Czy polska gospodarka wyrwie się z marazmu?
Po kilku roboczych podejściach, Rada Ministrów na wczorajszym posiedzeniu wreszcie przyjęła oficjalnie "Strategię gospodarczą rządu SLD-UP-PSL na lata 2002-2005" wraz z załącznikami.
Jej podstawowymi składnikami są strategie cząstkowe: finansów publicznych, wzrostu gospodarczego oraz integracji europejskiej. Jak opinia społeczna, klasa polityczna oraz kręgi biznesowe odbierają ten długo oczekiwany dokument? A, to zależy od punktu siedzenia.
Decydenci polityczni są zadowleni ze swojego tempa - biorąc pod uwagę skalę przedsięwzięcia. Natomiast dla zniecierpliwionych środowisk biznesowych było to o wiele za późno. Ocena obiektywna zależy od punktu odniesienia - czy może to być 23 września (wieczorem stało się jasne, kto będzie rządził), czy od 9 października (podpisanie porozumienia programowego SLD-UP z PSL), czy od 19 października (zaprzysiężenie rządu), a może od 25 października (exposŽ i wotum zaufania).
Generalnym przesłaniem strategii jest zdecydowane postawienie na pierwszeństwo wzrostu gospodarczego, nawet przed inflacją. Właśnie takie postawienie sprawy jest obiektywnym źródłem konfliktu rządu z RPP, której priorytety ustawione są dokładnie odwrotnie. Owego wzrostu możemy doczekać się w trzech wariantach: skokowego (ten jest najbardziej pożądany), czyli 1 proc. w roku 2002, 3 proc. w 2003 i 5 proc. w 2004 (czyżby 7 proc. w wyborczym roku 2005...?), umiarkowanego - po 3 proc. w następnych latach oraz stagnacyjnego - zaledwie po 1 proc. Liczby te oczywiście są tylko rzędem wielkości. Warto zwrócić uwagę, iż we wszystkich wariantach rok 2002 przeznaczony jest na ăstłuczkiÓ. Rząd SLD-UP-PSL daje przedsiębiorcom wyraźny sygnał, że ich głównym zadaniem na najbliższe miesiące jest... przetrwanie. Ten, kto odbije się od dna - może liczyć na świetlaną przyszłość.
Strategia ma rozwiązać kwadraturę koła - czyli pogodzić dyscyplinę finansową z zapewnieniem środków na ożywienie koniuktury. Kluczem jest restrukturyzacja wydatków budżetu oraz nowa filozofia jego konstruowania, polegająca na uniezależnieniu wydatków od wzrostu PKB. W skrócie wygląda ona następująco: wydatki zagwarantują jedynie pomoc społeczną oraz wypełnianie podstawowych funkcji państwa, wchodząc na tzw. ścieżkę umiarkowanego wzrostu - czyli zwiększając się corocznie najwyżej o 1 proc. ponad stopę inflacji. Jeśli uda się osiągnąć strategiczny cel rządu - czyli ożywienie koniunktury - to deficyt systematycznie będzie się zmniejszał, aż do zrównoważenia budżetu państwa. Natomiast w razie stagnacji, czy wręcz recesji, rząd SLD-UP-PSL nie zawaha się przed zwiększeniem deficytu. Ze zmiennej decyzyjnej staje się on wynikową i przestaje być traktowany z dotychczasową czołobitnością - tym bardziej, iż ostatnio utrzymywany był w ryzach już tylko księgowymi sztuczkami.
Tę nowatorską, ale ryzykowną koncepcję znaliśmy już od dwóch miesięcy. Wczoraj ogólnie zapowiedziano, jakimi instrumentami rząd zamierza osiągnąć swój ambitny cel ożywienia gospodarki, który tak daleko uciekł poprzedniej ekipie. Pakiet ustaw okołobudżetowych, uchwalony i ogłoszony w imponującym tempie do 31 grudnia, jedynie ostro przyciął wydatki i rzeczywiście zatrzymał staczanie się finansów pyblicznych w otchłań. Teraz przyszedł jednak czas na trudniejszą stronę budżetowego równania - czyli dochodową, będącą pochodną koniunktury.
Sygnały wysłane przez rząd ze wczorajszej konferencji prasowej zostały generalnie dobrze odebrane przez środowiska przedsiębiorców. Kto na przykład nie chciałby ograniczenia pętli zadłużeniowej lub uelastycznienia kodeksu pracy? Problem tylko w tym, co kto rozumie pod słusznym hasłem politycznym i jak je wprowadzi w życie. Diabeł naprawdę tkwi w szczegółach, czyli w kilkunastu poważnych i kilkudziesięciu mniejszych nowelizacjach ustaw, a także masą zmian w aktach wykonawczych. Po pierwsze należy rozpoznać, co konkretnie zawierają same projekty rządowe, a po drugie pamiętać o tym, iż ustawa czy rozporządzenie naprawdę zaczyna żyć od momentu wydrukowania w Dzienniku Ustaw.
Teoretycznie w ustroju parlamentarno-gabinetowym wszystko, co wniesie większościowy rząd powinno bez problemów przechodzić, ale kilka sejmowych głosowań z ostatniego piątku dowiodło, iż w parlamencie obecnej kadencji możliwe są różne zawirowania. Podczas wczorajszej prezentacji strategii obecne było całe prezydium rządu (oczywiście nieformalne, bo taki organ już od lat nie istnieje) i minister pracy, ale nie było wicepremiera Jarosława Kalinowskiego. Oczywiście nie musiał się pokazać, jednak fakt ten został natychmiast zauważony. Miejmy nadzieję, iż nie poszło o zwyczajny brak miejsca za stołem w sali nr 278 KPRM. Dmuchamy na zimne, bo tak niedawno ciasnota w tzw. małej sali konferencyjnej zaowocowała ustawowym usunięciem prezesów NBP i NIK z obrad rządu...