Czy kryzys w 2009 r. zbierze żniwa?
W debacie wzięli udział: Sławomir Skrzypek, prezes Narodowego Banku Polskiego, Adam Łącki, prezes Krajowego Rejestru Długów Biura Informacji Gospodarczej, Mateusz Morawiecki, prezes banku Banku Zachodniego WBK, Włodzimierz Kiciński, prezes banku Nordea oraz Rafał Juszczak, prezes First Ukrainian International Bank i były prezes banku PKO BP. Debatę prowadzili Andrzej Gelberg, zastępca redaktora naczelnego "Gazety Bankowej" oraz Paweł Pietkun, dziennikarz "Gazety Bankowej".
Andrzej Gelberg: - Kryzys finansowy wywołany swoistą dezynwolturą amerykańskich banków, zapoczątkowany "tąpnięciem" w USA, zaczął - jak tsunami - rozchodzić się po świecie. Do Polski - trzymając się tego porównania - fala tsunami dotarła bardzo wygaszona i, na szczęście, jak dotąd przyniosła ograniczone negatywne skutki.
Sławomir Skrzypek: - Dziękuję za możliwość spotkania z przedstawicielami sektora finansowego w Polsce, przede wszystkim banków. Zawsze staram się korzystać z okazji, aby wysłuchać opinii przedstawicieli sektora bankowego, którzy bezpośrednio obserwują rozwój sytuacji na rynku finansowym i na bieżąco podejmują związane z tym działania. Jest to dla mnie szczególnie ważne teraz, kiedy jesteśmy praktycznie pozbawieni instrumentów nadzorczych, którymi dysponował Generalny Inspektorat Nadzoru Bankowego - zlikwidowany i przeniesiony do Komisji Nadzoru Finansowego. W grudniu 2007 r. starałem się bronić ustawy wstrzymującej likwidację GINB i jednocześnie proponującej powołanie Komitetu Stabilności Finansowej - instytucji, która stanowiłaby platformę współpracy między podmiotami odgrywającymi kluczową rolę w tym obszarze, czyli pomiędzy Narodowym Bankiem Polskim, Ministerstwem Finansów i Komisją Nadzoru Finansowego. Sejm odrzucił ten projekt - bez żadnej dyskusji nad nim. Dzisiaj, obserwując światowe trendy w zakresie konsolidacji działań nadzorczych przy bankach centralnych, mogę z cierpką satysfakcją stwierdzić, że zaproponowane przed rokiem rozwiązania okazały się słuszne.
Paweł Pietkun: - Czy możemy już mówić o kryzysie w Polsce?
Sławomir Skrzypek: - Unikałbym sformułowania "kryzys" w odniesieniu do Polski. Gdybyśmy przykładali właściwą miarę do tego słowa, to w Polsce kryzysu nie ma. Nie oznacza to, że mamy powody do zadowolenia i spokoju. Zaburzenia, które rozpoczęły się w ubiegłym roku w Stanach Zjednoczonych, a w tym roku przeniosły się na obszar Europy kontynentalnej, nie pozostają bez wpływu na nasz region. Trzeba jednak stwierdzić, że w tych warunkach Polska radzi sobie wyjątkowo dobrze.
Na każdym spotkaniu na szczeblu międzynarodowym podkreślam, że Polska jest wprawdzie jeszcze zaliczana do rynków rozwijających się, to trzeba jednak pamiętać, że jesteśmy członkiem Unii Europejskiej.
Nasza sytuacja jest więc inna i dużo lepsza. Jeśli porównamy podstawowe wskaźniki makroekonomiczne z innymi krajami zaliczanymi do emerging markets, to można śmiało powiedzieć, że wypadamy bardzo korzystnie. W najnowszych projekcjach makroekonomicznych dotyczących 2009 r., wzrost gospodarczy jest prognozowany na poziomie, o którym mogłyby marzyć najważniejsze gospodarki europejskie w okresie prosperity. Obserwując podstawowe tendencje wskaźników makro, w tym inflacji, za której poziom odpowiada Narodowy Bank Polski, to zmiany dokonują się w kierunku bardzo dla nas pozytywnym.
Spowolnienie gospodarcze, które jest nieuniknione, będzie miało wpływ na zmniejszenie presji inflacyjnej, co nie oznacza, że zjawisko to działa uspokajająco na bank centralny. Należy jednak stwierdzić, że w porównaniu z innymi krajami, Polska ma korzystniejsze warunki by sprawnie i skutecznie poradzić sobie ze spowolnieniem gospodarczym, które tak naprawdę jest importowane z zewnątrz. I choć nie powoduje ono jeszcze kryzysu, to w sektorze bankowym już wywołało pewne problemy. Dlatego NBP zaproponował Pakiet Zaufania.
W procesie tworzenia tego Pakietu braliśmy pod uwagę główne kanały mogące wpływać na sytuację kryzysową w naszym kraju: kapitałowy, złych aktywów i płynnościowy. Dwa pierwsze nie stanowią jeszcze poważnego zagrożenia. Sektor bankowy nie posiada bowiem "toksycznych" aktywów, a kapitalizacja banków i wartość współczynnika wypłacalności kształtują się na bezpiecznym poziomie. Ponadto sektor bankowy jako całość wciąż charakteryzuje się nadpłynnością. Jednocześnie jednak pojawiają się jednostkowe problemy w skali mikro, ze względu na spadek wzajemnego zaufania pomiędzy bankami i ograniczenie transakcji na rynku międzybankowym.
Andrzej Gelberg: - Czy Pakiet Zaufania wystarczy do obrony przed kryzysem?
Sławomir Skrzypek: - Jako bank centralny zdajemy sobie sprawę, że to może nie być wystarczające instrumentarium, ale bankom komercyjnym daje pewien komfort w zarządzaniu płynnością. Niepokój związany z groźbą chwilowej utraty płynności, który przed wprowadzeniem Pakietu Zaufania był bardzo realny, już nie spędza snu z oczu prezesów banków. Teraz musimy wspólnie pracować nad przywracaniem spokoju i wzajemnego zaufania pomiędzy bankami - tutaj kompetencje banku centralnego są już jednak dużo mniejsze.
W tym zakresie współpracujemy z Ministerstwem Finansów oraz z Komisją Nadzoru Finansowego i mam nadzieję, że uda nam się wypracować pewne mechanizmy. Jednak musimy pamiętać, że muszą one sprzyjać poprawie współpracy pomiędzy bankami, natomiast nie mogą stać się rozwiązaniem trwałym.
Banki są dla nas bardzo istotnym źródłem wiedzy i informacji odnośnie stanu i perspektyw gospodarki. Dzisiaj możemy potwierdzić spowolnienie procesów inwestycyjnych w gospodarce - banki widzą to wcześniej obserwując popyt na kredyt inwestycyjny. Nowych projektów inwestycyjnych jest zdecydowanie mniej, wobec czego pojawia się zagrożenie, że kiedy zakończą się te już realizowane, dynamika inwestycji może być ujemna. Z kolei od strony popytu konsumpcyjnego banki są w stanie odpowiednio wcześnie zaobserwować zmiany tendencji patrząc na sprzedaż kredytów detalicznych. Dzisiejsze spotkanie może się stać cennym źródłem wiedzy dla NBP odnośnie stanu oraz perspektyw gospodarki polskiej i być pomocne w kształtowaniu poglądów na bieżącą sytuację gospodarczą i podejmowane decyzje.
Paweł Pietkun: - Jest wśród nas prezes Krajowego Rejestru Długów, który jest probierzem tego, co się dzieje obecnie. Panie prezesie - mamy kryzys, czy go nie mamy?
Adam Łącki: - Z punktu widzenia Krajowego Rejestru Długów powiedziałbym, że obserwujemy raczej kryzys psychologiczny niż rzeczywiście ekonomiczny. W jaki sposób się on objawia? Można powiedzieć, że zbyt krótko funkcjonujemy jako Biuro Informacji Gospodarczej, by móc tutaj wysuwać jakieś jasne opinie czy stosować porównania. Natomiast zauważyliśmy, że we wrześniu bardzo wzrosła liczba raportów o potencjalnych klientach, pobieranych z Krajowego Rejestru Długów przez wszystkich przedsiębiorców, w tym także z sektora bankowego. Ale już w październiku zauważyliśmy pewne uspokojenie. Nadal jednak liczba raportów zapytań przekraczała średnią z poprzednich miesięcy, czyli 320 tys.
Paweł Pietkun: - Firmy takie jak KRD właściwie powinny być zadowolone z kryzysu. To mogą być dla was złote żniwa?
Adam Łącki: - Przede wszystkim nie możemy jednoznacznie stwierdzić, jak ta sytuacja rozwinie się dalej. Lepsza ściągalność długów jest charakterystyczna dla okresu prosperity, ale także dla pierwszego etapu kryzysu finansowego. Wierzyciele, którzy rygorystycznie pilnują terminów płatności mogą ściągać część długów bardzo szybko, bo jeszcze są pieniądze na rynku. Gdy jednak pieniądze się skończą, to pilnowanie terminów spłat i tak nic nie da, bo dłużnicy nie będą mieli czym płacić.
Wszyscy wiemy, że kryzys zbliża się do nas dużymi krokami, więc przedsiębiorcy wykazują więcej troski o swoje pieniądze. Zaczęli bardziej kontrolować swoich kontrahentów, jednocześnie gromadząc większe sumy na swoich kontach i nie spiesząc się z płatnościami wobec innych. Obserwujemy wydłużenie terminu płatności przede wszystkim w branży budowlanej, transportowej i spożywczej. Jeżeli jesienią ub. r. jedna piąta przedsiębiorców nie płaciła na czas, to w trzecim kwartale tego roku już jedna trzecia nie wywiązuje się z terminów płatności albo przedłuża je o kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt dni.
Rafał Juszczak: - Chyba że to banki prowokują taką sytuację. Przynajmniej w gospodarce. Ograniczają finansowanie bieżące, więc przedsiębiorcy finansują się kontrahentem.
Włodzimierz Kiciński: - Uważam, że jeszcze za wcześnie na takie wnioski.
Adam Łącki: - Sprawdziłem, jak wygląda sytuacja kredytowa na rynku konsumenckim i rynku przedsiębiorców. W trzecim kwartale zmalał udział kredytów zagrożonych z 7,23 do 6,25 proc. ogółu kredytów udzielanych przez banki przedsiębiorcom prywatnym. Zmalały też kwoty zagrożonych kredytów w tym segmencie z 13,6 do 12,5 mld zł. Ale zwiększyła się liczba firm, które mają kłopoty z płaceniem oraz zmniejsza suma depozytów, które są przez przedsiębiorców wpłacane do banków. Trochę inaczej wygląda to na rynku konsumenckim - w III kwartale odsetek kredytów trudnych zmalał z 4,24 do 4,04 proc., ale kwotowo wzrósł z 10,3 do ponad 10,8 mld zł. To efekt prowadzonej sprzedaży kredytowej przez banki. To są kredyty gotówkowe i kredyty z kart kredytowych. Natomiast oczywiście zmalał udział kredytów hipotecznych, które są wstrzymane, albo w każdym razie znacznie trudniejsze w otrzymaniu. Myślę tu m.in. o wycofywaniu się banków nawet z umów przedwstępnych.
Włodzimierz Kiciński: - W jakim znaczeniu kredyty hipoteczne są wstrzymane?
Adam Łącki: - Pojawiły się dodatkowe wymogi udziału własnego o różnym procencie, a także inne obostrzenia. Widzimy więc, że rynek tych kredytów poważnie spowolnił, co nie pozostanie bez wpływu na rozwój gospodarczy. A wolniejsze tempo rozwoju gospodarczego może odbić się na zwiększeniu grona osób, które będą miały kłopot z uregulowaniem zobowiązań. I to w pierwszej kolejności nie tych bankowych - to są spłaty o najwyższym priorytecie - ale zobowiązań wobec operatorów sieci komórkowych, dostawców internetu, telewizji cyfrowej czy spółdzielni mieszkaniowych.
Ponieważ to są te świadczenia, które płacimy najmniej chętnie i na których najpierw zaczynamy "oszczędzać". Z czasem może się to jednak odbić również na gorszej obsłudze kredytów bankowych. Nic więc dziwnego, że rośnie znaczenie takich baz danych jak nasza, gromadzących informacje o dłużnikach ze wszystkich sektorów gospodarki. Zwiększone zainteresowanie banków naszymi raportami zauważyliśmy pod koniec 2006 r., kiedy banki odkryły, że można zarobić na kredytach dla małych i średnich przedsiębiorstw. Dla banków w takim wypadku ważna jest informacja, czy ich potencjalny klient płaci regularnie stałe zobowiązania - czynsz, rachunki za prąd, gaz, telefon itd. Zwłaszcza że z naszych badań wynika, że zarówno konsumenci, jak i przedsiębiorcy mają określone priorytety spłat, tzn. jedne należności regulują bardziej obowiązkowo, inne z mniejszym zapałem lub wcale. To efekt w dużej mierze tego, że jedne należności łatwiej wyegzekwować, inne trudniej. Te, których można długo nie płacić, nie płaci się, albo przestaje się je regulować jako pierwsze w momencie pojawienia się kłopotów z płynnością finansową.
Paweł Pietkun: - Wrzucił pan kamyk do ogródka panów prezesów banków. Zacznę od kredytów hipotecznych - panowie prezesi, wstrzymaliście je, czy nie wstrzymaliście?
Włodzimierz Kiciński: - Rzeczywiście niektóre banki reagują już na sygnały o pogarszającej się koniunkturze i są wśród nich takie, które podejmują bardziej radykalne decyzje odnośnie wymagań wobec nowych klientów. Ale absolutnie nie dotyczy to wcześniej udzielonych kredytów.
Wszystkie uwagi, które poczynił pan prezes Łącki traktowałbym raczej jako sygnały wczesnego ostrzegania o tym, co może się dziać na rynku. Jednak trzeba podkreślić, że po pierwsze są to sygnały częściowo sprzeczne, a po wtóre także przedwczesne, żeby wyciągać z nich ostateczne wnioski. Podane liczby świadczą z jednej strony o poprawie jakości portfela kredytowego, zaś z drugiej strony - o zwiększonej liczbie zapytań dotyczących nowo udzielanych kredytów konsumenckich. Jest to, moim zdaniem, zbyt wąski obszar, żeby formułować daleko idące wnioski i dyskutować o reakcjach banków na obecną sytuację na rynku. Uważam, że podstawowy problem dotyczy płynności. Obserwujemy zachwianie wiary w to, że każdy depozyt ulokowany na rynku międzybankowym - pomiędzy bankami komercyjnymi - wróci do właściciela. To jest poważne zjawisko. Przywrócenie sprawnego funkcjonowania rynku międzybankowego jest u nas nadal wyzwaniem.
Andrzej Gelberg: - Banki działające w Polsce są przecież częścią dużych, kontynentalnych grup kapitałowych. A ich problemy stanowią z pewnością część waszej polityki finansowej.
Włodzimierz Kiciński: - Jesteśmy w większości immanentną częścią dużych europejskich grup bankowych. Musimy uważać na to, co dzieje się na rynku europejskim. A na tym rynku banki mają problemy - w ślad za zjawiskami, które zostały w dużej części wygenerowane w gospodarce amerykańskiej, a do Polski - importowane. I właśnie dlatego musimy zwracać uwagę na ograniczenie skutków przenoszonych z innych gospodarek do gospodarki polskiej.
Dopiero w tym kontekście możemy oceniać, jaka jest percepcja tego zjawiska u naszych klientów. Jako bank komercyjny - nie wstrzymujemy żadnych kredytów. Jesteśmy z naszymi klientami, prowadzimy z nimi dyskusję jak kształtować działania na przyszłość. Obserwujemy zjawisko stopniowego ograniczania popytu na zewnątrz Polski, obserwujemy ograniczenie inwestycji w Polsce, które również ma miejsce i wyciągamy wnioski. Kryzys, o którym tu mówimy, to raczej wyraźne spowolnienie wzrostu gospodarczego w Polsce - jesteśmy dopiero na początku tej drogi. Natomiast z czasem dowiemy się, jaką skalę te zjawiska spowolnienia będą przybierały. Myślę, że te procesy mają znacznie dłuższy cykl i żeby odzwierciedliły się w polskiej gospodarce, potrzeba co najmniej kilku kwartałów.
Mateusz Morawiecki: - Zacznę od pewnej wskazówki metodologicznej, która wydaje się teraz bardzo ważna. Chodzi o krótką refleksję - spójrzmy w oparciu o jakie dane, jakie przesłanki różne zespoły analityczne w instytucjach politycznych, centralnych czy regulacyjnych podejmują decyzje. W normalnych czasach decyzje są podejmowane w oparciu o świeże dane statystyczne z ostatnich okresów - miesiąca czy kwartału. Obecnie to zdecydowanie nie wystarcza, co bardzo utrudnia naszym decydentom podejmowanie decyzji, czyli przede wszystkim prezesowi Skrzypkowi, przewodniczącemu Kluzie czy ministrowi finansów.
Patrząc na wyniki banków czy przedsiębiorstw z ostatniego kwartału można dojść do błędnego przekonania, że z gospodarką właściwie nie jest źle i nic strasznego jej nie czeka. Tymczasem natura tego kryzysu i nasze geograficzne umiejscowienie powinny nam podpowiadać, że dużo lepszą strategią byłoby podejmowanie decyzji w oparciu o niepełne dane, ale decyzji szybszych i antycypujących to, co najprawdopodobniej nastąpi w pierwszym i drugim kwartale przyszłego roku.
To jest bardzo ważna sprawa, ponieważ można podjąć bardzo poprawne - z podręcznikowego i metodologicznego punktu widzenia - decyzje odnosząc się do danych z października czy września. Tylko że kryzys, o którym mówimy, w Polsce zaczął się w październiku. To jest zupełnie inna epoka w porównaniu do czasów sprzed kłopotów Lehman Brothers. Nie wszyscy decydenci sobie uzmysławiają, że obserwacja danych z przeszłości przez najbliższych kilka miesięcy będzie miała bardzo małą, a czasem wręcz ujemną wartość analityczną.
Przechodząc do najważniejszych refleksji dotyczących natury sytuacji, w której się znajdujemy, podzieliłbym je na trzy grupy. Pierwsza - dotyczy stabilności i bezpieczeństwa systemu finansowego z punktu widzenia środków, które tam są ulokowane, z punktu widzenia stabilności kapitałowej i zdolności do generowania akcji kredytowej. Działania, które na tej płaszczyźnie zostały podjęte przez bank centralny doprowadziły do znaczącego uspokojenia tej sytuacji.
Był taki okres na początku października, kiedy brak płynności, o czym mówił pan prezes Kiciński, był bardzo groźny, bo łączył się z niebezpieczeństwem potężnych zatorów w systemie bankowym. Groził wstrzymaniem akcji kredytowej w całym systemie bankowym. Nawiasem mówiąc, właśnie wówczas zaobserwowaliśmy pierwszą falę zacieśniania warunków kredytowych. Groziło to bardzo poważnymi perturbacjami na rynku międzybankowym i w systemie bankowym. Udało się temu przeciwdziałać poprzez wprowadzenie na powrót operacji otwartego rynku, poprzez wprowadzenie SWAP-ów walutowych na rynku międzybankowym.
Zadając sobie pytanie, czy mamy do czynienia z jakimś ryzykiem załamania się systemu bankowego muszę jasno stwierdzić, że nie mamy do czynienia z takim ryzykiem. Sytuacja została na razie ustabilizowana i uspokojona. Kolejne pytania odnoszą się do tego, czy my już teraz wychodzimy z tego kryzysu, czy jesteśmy na dobrej drodze do wypłynięcia na spokojne wody? Moim zdaniem niestety nie ma takich przesłanek, które pozwoliłyby nam stwierdzić, że wychodzimy na prostą.
Wręcz przeciwnie - ciągle mamy utrzymujące się wysokie stopy depozytów, utrzymujący się brak pewności na rynku międzybankowym oraz fakt, że banki nie pożyczają sobie pieniędzy na okres dłuższy niż kilka dni, tydzień czy miesiąc. Myślę, że wkrótce dadzą się także zauważyć pogarszające się wskaźniki adekwatności kapitałowej. To wszystko są sygnały mówiące o tym, że kryzys w Polsce nie został zażegnany, że opisana sytuacja może się pogorszyć, pomimo że pierwsze najbardziej newralgiczne symptomy zostały uspokojone przede wszystkim przez działania banku centralnego i wpompowanie takiej płynności, jaka jest potrzebna.
Andrzej Gelberg: - Co zatem nas jeszcze czeka i jaki wpływ opisane wydarzenia będą miały na stan naszej gospodarki?
Mateusz Morawiecki: - Spójrzmy, jakie są makroekonomiczne sygnały słabnięcia polskiej gospodarki. Cały czas mamy słabnącą pozycję polskiego długu i słabnącą pozycję walutową. Tłumaczyliśmy sobie osłabienie złotówki sprzed miesiąca nieszczęśliwym powiązaniem Polski z gospodarką węgierską. Tymczasem teraz mamy falę słabnięcia złotego, która już nie jest powiązana z węgierskim forintem. To jest fala będąca oceną stabilności polskiego systemu bankowego i dość mocno zakorzeniona w analizie różnych ośrodków inwestycyjnych z całego świata, która nie osłabnie. Ważne byłoby w tym kontekście obniżenie stóp procentowych. Bowiem kiedy ta fala złapie nas na jeszcze wyższej relacji kursu euro do złotówki, to Rada Polityki Pieniężnej będzie miała psychologicznie i monetarnie trudniejszą pozycję do zmian. To właśnie teraz musimy przewidywać skutki, które mogą nastąpić za parę miesięcy i raczej szybciej im przeciwdziałać patrząc także, co robią inne banki centralne. A bank szwajcarski obniżył stopy o cały punkt procentowy, Bank Anglii o 1,5 punkta procentowego. Mówię o zjawiskach niespotykanych w takiej skali.
To co mnie strasznie niepokoi, to wpływ na gospodarkę realną. Wchodzimy w spowolnienie. Jestem bliski analizom specjalistów banku centralnego, czyli 2,8 proc. PKB, które są bardziej realne niż prognozy ministerstwa gospodarki. Osobiście uważam, że wzrost gospodarczy będzie jeszcze niższy. A to już jest bardzo zła sytuacja - bo oznacza rosnące bezrobocie, zatory płatnicze, brak inwestycji i całą falę różnych zjawisk - od bankructw począwszy na złych długach skończywszy.
Z naszego punktu widzenia warto jest obserwować trzy wskaźniki. Pierwszy to leasing, z którego jest najłatwiej zrezygnować w miesiącach trudnych. Drugim papierkiem lakmusowym jest spadek depozytów korporacyjnych, który już obserwujemy. Topniejące depozyty w Polsce są sygnałem, że klienci biorą je na dokończenie pewnych inwestycji. Trzecim symptomem jest malejąca skala kredytów inwestycyjnych.
Dzisiaj przestańmy koncentrować się na analizowaniu danych z przeszłości, a starajmy się raczej antycypować to, co będzie się działo. Bezpieczeństwo systemu jeszcze jest utrzymane, ale musimy trzymać rękę na pulsie, sytuacja się pogarsza w kontekście normalnych relacji międzybankowych, a dla gospodarki realnej przychodzą bardzo chude miesiące.
Paweł Pietkun: - Prezes Juszczak przyjechał z kraju, w którym kryzys już trwa. Czy tak to się zaczyna? Ukraina musiała prosić o wsparcie Międzynarodowy Fundusz Walutowy.
Rafał Juszczak: - Ukraina nie jest porównywalna do Polski pod żadnym względem. Jeżeli weźmiemy pod uwagę fakt, że aktywa samego PKO BP są takie, jak 25 największych banków ukraińskich, to zobaczymy, jaka jest głębokość tamtejszego rynku. Jeśli się spojrzy na Ukrainę z podręcznikiem ekonomii z pierwszego roku studiów, to ujrzymy tam wszystkie ryzyka, których większość teraz się materializuje.
To są ryzyka w sferze bardzo realnej - tamtejszy kryzys nastąpił w dwóch miejscach, bo w gospodarce realnej i w bankowości. W bankowości przejawia się skrajnym brakiem płynności. Aby wyjaśnić skalę zjawiska zwrócę uwagę, że do Narodowego Banku Ukrainy w ostatnim miesiącu na 180 istniejących banków, 110 zwróciło się o pomoc. Wielkość tej pomocy wyniosła 40 mld hrywien, czyli 20 mld złotych, co przy skali tego rynku pokazuje nam skalę kłopotów z płynnością.
Winą są niekontrolowane w żadnym stopniu wydatki konsumpcyjne finansowane długiem zewnętrznym, który faktycznie w bilansie każdego banku potrafił dwukrotnie przekroczyć bazę depozytową. Obniżenie rekomendacji Ukrainie powoduje, że wszystkie te banki są odcięte od finansowania zewnętrznego.
Jak się panowie domyślają, nie można tam mówić o zbilansowaniu pieniądza pożyczonego i otrzymanego. Stopy procentowe są stałe. Sytuację, o której mówił pan prezes Morawiecki, na Ukrainie mamy już po stronie firm. W tej chwili zarówno budownictwo, metalurgia stanowiąca 30 proc. całego PKB Ukrainy oraz szeroko pojęty przemysł spożywczy są dotknięte kryzysem. Na Ukrainie praktycznie nie ma pieniądza.
Większość banków zarządza kredytem od przypadku do przypadku i jest to cały czas balansowanie pomiędzy tym co możemy dać, co musimy dać i jak możemy zaplanować najbliższe miesiące. Większość polskich banków w takiej sytuacji miałaby straty wynikające z przewartościowania portfela. Jeśli spojrzymy na politykę tamtejszego banku centralnego, to możemy zauważyć, że jest bardzo aktywna, ale w dużej mierze - chaotyczna.
Ponieważ bank centralny nie wie do końca jak się zachować, próbuje działać taktycznie, robiąc wiele krótkich ruchów bez żadnej perspektywy. Powstaje pytanie, czy zachowywać się właśnie taktycznie, czy może zrobić jeden, bardzo głęboki i długoterminowy ruch. Nikt do końca nie wie, jaka może być siła tych zjawisk, które zachodzą. Jeżeli spojrzą państwo na głębokość rynku, to tamtejszy rynek międzybankowy praktycznie nie istnieje. Interwencje banku centralnego na rynku walutowym obejmują kwoty 200-300 mln dolarów. Podsumowując: tamtejsza sytuacja jest strukturalnie nieporównywalna. Tam jest kryzys w pełnej skali i wszystkie syndromy kryzysu staną się w kolejnych tygodniach widoczne. Natomiast w przypadku Polski, żadnego kryzysu nie widzę, choć zgadzam się z prezesem Morawieckim, że pewne rzeczy można i należy już przewidzieć.
Włodzimierz Kiciński: - Zgadzam się z prezesem Morawieckim, że zapobiegliśmy temu, by paniczne zachowania nie zdominowały logiki funkcjonowania naszego rynku. Bank centralny proponując Pakiet Zaufania najpierw oddziaływał na pewne emocje i oczekiwania, a następnie wypełnił te oczekiwania konkretnymi działaniami. Należy podkreślić, że mieliśmy wówczas możliwość spotkania się z ministrem finansów, z prezesem banku centralnego, prezesem KNF - i to jest bardzo ważny sygnał, który został do rynku wysłany.
Następnie przeszliśmy do opracowania działań antykryzysowych, polegających w pierwszej kolejności na zwiększeniu zaufania na rynku. Instytucje finansowe bardzo dobrze przyjęły te działania i trzeba je kontynuować. Jaka będzie przyszłość? Dzisiaj dopiero zaczynamy transponować skutki kryzysu finansowego do sfery realnej, a sygnały zwrotne, które do nas trafiają, świadczą o tym, że spowolnienie wzrostu gospodarki będzie następowało.
Jest faktem, że stoimy przed kryzysowymi zjawiskami. A naukę możemy czerpać z tego, co miało zupełnie inne źródła, a działo się w Stanach Zjednoczonych w latach dwudziestych ubiegłego wieku. Produkcja w USA zmniejszyła się wówczas o 30 proc., a w Polsce o 20 proc. Co ciekawe, najmniejsze spadki produkcji odnotowano w Skandynawii, gdzie wyniosły one 5 proc. Dzisiaj musimy się przygotować na realizację działań na wielu szczeblach.
Wydaje mi się, że nieunikniona jest w obecnej sytuacji obniżka stóp procentowych. Powinniśmy kontrolować obroty rachunku obrotów bieżących. Deficyt w rachunku bieżącym wynosi teraz około 4,9 proc., czyli jest bliski bariery 5 proc. w stosunku do PKB. Jest to poziom wymagający ścisłego nadzorowania. Stąd krótkookresowe szoki kursowe. Musimy zatem dbać o zaufanie - to słowo przewija się w naszej dyskusji po raz kolejny. Zaufanie musi towarzyszyć całej polskiej gospodarce, której potrzebne są nadal zagraniczne inwestycje, by kontynuować rozwój. Obserwując sytuację, będziemy musieli podejmować działania na rzecz równoważenia naszej sytuacji makroekonomicznej i przejść do wsparcia tzw. sfery realnej.
Andrzej Gelberg: - Prezes Morawiecki szarpnął trochę strunę profetycznego pesymizmu. Udało się wprawdzie zatrzymać pierwsze symptomy kryzysu i bank centralny uspokoił to wzburzone morze, ale pojawiły się obawy dotyczące przyszłości. Jak bank centralny ocenia te zagrożenia, o których wspominają prezesi banków komercyjnych?
Sławomir Skrzypek: - Absolutnie się zgadzam - kluczem jest gospodarka i zachodzące w niej procesy realne, które będą wpływać zarówno na stabilność systemu finansowego, jak i wzrost gospodarczy. Do osiągnięcia wszystkich wymienianych przez państwa celów nie wystarczą wyłącznie działania banku centralnego, którego podstawowym celem jest utrzymanie stabilnego poziomu cen.
Muszą to być skoordynowane działania wszystkich uczestników rynku - począwszy od członków Komitetu Stabilności Finansowej, poprzez rząd, na parlamencie kończąc. Ogromną rolę do odegrania ma także sektor finansowy, a zwłaszcza bankowy. NBP dąży do zbudowania platformy, gdzie wszystkie ważne dla gospodarki i rynków finansowych podmioty mogłyby poszukiwać obszarów współdziałania. Jeszcze w grudniu br. odbędzie się konwersatorium ekonomiczne, poświęcone perspektywom wzrostu gospodarczego w Polsce w latach 2009-2010, podczas którego przedstawiciele świata nauki, rządu, parlamentu, Związku Banków Polskich oraz NBP dyskutować będą na temat możliwości ograniczenia niekorzystnego wpływu kryzysu w gospodarce światowej na gospodarkę Polski i poszukiwać obszarów wspólnego działania w tym zakresie.
Mateusz Morawiecki: - Nawiązując do słów pana prezesa chciałbym wskazać na spiralę cen depozytów na rynku, które wprawdzie krótkoterminowo mogą cieszyć, ponieważ klienci banków mogą mieć nieco wyższe zwroty ze swoich depozytów, ale dla całej gospodarki jest to zjawisko niepokojące i negatywne. Jeśli mamy do czynienia przez dłuższy czas z cenami depozytów na takim poziomie, to grozi to erozją nie tylko zysków, ale dość szybkim przełożeniem się na wskaźnik adekwatności kapitałowej, a w ślad za tym na niemożność przeprowadzenia akcji kredytowej, czyli tego, czemu chcielibyśmy zapobiec. Dodatkowo - walka o depozyty świadczy o tym, że sytuacja została jednostronnie uspokojona przez bank centralny. To znaczy, że choć NBP zabezpieczył stabilność i bezpieczeństwo systemu, to nie zabezpieczył systemu bankowego przed tymi zjawiskami, które mają miejsce na rynku depozytów. Nie mógł zabezpieczyć, bo wymaga to skoordynowanej akcji kilku graczy, w tym również z sektora bankowego, ale przede wszystkim ministra finansów, przewodniczącego KNF. To jest bardzo ważne dla zabezpieczenia przyszłego sektora bankowego.
Sławomir Skrzypek: - Będziemy starać się, we współpracy z bankami, wypracowywać działania o znacznie szerszym spektrum niż te, które nakreśliłem. To co powinno nastąpić, a czego brakuje, to koordynacja działań rządu i banku centralnego, która niewątpliwie wpłynęłaby na wzrost ich efektywności, przyczyniając się jednocześnie do realizacji wspólnego celu wszystkich uczestników rynku, którym powinno być dbanie o zrównoważony i trwały wzrost gospodarczy.
Debata odbyła się 21 listopada 2008 r.