Ceny uprawnień na emisję CO2 są zbyt niskie,?
Ceny uprawnień na emisję CO2 w UE są niskie, bo brakuje zaufania do systemu handlu emisjami - uważa ekspert brukselskiego think tanku Bruegel, Georg Zachmann. Jego zdaniem mogą temu zaradzić gwarancje dla cen udzielane przez Europejski Bank Inwestycyjny (EBI).
Europejski system handlu uprawnieniami na emisję CO2 (tzw. ETS) został uruchomiony w 2005 r. To największy taki projekt na świecie. Ceny ustalane są rynkowo, a jedno uprawnienie do emisji daje prawo do wyemitowania jednej tony dwutlenku węgla. Po tym, gdy w maju 2008 r. ceny uprawnień osiągnęły historyczny szczyt, zaczęły one sukcesywnie spadać - z ok. 30 euro za jednostkę w 2008 r. do poziomu poniżej 5 dolarów na początku 2013 r. Przemysł i decydenci polityczny zaczęli zastawiać się, jak ETS zreformować.
Zdaniem Zachmanna, mimo niskich cen uprawnień, ETS jest skutecznym narzędziem ograniczania CO2. W sektorach gospodarki, które są objęte systemem, w latach 2005-2012 emisja gazów cieplarnianych spadła o 14 proc. (z wyłączeniem Bułgarii i Rumunii, które weszły do UE w 2007 r., oraz Norwegii, która w ETS jest od 2008 r.).
Z danych Bruegela wynika, że w tym okresie m.in. rafinerie i huty ograniczyły emisje, a zakłady produkcji szkła, ceramiki i papiernicze zwiększyły. "To pokazuje, że dzięki systemowi sektory, którymi się to opłaca, zmniejszają emisje, a te, którym nie, kupują uprawnienia na giełdzie. Zyskują wszyscy" - mówi PAP Zachmann.
Skąd więc spadki cen uprawnień? Jak tłumaczy Zachmann, od 2008 r. uprawnień co roku wydawanych było więcej, niż wykorzystywanych. Przyczyn jest kilka. "Przede wszystkim produkcja przemysłowa w Europie została mocno dotknięta przez kryzys. Jeśli w latach 2003-2007 rosła rocznie średnio o 3 proc., to już w latach 2008-2012 co roku kurczyła się o 2 proc. Spadał więc popyt na uprawnienia do emisji" - mówi.
Źródeł niskich cen szukać należy też w realizowanym przez EBI programie NER300, który polega na sprzedaż przez bank uprawnień, z czego środki mają być przeznaczane m.in. na projekty wychwytywania i składowania dwutlenku węgla (tzw. CCS). Do tego dochodzi jeszcze udział w systemie krajów spoza UE, który również wpłynął na zwiększenie podaży.
Założeniem ETS jest jednak, że z roku na rok państwa członkowskie będą otrzymywały coraz mniej uprawnień do emisji, a wraz ze wzrostem popytu na nie wzrosną też ceny. Zdaniem Zachmanna, powołując ten system politycy zdecydowali, że w przyszłości obywatele zapłacą więcej za ograniczanie emisji (poprzez wyższe ceny energii i innych produktów). Wszystko po to, żeby obecnie można było zainwestować w technologie niskowęglowe. "Utrzymanie wysokich cen za uprawnienia w przyszłości, które będą miały zrekompensować wcześniej poniesione nakłady na inwestycje, może okazać się jednak politycznie trudne" - uważa.
Ekspert przypomina zarazem, że ETS został tak skonstruowany, aby można było gromadzić uprawnienia i wykorzystywać je w przyszłości. "To, że można je kupić teraz, kiedy są tanie i sprzedać w przyszłości po wyższych cenach, nie wpłynęło jednak na stabilizację ich cen. Oznacza to, że ETS-owi brakuje wiarygodności.
Przyjmując, że w 2030 r. cena uprawnień sięgnie 40 dolarów, otrzymujemy roczny zwrot w wysokości 13 proc. Wynika z tego, że ETS jest mniej wiarygodny od obligacji Pakistanu, z terminem wykupu w 2036 r. i rentownością na poziomie 12 proc." - podkreśla.
Żeby ustabilizować ceny, KE zaproponowała w grudniu 2012 r., że w latach 2013-2015 na rynek trafi 900 mln uprawnień do emisji mniej, a kwota ta zostanie przesunięta na lata 2019-2020. "To polityczne placebo. Przesunięcie uprawnień do emisji nie zmieni ich bazowej wartości" - mówi Zachmann. Wskazuje, że będzie to też sygnałem dla rynku, iż zdaniem polityków system nie działa tak jak powinien i mogą oni w każdej chwili nim manipulować, co jeszcze bardziej obniży jego wiarygodność. "Długookresowe koszty przesunięcia uprawnień mogą być dużo wyższe niż zysk w krótkim terminie" - zaznacza.
Jak podkreśla, rozwiązaniem mogą być gwarancje bankowe na przyszłe ceny uprawnień do emisji - bank publiczny zobowiązałby się w przyszłości zapłacić inwestorowi ewentualną różnicę pomiędzy ceną prognozowaną obecnie a ceną faktyczną.
Dzięki gwarancjom przedsiębiorcy byliby bardziej skłonni do inwestycji w projekty, w przypadku których trzeba czekać dłużej na zwrot kapitału. Bank otrzymywałby wstępną płatność (jako pewne zabezpieczenie), a w przypadku sukcesu partycypował w zyskach z inwestycji w niskoemisyjne źródła energii. "Takie gwarancje mogłyby być wydawane np. przez Europejski Bank Inwestycyjny, ale także inne - narodowe lub europejskie - publiczne instytucje. To z pewnością spowodowałoby wzrost cen uprawnień i odblokowało inwestycje w niskoemisyjne źródła energii" - zaznacza.
EBI udziela kredytów na długoterminowe inwestycje, jego udziałowcami jest 27 państw członkowskich UE.
W programie wtorkowych obrad Parlamentu Europejskiego przewidziane jest głosowanie stanowiska negocjacyjnego PE w sprawie odroczenia aukcji części pozwoleń na emisję CO2. Aby zaradzić niskiej cenie pozwoleń i pobudzić zielone inwestycje, Komisja Europejska zaproponowała opóźnienie aukcji; propozycji tej przeciwna jest Polska.