Dobrobyt i jego namiastka

Wśród czytelników komentujących mój poprzedni felieton uwagę moją zwrócił "wiesiek". Oznajmił, że przestaje czytać moje "głupawe" felietony, (chociaż przedtem z wieloma się zgadzał), bo wskutek kontaktów z Radiem Maryja stałem się "nacjonalistą z nutką prawie nazizmu i to konserwatywnego".

Wszystko to oczywiście być może; człowiek czasami sam nie wie, kim właściwie jest, więc kto wie - może rzeczywiście stałem się "nacjonalistą z nutką prawie nazizmu i to konserwatywnego"? Ale gdyby nawet tak było - to cóż właściwie w tym złego? Czyżby nacjonaliści w żadnej sytuacji nie mogli mieć racji? Na przykład prezydent Wiktor Juszczenko stoi na czele ruchu politycznego, zdominowanego przez ugrupowania nacjonalistyczne, przy których nacjonaliści, dajmy na to, polscy, wydają się niezwykle umiarkowani i łagodni, a przecież większość naszych demokratycznych polityków nie tylko obdarza go zaufaniem, ale w dodatku przyznaje mu rację we wszystkim, nawet z góry. Zresztą co tam prezydent Juszczenko, kiedy oficjalną ideologią państwa Izrael jest syjonizm, czyli właśnie nacjonalizm, sformułowany w XIX wieku przez dziennikarza Teodora Herzla. Nie przypominam sobie, by z tego powodu czyniono Izraelowi jakieś wyrzuty, jeśli oczywiście nie liczyć opinii formułowanych ongiś przez Jasera Arafata, że syjonizm jest "rasizmem". Wygląda na to, że nacjonaliści czasami też mogą mieć rację, chociaż "wiesiek" zapewne uważa, że internacjonaliści miewają ją częściej, a może nawet zawsze. Zresztą wdzięczny jestem "wieśkowi" za zwrócenie uwagi, że skoro istnieje "nazizm konserwatywny", to pewnie jest również "nazizm postępowy". To musi być bardzo ciekawa ideologia.

Reklama

Jak się robi dobrobyt?

Wbrew lekceważeniu, jakie ostentacyjnie okazuje ideologiom większość naszych polityków, są one nie tylko ciekawe, ale i bardzo ważne. Dla przykładu; nie ma chyba w Polsce polityka, który by się przyznał, że nie chce, by panował u nas dobrobyt, a więc obfitość materialna i poczucie bezpieczeństwa. Skoro tak, to znaczy, wszyscy politycy chcą tego samego. W takim razie o co właściwie się spierają i to tak, że można odnieść wrażenie, jakby za chwilę mieli się podusić gołymi rękami? Uprzejmie zakładam, że spierają się o to, w jaki sposób ten dobrobyt osiągnąć.

Na przykład komuniści uważają, że najlepszą drogą do dobrobytu będzie likwidacja własności prywatnej i centralne planowanie z planem doprowadzonym do każdego stanowiska pracy. Wtedy nie będzie marnotrawienia sił na walkę konkurencyjną, każdy będzie wiedział, co ma robić, będzie porządek i dobrobyt.

Socjaliści nie są aż tak radykalni; własność prywatną mogliby nawet zostawić, pod warunkiem podporządkowania jej decyzjom władzy politycznej, podobnie jak i dochodów płynących z własności, nad którymi władza roztoczyłaby kontrolę poprzez system podatkowy. Podobnie władza polityczna powinna przejąć nadzór nad większością zasobów pieniężnych ludności, która ma skłonność do lekkomyślności i nieracjonalnych wydatków, więc dla powszechnego dobrobytu lepiej będzie, gdy decyzje o przeznaczeniu tych pieniędzy będzie podejmowała władza. Np. kolejne rządy zabiegają w UE o możliwość zaliczania pieniędzy zgromadzonych na kontach otwartych funduszy emerytalnych do "finansów publicznych", chociaż przy innych okazjach podkreśla się, że środki zgromadzone na tych kontach stanowią "prywatną własność" ubezpieczonych.

"Państwowcy" z kolei uważają, że dobrobyt będzie wtedy, gdy państwem będą rządzili właśnie oni, dlatego, że jako państwowcy, niejako z natury rzeczy mają na uwadze interes państwowy, a nie interes partyjny. Protoplastami współczesnych "państwowców" byli przed wojną piłsudczycy, których ideologią był po prostu etatyzm. Dali temu wyraz w konstytucji kwietniowej z 1935 r, która stwierdzała m.in., że "w ramach państwa i w oparciu o nie kształtuje się życie społeczeństwa".

Wreszcie liberałowie uważają, że dobrobyt będzie wtedy, gdy stosunki między jednostką a państwem zostaną ułożone właściwie, tzn. kiedy państwo ustanawia reguły prawne i pilnuje ich przestrzegania, nie wtrącając się do gospodarki i nie krępując ludzkiej wolności tam, gdzie nie jest to bezpośrednio podyktowane potrzebą publicznego bezpieczeństwa.

