Czy powódź sparaliżuje gospodarkę?
Ten rok, choć jeszcze nie dobiegł półmetka, "obdarowuje" nas hojnie nieprzewidzianymi, groźnymi i tragicznymi wydarzeniami. Mogłoby ich "wystarczyć" na kilka lat. Odbijają się w większości na gospodarkach - polskiej, europejskiej i światowej, które i bez tego mają wystarczająco dużo kłopotów.
Zalewająca obecnie Polskę fala powodziowa porównywana jest do tej z 1997 r., okrzykniętej powodzią stulecia. Skala tragedii w wymiarze ludzkim była wówczas tak duża, że ogłoszono żałobę narodową. Straty materialne sięgnęły - według wyliczeń ówczesnego rządu - około 12 mld zł. Domy straciło 7000 osób, zniszczonych lub uszkodzonych zostało 680 tys. mieszkań, 4 tys. mostów i ponad 14 tys. km dróg. Straty materialne poniosło 9000 firm, ucierpiało pół miliona hektarów upraw rolnych.
Na szacowanie, czy obecna powódź pochłonie podobną kwotę jest zdecydowanie zbyt wcześnie. Oczywiście każde tego typu wydarzenie powoduje troskę, mobilizację i niepokój, nie tylko wśród bezpośrednio zagrożonych klęską. Często także sprzyja pojawianiu się kasandrycznych wizji załamania finansów państwa, zahamowania wzrostu gospodarczego, zwiększenia inflacji, okraszonych chwytliwymi tytułami w rodzaju "gwóźdź do trumny polskiej gospodarki".
Wszystkie znaki nie tylko na niebie, ale przede wszystkim na ziemi wskazują, że polskiej gospodarce do trumny jeszcze bardzo daleko, a nawet coraz dalej. Więc o gwoździach do niej chyba nie warto nawet wspominać. Co najwyżej o cierniach, na które pewnie się tu i ówdzie nadziejemy.
Patrząc bowiem chłodnym okiem i bez emocji, nawet przy mocno niepełnej wiedzy na temat rozmiaru szkód, strat i koniecznych wydatków, trudno przypuszczać, by były one w stanie wstrząsnąć budżetem państwa. Minister finansów zapewnia, że w państwowej kasie są środki wystarczające na pokrycie tego typu nieprzewidzianych wydatków. Premier deklaruje, że w razie, gdyby rezerwy na ten cel okazały się niewystarczające, możliwa jest nowelizacja budżetu państwa.
W jej wyniku pomoc można zwiększyć przesuwając wydatki i nie zwiększając deficytu. Jeśli nawet ten deficyt miałby się zwiększyć, prawdopodobnie skala jego wzrostu nie przekroczyłaby dziesiątych części procenta. Z pewnością nie zachwiałoby to finansami państwa. W ujęciu statystycznym skutki powodzi w postaci zmniejszenia produkcji i sprzedaży firm oraz konsumpcji byłby dla Produktu Krajowego Brutto jeszcze mniej dostrzegalne.
Mocno przesadzone wydaje się być też straszenie wzrostem inflacji w wyniku zmniejszenia się produkcji rolnej i związanego z tym wzrostu cen żywności. Oczywiście w tym momencie trudno o jakiekolwiek matematyczne i statystyczne szacunki. Oceny skali zjawiska są więc zależne bardziej od natężenia optymizmu czy pesymizmu analityków, formułujących oceny, a mniej od rzeczywistej wiedzy co do skali zjawiska.
Trzeba też wziąć pod uwagę, że pieniądze wyasygnowane z budżetu, nie pójdą na przemiał. Trafią do firm zajmujących się mniej lub bardziej bezpośrednio likwidacją skutków powodzi lub odbudową zniszczonej infrastruktury. Otrzymają je wreszcie bezpośrednio poszkodowani, którzy kupią za nie sprzęty, wyremontują domy i odmalują ściany.
Trudno też nie brać pod uwagę nie tylko pojawiającej się w takich przypadkach solidarności społecznej, ale też zinstytucjonalizowanych form pomocy, pochodzącej nie tylko z krajowych źródeł.
Polska w ramach jednej z nich zwróciła się do Komisji Europejskiej o pomoc techniczną i organizacyjną w ograniczaniu i likwidowaniu bezpośrednich skutków powodzi, a w przypadku, gdyby koszty wynikające ze skali szkód okazały się zbyt wysokie, mamy możliwość skorzystania z pomocy finansowej w ramach tzw. unijnego Funduszu Solidarności. Jest to możliwe, gdy straty przekroczą 3 mld euro, czyli około 12 mld zł lub 0,6 proc. PKB.
Miejmy nadzieję, że tego kryterium nie spełnimy.
Zupełnie inną kwestią jest jednak mocno zaniedbany system ochrony przeciwpowodziowej. Kwoty potrzebne na jego usprawnienie rzeczywiście można liczyć nie w miliardach, lecz dziesiątkach miliardów złotych.
Roman Przasnyski