie? Dlatego, że przynajmniej trzy kraje kandydujące do UE, które mają największe znaczenie z punktu widzenia inwestorów z Zachodu, sprawiały wrażenie, że chcą znaleźć się w strefie euro tak szybko, jak będzie to tylko możliwe, a więc w dwa lata po uzyskaniu statusu członka Unii Europejskiej.

Reklama

Eurostrategie

Z trójki: Polska, Czechy i Węgry, najwięcej determinacji w dążeniu do przyjęcia euro wykazywał ten ostatni kraj. Wydawało się, że tamtejszy rząd i bank centralny ustaliły "eurostrategię". Widać to w prowadzonej przez Węgry polityce kursowej: w ubiegłym roku zrezygnowano z pełzającej dewaluacji forinta, jednak nie nastąpiło odejście od korytarza wahań kursu. Mieści się on w przedziale plus/minus 15 proc. od parytetu, w czym przypomina mechanizm kursowy dla państw starających się o przyjęcie euro. O rychłym przyjęciu wspólnej waluty jest również przekonany węgierski rynek finansowy. Na tyle, że - jak mówił w rozmowie z "GB" analityk jednego z warszawskich banków - wkrótce po podaniu przez agencje deklaracji przedstawicielki funduszu walutowego, zadzwonił do niego kolega z budapeszteńskiej spółki-córki tej samej zachodniej grupy finansowej z prośbą o potwierdzenie tych wiadomości.

Czesi mają nieco większy dystans do przyjęcia euro. Z jednej strony chcieliby być w strefie euro, by zlikwidować ryzyko kursowe, z drugiej - zdają sobie sprawę z tego, że manipulując kursem korony mogą wpływać na konkurencyjność eksportu, który jest siłą pociągową ich gospodarki. Czeski Bank Centralny całkiem niedawno dokonywał interwencji na rynku walutowym, które miały przeciwdziałać zbyt wysokiemu kursowi waluty. Jednak z perspektywy rynków finansowych to właśnie Czechy wydają się najbliższe unii monetarnej. Spread miedzy rentownością czeskich obligacji skarbowych i odpowiadających im papierów niemieckich wynosi zaledwie kilkanaście punktów bazowych, nieco mniej niż należącej do "euroklubu" Grecji i znacznie mniej niż Węgier, nie mówiąc już o Polsce.

W Polsce do niedawna problem właściwie nie istniał. Swego czasu pojawiła się co prawda koncepcja jednostronnego przyjęcia euro, jeszcze przed wejściem do Unii Europejskiej, jednak przez decydentów oraz sporą część ekonomistów była traktowana tylko jako rodzaj prowokacji intelektualnej. Sprawa zaistniała w świadomości mocniej, gdy poruszył ją minister finansów Marek Belka, obdarzony niezaprzeczalnym talentem do wywoływania żywych dyskusji (by przypomnieć tylko jego przedwyborcze wystąpienie na temat działań Rady Polityki Pieniężnej). Tym razem iskrą zapalną było dopuszczenie przez niego możliwości zdewaluowania złotego przed wejściem do ERM2. Gdy okazało się, że taka uwaga może sprowadzić notowania złotego z okolic 4,1 PLN/USD do 4,3 PLN, Belka powiedział, że po prostu wskazał pytanie, na które Polska musi znaleźć dobrą odpowiedź.

Sprzeczności

W sumie jednak nie wiadomo, jakie jest stanowisko polskich władz w sprawie euro. Marek Belka opowiadał się za szybkim przyjęciem wspólnej waluty, jednak wiceminister finansów Andrzej Raczko potwierdza raczej słowa przedstawicieli MFW, że przyjęcie mechanizmu kursowego odwlecze się dwa lata po wejściu do Unii Europejskiej. Raczko uzasadniał to przede wszystkim koniecznością reformy finansów publicznych. Ograniczeniem jest skuteczność w limitowaniu wydatków budżetowych, by zmieścić się w tym kryterium z Maastricht, które mówi, że aspirując do wspólnej waluty nie można pozwalać sobie na deficyt budżetowy większy niż 3 proc. produktu krajowego brutto. A w grę wchodzi nie tylko deficyt. W strategii gospodarczej rządu, na co zwracał uwagę w "GB" z 12 marca Maciej Reluga, ekonomista ING Banku Śląskiego, jest również założenie wyższego tempa inflacji, a zadłużenie sektora publicznego znajdzie się w niebezpiecznym rejonie 60 proc. PKB. Działania rządu dość wyraźnie potwierdzają więc słuszność założeń, jakie przyjęła misja MFW.

Rynki zignorowały

Perspektywy znalezienia się obecnych kandydatów do Unii Europejskiej w unii monetarnej nie są oczywiście bez znaczenia dla rynków finansowych. Obecni w środkowej Europie zachodni inwestorzy długoterminowi zainteresowani są convergence play - kupnem z ich punktu widzenia wysoko rentownych obligacji i obliczaniem zysków w miarę przybliżania się poszczególnych krajów do zachodnioeuropejskich standardów: niskiej inflacji i niskich stóp procentowych. Sens tej gry narasta w miarę zbliżania się chwili wejścia każdego z krajów do UE i unii monetarnej, jednak podzielenie się przez przedstawicieli poważnej międzynarodowej instytucji wątpliwościami co do terminu może oznaczać, że ten spadek inflacji i stóp procentowych nie będzie trwał wiecznie. Może więc lepiej poczekać z zakupami obligacji?

Jak się okazało, w tym wypadku inwestorzy nie przesadzają z ostrożnością. Wypowiedź Susan Schadler przeszła na rynkach finansowych właściwie bez echa. Żadnego wpływu nie wywarł też Christian Noyer, wiceprezes Europejskiego Banku Centralnego, który również sceptycznie podchodzi do możliwości szybkiego przyjęcia euro przez obecnych kandydatów do UE: Większość kandydatów zasygnalizowała zamiar przyjęcia euro w najkrótszym możliwym czasie, po dwóch latach ERM2. Ale biorąc pod uwagę zróżnicowany stopień konwergencji kandydatów, nie dla wszystkich pozostawanie w mechanizmie przez minimalny okres może być najlepszym rozwiązaniem, mówił Noyer na konferencji na temat rozszerzenia UE w Europejskim Banku Odbudowy i Rozwoju.

ERM2 ex post

Skoro już jesteśmy przy EBOR-ze, to główny ekonomista tego banku, Willem Buiter ma pogląd zupełnie inny niż Noyer i Schadler. Jego zdaniem, stracony jest każdy dzień oczekiwania na przyjęcie euro. Możliwe byłoby wręcz natychmiastowe poszerzenie strefy euro po przyjęciu nowych członków do Unii Europejskiej. Pod warunkiem, że przez poprzednie dwa lata w starających się o to krajach spełniony byłby podstawowy warunek mechanizmu kursowego, czyli że kurs waluty nie wahałby się w przedziale większym niż plus/minus 15 proc. W kontekście takiego poglądu obecna polityka kursowa Węgier może nabierać nieco innego sensu. Choć może się to wydać zaskakujące, Polska też nie wygląda z takiej perspektywy źle. Od uwolnienia złotego w kwietniu 2000 r. notowania złotego nie przekroczyły 15-proc. odchylenia od dawnego centralnego parytetu - można usłyszeć w NBP.

Natychmiastowe przyjęcie euro nie jest całkowicie pozbawione sensu. Po przyjęciu wspólnej waluty nie ma choćby problemu z wymianą na złote przekazywanych w euro transferów z kasy UE, a sumy rzędu kilku miliardów euro rocznie z pewnością wywołają napięcia - wymiana takich kwot na rynku będzie wymuszać aprecjację złotego, ze szkodą dla eksporterów, zaś wymiana bezpośrednio w NBP powodowałaby wzrost podaży pieniądza i nadpłynności sektora bankowego. Z drugiej strony - jak zauważył w ubiegłym tygodniu na zorganizowanej przez NBP konferencji na temat kierunków polityki gospodarczej Val Koromzay z Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju - kraje mające przed sobą jasno określoną perspektywę znalezienia się w unii monetarnej, zyskują "premię wiarygodności", co pozwala im zmniejszać inflację do poziomu strefy euro mniejszym kosztem (czytaj: z niższymi stopami procentowymi).

Gazeta Bankowa
Dowiedz się więcej na temat: kandydaci | waluty | ERM2
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »