Chińczycy ciągną Azję za uszy
Chiny wrzuciły do swojej gospodarki 4 biliony juanów (396 mld funtów). Bank Światowy przewiduje, że ten zastrzyk w roboty publiczne, subsydiowanie konsumpcji i inne stymulanty uratuje planowany 6,5-procentowy wzrost tamtejszego PKB i powstrzyma gospodarki tamtego regionu przed kryzysem. Mieć też będzie pozytywny wpływ na cały świat.
Wiele wskazuje na to, że w drugiej połowie roku chińska gospodarka wróci na drogę zwyżki, co znajdzie kontynuację w 2010 r. Nie będzie to już dwucyfrowy wzrost jak ostatnio (od 30 lat tamtejsza gospodarka rośnie) - wpływ na to ma malejący (w lutym o 25,7 procent) eksport, który odpowiada za 40 proc. PKB. Przyczyną słabnięcia eksportu są kłopoty głównie gospodarek Europy, Ameryki Północnej i Japonii.
Efektem chińskiego programu są m.in. zwiększona akcja kredytowa oraz rosnące zamówienia na stal i energię elektryczną. Gospodarka ożyła. Władze obiecują następne zastrzyki gdyby kryzys się nasilał.
Bank Światowy dla całego regionu Azji Wschodniej i Pacyfiku (Chiny, Indonezia, Filipiny, Tajlandia, Wietnam, Kambodża, Laos, Mongolia, Papua Nowa Gwinea i szereg małych krajów wyspiarskich) obniżył prognozę wzrostu gospodarczego w tym roku z 6,7 do 5,3 procent (wyłączając Chiny już tylko 1,2 proc.). W 2008 r. wzrost wynosił dla tego terenu prawdopodobnie 8 procent. W 2007 r. sięgnął 11,4 proc. W styczniu br. bezrobocie w regionie wyniosło 24 mln osób (zwyżka o 1 mln rok do roku) i może się wydatnie zwiększyć.
Bank zaleca tamtejszym rządom obniżanie stóp procentowych i podejmowanie wszelakich kroków dla zapewnienia płynności rynków finansowych. Na razie rządy zapowiedziały programy stymulujące warte 3,6 proc. ich połączonego PKB.
Według BŚ, światowa gospodarka skurczy się w 2009 r. o 1,7 proc. co stanie się pierwszy raz od II wojny światowej.
Krzysztof Mrówka, INTERIA.PL