Deficyt obrotów bieżących - mniejszy i niebezpieczny

Maleńki, jak na oczekiwania, deficyt obrotów bieżących bilansu płatniczego w lipcu, wynoszący zaledwie 296 mln USD, nie tylko zaskoczył, ale i i ogromnie uradował część polityków i analityków.

Maleńki, jak na oczekiwania, deficyt obrotów bieżących bilansu płatniczego w lipcu, wynoszący zaledwie 296 mln USD, nie tylko zaskoczył, ale i i ogromnie uradował część polityków i analityków.

To, że zaskoczył jestem jeszcze w stanie zrozumieć - bo prognozy były znacznie wyższe. Ale dlaczego ucieszył? Na szczęście rynek właściwie odczytał te wielkości i nie mieliśmy w związku z tym, po tak "rewelacyjnym" wyniku, umocnienia złotego, a wręcz przeciwnie.

Uśrednione prognozy analityków mówiły, że deficyt obrotów bieżących wyniesie w lipcu niespełna 600 mln USD. To, że był znacznie niższy świadczy jedynie, iż niewielki jest sens sporządzania takich prognoz gdyż są one obarczone zbyt wielkim błędem, a nie o tym jak jest wspaniale.

Reklama

Rachunek bieżący bilansu płatniczego to wielkość zagregowana. Jego największą i najistotniejszą pozycją jest oczywiście saldo w obrocie towarami, czyli różnica między wpływami z eksportu towarów a wypłatami za ich import. Najistotniejszą, ale nie jedyną. Jeżeli natomiast przyjrzymy się wszystkim elementom składowym powodów do optymizmu jest znacznie mniej - by nie powiedzieć, że nie ma ich wcale. W ciągu pierwszych siedmiu miesięcy bieżącego roku łączne wpływy z eksportu towarów w ujęciu płatniczym wyniosły 17 530 mln USD i były o 12,1 proc. wyższe niż w roku 2000. Taka dynamika jest jeszcze do przyjęcia, ale tylko do momentu kiedy zdamy sobie sprawę ze źródeł determinacji przedsiębiorstw w powiększaniu eksportu. Schłodzony popyt wewnętrzny nie pozostawia firmom żadnej alternatywy, ale koszt tej determinacji jest kosztem odłożonym w czasie i nie do utrzymania w dłuższej perspektywie czasowej.

Najwyraźniej to widać w drugim najbardziej ważącym składniku rachunku bieżącego - wypłatach za import towarów. Wyniosły one w tym roku 24 254 mln USD i były zaledwie o 3 proc. wyższe niż w ciągu siedmiu miesięcy roku ubiegłego. Gdybyśmy założyli, że import ubiegłoroczny był nie racjonalny, to jego ograniczenie moglibyśmy uznać za sukces. Takie założenie byłoby chyba poważnym nadużyciem i trzeba sobie zdać sprawę, że firmy rezygnują z importu po prostu z przyczyn finansowych. Przyjmując około 20 proc. udział importu konsumpcyjnego i biorąc pod uwagę poziom całego importu w lipcu, nie sposób nie zauważyć, że przejściowa poprawa salda płatności towarowych po siedmiu miesiącach tego roku ( - 6 724 mln USD czyli o 1 187 mln USD mniej niż w analogicznym okresie roku 2000) odbywa się kosztem inwestycji i importu zaopatrzeniowego.

Ten z pozoru nie widoczny koszt stanowi właśnie największe niebezpieczeństwo dla gospodarki. I to z kilku powodów:

- udział Polski w międzynarodowym podziale pracy i wielkość przypadającego na głowę mieszkańca, tak eksportu jak i importu, lokuje nas na poziomie niektórych krajów afrykańskich a nie krajów aspirujących do Unii Europejskiej,

- rezygnacja z importu inwestycyjnego nie oznacza zastąpienia tych towarów przez wyprodukowane w kraju, ale oznacza odłożenie inwestycji w czasie, co ma bezpośredni wpływ na generowanie zdolności produkcyjnych, jakość produktów, zdolność do konkurowania w przyszłości,

- rezygnacja z importu zaopatrzeniowego w nieco mniejszym stopniu jest odkładaniem popytu, ma za to bezpośredni wpływ na konkurencyjność naszych produktów i utrwala niekorzystną tendencję do handlu produktami słabej jakości za wszelką (czytaj bardzo niską) cenę.

W tym kontekście pomysły, bardzo atrakcyjne z punktu widzenia doraźnych celów fiskusa, wprowadzenia podatku importowego mogłyby stać się decydującym gwoździem do trumny dla konkurencyjności i unowocześniania naszej gospodarki i produktów. Swoją drogę wpływy z tego podatku oszacowano na poziomie około 10 mld złotych rocznie. Niezwykle ciekawe jest jednak jaki poziom obrotów przyjęto do tych wyliczeń - bo przecież należy domniemywać, że import w każdym ujęciu zacząłby spadać, bez względu na skutki uboczne (nie tylko oczywiście konsumpcyjny).

I tak oto wchodzimy w zakres działania mechanizmu znanego pod nazwą równi pochyłej: eksport rośnie zbyt wolno - maleje import - zmniejsza się, ale na trwale ustala, deficyt obrotów bieżących. Odwrócenie tej tendencji wymaga znowu działań zasadniczo pobudzających koniunkturę gospodarczą. Czyli tak ją najpierw chłodziliśmy, że doprowadziliśmy do recesji, by po jakimś czasie zapomnieć o dokonaniach (choćby inflacja) i znowu wszystko położyć na ołtarzu koniunktury. A może by tak dało się iść środkiem.

Puls Biznesu
Dowiedz się więcej na temat: import | deficyt | dolar
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »