Ekonomista dla Interii: Rynki nie stawiają na wybory, złoty stabilny
Rynki finansowe nie biorą pod uwagę wariantu wcześniejszych wyborów parlamentarnych. Jednak stabilna większość tworząca rząd może być konieczna dla sprawnego reagowania na kolejną falę kryzysu. Niektóre rządy już deklarują kolejne działania - wskazuje Rafał Benecki, główny ekonomista ING Banku w rozmowie z Pawłem Czuryło.
Paweł Czuryło, Interia: Czy inwestorzy na rynku finansowym interesują się zawirowaniami w koalicji tworzącej polski rząd?
Rafał Benecki, główny ekonomista ING Banku: Faktycznie, klienci pytali nas ostatnio czy będą wcześniejsze wybory, ale już np. dzisiejsze osłabienie złotego do 4,48 za euro wynika ze zmian na rynkach globalnych i osłabienia euro. Za to polskie obligacje umacniają się łeb w łeb z rynkami bazowymi, bo "grany" jest scenariusz większej, kolejnej fali pandemii i nie wiadomo jaki będzie ostatecznie uszczerbek na PKB. Giełdy są zaś w takim momencie, że szczyt impulsu monetarnego i fiskalnego jest już za nami, a przed nami nieznana skala uderzenia pandemii w gospodarkę, więc na rynkach widzimy realizację zysków i stąd np. osłabienie złotego. Taka sytuacja utrzyma się zapewne dopóki nie wyjaśnią się sprawy Covidu-19 albo nie pojawią się nowe impulsy fiskalne lub monetarne.
Czy scenariusz wcześniejszych wyborów może mieć wpływ na rynki i gospodarkę?
- Doświadczenie życiowe pokazuje, że szanse na wybory są bardzo niskie, więc nie spodziewam się, żeby ten temat istotnie mógł wpłynąć na polskie aktywa. Przemawiają za tym liczby. Od wielu kwartałów inwestorzy zagraniczni redukują pozycje w polskim długu - to już tylko 130 mld zł. Wcześniej posiadali oni łącznie ok. 35 proc. polskiego długu rynkowego w walucie lokalnej, a teraz to już tylko 24 proc. To bardzo ważne, bo jak zagraniczni inwestorzy mają mniej polskiego długu, mniej niż odpowiednie benchmarki, to nie widzimy ich nerwowych reakcji na rynku długu czy walutowym. Stąd brak mocnego osłabienia złotego w sytuacji zawirowań politycznych.
Jednak przed nami kolejna fala pandemii.
Rządy innych krajów deklarują, że jak trzeba będzie to uruchomią kolejne pakiety stymulacyjne, mówił o tym zresztą niedawno przedstawiciel niemieckiego rządu. To samo może być potrzebne w Polsce. Jeżeli się okaże, że kolejna fala kryzysu będzie bardziej bolesna to większość w parlamencie może być konieczna, żeby szybciej przeprocesować zmiany. Z drugiej strony pierwsza transza finansowa była tak duża, że firmy zdeponowały wręcz sporą część pieniędzy z tarczy na depozytach i nie zużyły tych środków. To bufor płynnościowy na ewentualną drugą falę kryzysu, więc te natychmiastowe działania nie są potrzebne. To kolejny powód dla którego rozpad koalicji nie byłby tak tragiczny jak kiedyś.
- Nie mniej jednak, historia pokazała, że szybkie i zdecydowane działania po stronie polityki budżetowej i pieniężnej są konieczne w tych warunkach, więc sprawność aparatu administracyjnego i politycznego jest potrzebna. I lepiej żeby była. A przed nami przecież np. miliardy pieniędzy, które można zaabsorbować z Unii, które mogą przyspieszyć transformację energetyczną polskiej gospodarki. Dlatego sprawność aparatu państwa jest potrzebna, podobnie jak niekontrowersyjna polityka, bo to daje szansę na boom inwestycyjny w ciągu paru lat.
Parlament jest w trakcie procedowania noweli budżetowej na 2020 r. Tu też nie ma ryzyka związanego z kłopotami w koalicji rządowej?
- Nowelizacja jest potrzebna, bo wiemy, że planowanego zerowego deficytu już nie będzie. Ale pamiętajmy, że po sierpniu wykonanie deficytu to tylko 15 proc. nowego planu na cały rok, bo większość wydatków antykryzysowych została umieszczona poza budżetem. Jestem w stanie sobie wyobrazić, że można wytrwać bez nowelizacji budżetu, ale to grozi tym, że plan resortu finansów się nie zrealizuje, a ten plan prawdopodobnie polega na tym, żeby z nadmiernie wysokiego deficytu 2020 r. sfinansować przyszły rok i zrobić poduszkę na współfinansowanie programów unijnych w 2021 r.
Jak wygląda zatem przyszłość złotego w prognozach? Do tej pory kryzys nie dotknął mocno polskiej waluty.
- Tak, to prawda. I tu pomogła nam budowana przez 30 lat wiarygodność banku centralnego. Bez uruchomienia polskiego programu skupu aktywów nie udałoby się sfinansować gigantycznych potrzeb finansowych na ten rok. Szacujemy, że tegoroczne potrzeby pożyczkowe to aż 19 proc. PKB! To jest bardzo wysoki poziom i gdyby nie wiarygodny bank centralny, który uruchomił niestandardowe instrumenty i zaczął skupować dług razem z bankami komercyjnymi to sfinansowanie takich potrzeb byłoby niemożliwe. A w ślad za tym nastąpiłaby wyprzedaż polskich obligacji i osłabienie złotego. Korzystamy więc z wiarygodności NBP budowanej przez 30 lat.
- Stabilizacja złotego to także zasługa odporności polskiej gospodarki na szoki, widoczne to było podczas wcześniejszych kryzysów i sprawdza się również dzisiaj. Inwestorzy również dobrze pamiętają, że przed Covid-19 polska gospodarka nie cierpiała na istotne nierównowagi, poza podwyższoną inflacją.
W krótkiej perspektywie euro pozostanie zatem w przedziale 4,4-4,5 zł?
- Raczej tak. Możemy oczywiście przetestować poziom 4,5 zł, bo na rynkach inwestorzy zaczną realizować zyski, a w polskiej polityce zrobi się większe zamieszanie. Jednak ten lokalny czynnik ryzyka postrzegamy jako przejściowy, bo szanse na nowe wybory oceniamy jako niskie.
Rozmawiał Paweł Czuryło