Egzotyczni inwestorzy
Kapitał nie ma, co prawda, ani narodowości, ani paszportu, ale dobrze jednak jest wiedzieć, choćby w zarysie, z kim mamy do czynienia i kto za nim stoi.
"Polska gospodarka potrzebuje kapitału", "Bez inwestycji zagranicznych nie spadnie bezrobocie", "Zagraniczni inwestorzy skarżą się na podatki" - to tylko kilka tytułów prasowych z ostatnich tygodni. Polska oczekuje więc inwestycji zagranicznych. Ale nie wszystkie z nich budzą taki sam entuzjazm zainteresowanych.
Barwnym przykładem egzotycznych inwestycji jest działalność tureckiego biznesmena Vahapa Toya i jego planowana mega inwestycja pod Białą Podlaską. Spółka Epit i Korporacja Rozwoju Wschód Zachód, kierowane przez Vahapa Toya, miały tam zainwestować, m.in. w lotnisko, 6 mld dolarów. Żeby była jasność, tureckie pochodzenie prezesa nie jest żadną egzotyką, ale już styl robienia interesów, i owszem. Na razie bowiem nie widać ani dolara na te inwestycje, widać natomiast 12 mln dolarów długu zainteresowanych spółek. Nic również nie wiadomo o źródłach pochodzenia tych gigantycznych przecież pieniędzy.
Swoją kartę zapisali już w naszej transformacji i prywatyzacji inwestorzy, a raczej kapitał, ze spółek mających swój adres pod dębem na Cyprze czy wyspie Jersey. Najnowsze przykłady, może nieco tylko innego kalibru, to Rotch Energy i American Arabian Investment Development (AmAr). Rotch, po krótkim, burzliwym i chyba nie skonsumowanym romansie z rosyjskim Łukoilem, tym razem, wspólnie z PKN Orlen, ubiega się o 75 proc. pakiet akcji Rafinerii Gdańskiej. Konsorcjum zgłasza gotowość wyłożenia na tę transakcję 274 mln dolarów. W to, że PKN Orlen jest w stanie wygenerować taką kwotę - nikt nie wątpi. Ale kto to jest Rotch Energy, skąd się wziął, kto za nim stoi, jakie są jego referencje - tego nie wiemy.
Podobnie jest z AmAr. Niewiele, by nie powiedzieć: nic, wiadomo o tym inwestorze, poza tym co sam deklaruje i również deklarowaną kwotą 250 mln dolarów na kolejne ratowanie polskiego przemysłu motoryzacyjnego (wspólnie z Rooverem chce je zainwestować na warszawskim Żeraniu). Wiadomo jedynie, że właściciele... lubią samochody.
Potrzebujemy kapitału, i nie ma co specjalnie wybrzydzać. "Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma" - mówi bardzo smutne i pragmatyczne przysłowie. I rzeczywiście, czekanie na księcia z bajki nie ma sensu, ale trzeba również pamiętać czym mogą skończyć się "kontakty przypadkowe". W każdej dziedzinie.