Te metody osiągania dobrobytu to właśnie ideologie. Już na pierwszy rzut oka widać, że nie można wszystkich tych metod zastosować łącznie, bo wzajemnie się one wykluczają, więc trzeba wybrać którąś z nich. Problem wszelako polega na tym, że w demokracji politycznej, która w tej chwili jest w modzie, wybór jednej metody, jednej ideologii staje się niemal niepodobieństwem. To zresztą jest główną przyczyną naszych kłopotów, bo gwoli zapewnienia większości, która w demokracji jest warunkiem rządzenia, trzeba dokonywać tzw. kompromisów ideologicznych, czyli chaotycznie kompilować elementy z wykluczających się nawzajem ideologii. Taka mieszanka oczywiście nie może działać i w rezultacie dobrobytu jakoś nie ma, a jeśli nawet się pojawia, to nie dzięki politykom, a  pomimo ich wysiłków. Wydaje się, że jest to bardzo poważny argument przeciwko demokracji politycznej na rzecz ustroju, dajmy na to, monarchicznego. W końcu króla (albo następcę tronu) można do słusznej metody (ideologii) przekonać w ciągu godziny, podczas gdy kilka milionów ludzi, ulegających w dodatku sugestywności telewizji, trzeba raczej korumpować.

Pieniądz silny, słaby, czy papierowy?

Weźmy dla przykładu walutę. Niedawno i premier Marcinkiewicz i prezes NBP Balcerowicz narzekali, że złoty jest "za silny", co działa hamująco na eksport. Ale z tego samego powodu łatwiej Polsce spłacać zagraniczne zadłużenie, zaś obywatele mogą zwiększyć konsumpcję. W interesie eksporterów być może złoty powinien być słabszy, ale w interesie państwa, które ma długi, a przede wszystkim w interesie konsumentów, a więc wszystkich, mówienie, że złoty jest "za silny" nie ma w ogóle sensu.

Ironia losu sprawiła, że "wybawienie" pojawiło się z najmniej oczekiwanego kierunku, mianowicie pana Andrzeja Leppera. Ledwo tylko rozeszły się fałszywe pogłoski, że ma on zostać wicepremierem, złoty zaraz taktownie się osłabił. Ktoś hołdujący spiskowej teorii dziejów mógłby przypuszczać, że te pogłoski celowo rozpuszczało lobby eksporterów, być może nawet w porozumieniu z panem Lepperem, który zresztą zaraz wyeksportował się na pewien czas do Chin. A gdyby tak Polska miała złotą walutę? Czy wiadomość o politycznych ambicjach pana Leppera też wpływałaby na jej wartość względem innych walut? Tymczasem jeśli w tej sytuacji nawet pogłoski o panu Lepperze mogą zachwiać wartością waluty, to cóż dopiero jakaś prawdziwa zmowa lichwiarzy, uprzejmie nazywanych "rynkami finansowymi"? Oczywiście żadnych takich zmów nie ma; to tylko nieprzyzwoite podejrzenia lęgnące się w najciemniejszych zakamarkach jakichś "nazistów", w dodatku pewnie ?konserwatywnych?, niemniej jednak nie da się ukryć, iż pieniądz - fundament naszej gospodarki - spoczywa na jakichś lotnych piaskach.

Video meliora...

Proboque, deteriora sequor (widzę i pochwalam to, co lepsze, ale idę za gorszym) - powiada Medea w "Metamorfozach" Owidiusza. To samo mogłaby powiedzieć znakomita większość naszych polityków. Wiemy już, że chcieliby oni dobrobytu w Polsce i część z nich nawet już wie, że dobrobyt bierze się z pożytecznej pracy. Praca pożyteczna zaś, to taka, za którą ludzie gotowi są bez przymusu zapłacić. Tymczasem, jak ujawnił niedawno pan dr Robert Gwiazdowski z Centrum im. Adama Smitha, praca najwyraźniej została w Polsce uznana za jeden z najbardziej luksusowych towarów. Tak to wygląda przynajmniej z punktu widzenia fiskalnego. Jak wiadomo, już starożytni Rzymianie zżymali się na "marnotrawstwo" i "zbytek", co wyrażało się m.in. obkładaniem luksusowych towarów specjalnie wysokim podatkiem. Gdyby zsumować podatki na narzuty nałożone na wynagrodzenia za pracę, trzeba by zaliczyć ją do artykułów luksusowych. W rezultacie Polska ma jeden z najwyższych w UE wskaźników bezrobocia, zaś ok. 5 mln ludzi żyje w ubóstwie. Ta sytuacja raczej oddala nas od dobrobytu, niż do niego przybliża, a chociaż są to fakty powszechnie znane, politycy sprawiają wrażenie bezradnych. Najwyraźniej demokratyczna mikstura ideologiczna dobrobytowi nie służy, oferując w zamian namiastkę w postaci zalegalizowanej korupcji, dla zmylenia etycznej wrażliwości ludzi nazywanej "świadczeniami socjalnymi".

Stanisław Michalkiewicz

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: pogłoski | złoty | dobrobyt | one
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »