Energetyczne blaski i cienie 2014
Na pierwszy rzut oka wydaje się, że branża energetyczna może kończyć rok 2014 w dobrych nastrojach. Niskie ceny benzyny cieszą kierowców, a Kreml odstąpił od godzącego w europejskie plany dywersyfikacyjne projektu South Stream. Rzeczywistość jednak nie jest tak różowa. W polskiej energetyce ostatnie miesiące przebiegały bardziej pod znakiem nadziei niż realnych sukcesów.
Rosyjskie władze oficjalnie poinformowały o fiasku swojej inicjatywy 12 grudnia. Rurociąg z okolic Anapy do włoskiego Tarvisio i austriackiego Baumgarten an der March miał prowadzić po dnie Morza Czarnego oraz przez terytoria: Bułgarii, Serbii, Węgier, Słowenii i Chorwacji. Jego budową były zainteresowane Gazprom, włoskie ENI, niemiecki Wintershall i francuski EDF. Władimir Putin obwinia za niepowodzenie inwestycji Komisję Europejską, która uważała ją za niezgodną z założeniami trzeciego pakietu energetycznego UE, jednak wiele wskazuje na to, że w przypadku realizacji nie byłaby ona w stanie na siebie zarobić.
Obecnie Kreml deklaruje zaangażowanie w budowę gazociągu do Turcji, jednak trudno uwierzyć, że odstąpi od swojego strategicznego celu: pozbawienia Ukrainy statusu państwa tranzytowego. Eksperci portalu defence24.pl przewidują, że może powrócić temat budowy na terenie Polski i Białorusi Jamału 2, czyli de facto biegnącej na Słowację i Węgry "pieriemyczki". Sugeruje to fakt rozmowy (która miała miejsce 23 października) prezesa Gazpromu Aleksieja Millera z ambasador Katarzyną Pełczyńską-Nałęcz. Realizacja tego projektu zniwelowałaby również niekorzystne dla Rosji skutki tworzenia Korytarza Gazowego Północ-Południe z udziałem terminali LNG w Polsce i Chorwacji. Nie można także wykluczyć rzeczywistej budowy drugiej nitki Gazociągu Jamalskiego, co na pewno ucieszyłoby Niemcy i pozwoliłoby uspokoić obawy Ukrainy, do której prowadziłby interkonektor.
W tym roku ponownie nie udało się oddać do użytku terminalu LNG w Świnoujściu. W lipcu wicepremier Janusz Piechociński zapowiedział, że ruszy on na przełomie maja i czerwca 2015, co prawdopodobnie było reakcją na rewelacje Andrzeja Parafianowicza z taśm "Wprost". Można na nich usłyszeć byłego wiceministra finansów twierdzącego, że zakończenie przygotowań do uruchomienia tego etapu dywersyfikacji źródeł energii nastąpiłoby dopiero w 2017 r. Wątpliwości może budzić fakt, że czołową rolę w konsorcjum zajmującym się budową gazoportu odgrywa włoska firma Saipem biorąca udział w realizacji najgłośniejszych rosyjskich projektów energetycznych, w tym Nord Streamu. To ona miała być również wkładem koncernu Eni w powstawanie South Streamu. We wrześniu poważnie rozważana była sprzedaż Saipemu Gazpromowi lub Rosnieftowi.
To nie jedyny czynnik spowalniający finalizację prac. Polskie władze mają zastrzeżenia do jakości usług spawalniczych świadczonych w Świnoujściu przez włoską spółkę Tanco oraz jej podwykonawców w Turcji i Rumunii. Z drugiej strony wiele do życzenia pozostawiała kontrola ich pracy prowadzona przez Transportowy Dozór Techniczny. Szef tej instytucji został wiosną zdymisjonowany, prawdopodobnie w reakcji za opóźnianie przyznania zagranicznym spawaczom odpowiednich certyfikatów. Inwestycji nie służą także zapowiedzi przeprowadzenia łączącego Polskę z Nord Streamem gazociągu Bernau-Szczecin o przepustowości 5 mld m3 gazu. Projekt, w który mocno zaangażował się Jan Kulczyk, z racji zbliżonej lokalizacji ograniczałby możliwości przesyłowe i regazyfikacyjne terminalu.
Nowa rura musiałaby sobie jednocześnie radzić z ewentualnymi ograniczeniami wolumenu Nord Streamu i nieprzekazaniem Gazpromowi całej przepustowości lądowej gałęzi tego rurociągu - OPAL. Jej znaczenie dla polskiej strategii dywersyfikacyjnej może więc okazać się znikome. Miliarder broni swojego pomysłu, twierdząc, że nitka Bernau-Szczecin przy pomocy polskiego systemu przesyłowego zapewni dostawy paliwa do Czech, na Słowację i Ukrainę, co ma także pozwolić Polsce na korzystanie z magazynów gazu pod Lwowem. Ze względu na pochodzenie tłoczonego surowca i nieuchronną rywalizację tego projektu z Korytarzem Północ-Południe nie wydaje się to racjonalne, szczególnie że budowa własnych magazynów dałaby Polsce więcej korzyści niż korzystanie z cudzych.
Za sukces PGNiG należy uznać umowę z LNG Qatargas, na mocy której polska strona nie musi płacić za niewykorzystany surowiec zakontraktowany w 2009 r. Polski koncern zgodził się na pokrycie różnicy między uzgodnioną w długoterminowym kontrakcie ceną paliwa a jej aktualną wartością rynkową, jednak gdyby była ona niższa niż potrzeby PGNiG, odbiór niesprzedanego surowca zostanie przesunięty na kolejne lata obowiązywania porozumienia. Na początku października prezes Polskiego LNG Tomasz Pepliński oceniał zaawansowanie prac w Świnoujściu na 94 proc. W tym samym miesiącu spółka ta porozumiała się z PGNiG co do budowy trzeciego zbiornika na gaz. Odbyła się już udana krytyczna próba wodna jednego z nich.
Polska delegacja wróciła z unijnego szczytu klimatycznego, który odbył się w Brukseli w dniach 23-24 października, w dobrych nastrojach. Trudno się jednak cieszyć z tego, że naszym politykom udało się jedynie odsunąć w czasie zagrożenia płynące z założeń unijnej strategii ekologicznej. Są one formułowane pod dyktando francuskiego lobby atomowego i dominującego w Niemczech sektora odnawialnych źródeł energii. Tymczasem polska energetyka jest oparta w 90 proc. na węglu i według przyjętych założeń ma tak pozostać przynajmniej do 2050 r., ponieważ - jak twierdzi rządowy pełnomocnik Marcin Korolec - wymiana starej elektrowni wykorzystującej ten surowiec na nową automatycznie ograniczy ilość produkowanego CO2 o 30 proc.
Darmowe pozwolenia dla firm sektora elektroenergetycznego na emisję dwutlenku węgla to iluzja, ponieważ przedsiębiorstwa te i tak są zobowiązane do wdrażania inwestycji obniżających emisję tego gazu. Poza tym przypadająca na Polskę liczba tych dokumentów spadnie. Z myślą o okresie 2013-2019 wydano ich 404,6 mln, na lata 2020-2029 przypadnie 280 mln. Można mieć także wątpliwości co do podawanej kwoty 7,5 mld zł, jaką rzekomo wynegocjowaliśmy na modernizację energetyki. Zabezpieczenia sumy o takiej wysokości nie potwierdza żadne źródło unijne. Wiadomo jedynie, że kraje członkowskie Unii przekażą 2 proc. swoich praw emisyjnych na fundusz rekompensujący ich biedniejszym kolegom skutki implementacji polityki klimatycznej. Ich wartość trudno oszacować, ponieważ jest uzależniona od giełdowych notowań.
Na dziś budżet funduszu wynosiłby ok. 800 mln euro. Może się tak stać, że wspomniane 7,5 mld zł otrzyma nie Polska, lecz wszystkie z zainteresowanych taką pomocą 10 krajów. Nie napawa to optymizmem, ponieważ nawet zakładając wysokie ceny akcji wspominana przez polskich urzędników kwota to mniej niż np. całkowity koszt trwającej rozbudowy elektrowni w Opolu, czyli 11,6 mld zł, na spełnienie zaś kryteriów ustalonych w Brukseli potrzebujemy 130-150 mld zł. W tej chwili kluczową kwestią wydaje się dbanie o korzystną dla Polski interpretację nowych przepisów, np. o przyjęcie takiej metodologii obliczania PKB, która umożliwi naszemu krajowi wcale nieprzesądzone korzystanie z funduszu pomocowego.
Według obliczeń Eurostatu z marca udział źródeł odnawialnych w polskim bilansie energetycznym wynosi 11 proc. To wynik poniżej unijnej średniej, jednak tendencja wzrostowa jest zauważalna. Do niedawna rząd zakładał jedynie osiągnięcie obowiązkowego dla wszystkich krajów członkowskich poziomu 15 proc. w 2030 r. Nowa ekipa planuje zwiększenie tego celu do około 20 proc., do czego zmusiła ją nowa unijna perspektywa, według której 27 proc. energii na terenach pod jurysdykcją Brukseli ma pochodzić z zielonych źródeł.
Flagowymi okrętami polskiej energetyki pozostają jednak rozwiązania oparte na spalaniu kopalin. Kamień węgielny pod wspomniane już nowe bloki opolskiej elektrowni został wmurowany 3 listopada. Za wykonanie sfinansowanej przez Polską Grupę Energetyczną inwestycji odpowiada konsorcjum Rafako, Polimeksu-Mostostal i Mostostalu Warszawa. W realizacji projektu weźmie także udział Alstom Power. Pierwszy z bloków zostanie uruchomiony w lipcu 2018 r., drugi w lutym 2019 r. Będą one dysponowały łączną mocą 900 W. Ich sprawność netto ma być wyższa o 25 proc. niż aktualna średnia wartość dla polskiej energetyki.
Inne ważne punkty ujawnionej w lipcu przez Ministerstwo Skarbu Państwa interaktywnej mapy stanowi nowy blok elektrowni w Kozienicach (moc - 1075 W, sprawność netto - 45,6 proc.), który ma zostać oddany do użytku w 2017 r. oraz przewidziana do eksploatacji w drugim kwartale 2019 r. podobna inwestycja w Jaworznie (moc - 410 MW) o orientacyjnej cenie prawie 5,4 mld zł. Radość z powstania bloków będących w stanie zaspokoić 13 proc. energetycznych potrzeb Polski mąci fakt, że muszą one zastąpić stare węglowe elektrownie o nieco wyższej łącznej mocy. Te do końca 2016 r. zostaną zamknięte, ponieważ nie spełniają norm ekologicznych.
Od pomyślnego przebiegu wyżej wspomnianych robót odbiega sprawa budowy nowego bloku w elektrowni "Turów" w Zgorzelcu. 24 października Sąd Okręgowy w Łodzi oddalił skargę Shanghai Electric na wyniki przetargu wygranego przez konsorcjum Mitsubishi Hitachi Power Systems Europe, Budimeksu i Técnicas Reunidas. Rezultatu nie przyniosła również skarga organizacji ekologicznych na decyzję Samorządowego Kolegium Odwoławczego dotyczącą środowiskowych uwarunkowań inwestycji. Wykonawcy mają na ukończenie robót 56 miesięcy od wystawienia polecenia ich rozpoczęcia.
Minie także wiele czasu, zanim Polska doczeka się własnej elektrowni jądrowej. Na początku października Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów nie dopatrzył się ograniczenia konkurencji we współpracy PGE, KGHM, Tauronu i Enei nad wdrożeniem atomowej technologii. Szacuje się, że w ten sposób powstawałoby 7 proc. potrzebnej Polakom energii elektrycznej. Koszty projektu mają wynieść miliard złotych. Ostateczna decyzja co do budowy elektrowni o mocy 3 000 MW zapadnie dopiero w 2017 r., a prace miałyby trwać w latach 2020-2024.
Problemów nie napotyka za to realizacja terminalu naftowego w Gdańsku o planowanej pojemności 700 tys. m3, który ma służyć morskiemu przeładunkowi tego surowca zarówno w celach importowych, jak i eksportowych. Kamień węgielny pod realizowaną za prawie 830 mln zł przez Przedsiębiorstwo Eksploatacji Rurociągów Naftowych "Przyjaźń" inwestycję został wmurowany 26 marca, nieco ponad miesiąc od rozpoczęcia prac. Szef PERN Marcin Moskalewicz powiedział 12 grudnia Informacyjnej Agencji Radiowej, że hub energetyczny jest już gotowy w około 40 proc. Ten etap ma zakończyć się w przyszłym roku, po czym ruszy konstrukcja zbiorników do magazynowania chemikaliów (325 tys. m3).
Kolejne istotne z punktu widzenia regionalnego bezpieczeństwa posunięcie to most energetyczny na Litwę, który ma połączyć systemy energetyczne tych dwóch krajów z pozostałymi republikami bałtyckimi, a za ich pośrednictwem z infrastrukturą całej Europy Zachodniej i Północnej. Na początku marca rozpoczęto wbijanie ponad 300 słupów na odcinku od Ełku do granicy państwa. Zakończenie prowadzonych przez firmy IDS-BUD i ENPROM robót przewidywane jest na koniec 2015 r. Inwestorem całości tego obejmującego 11 zadań w województwach: podlaskim, warmińsko-mazurskim i mazowieckim przedsięwzięcia jest PSE Operator SA. Prawie połowę z przewidywanej do wydania sumy 1,7-1,8 mld zł pokryje unijny program Infrastruktura i Środowisko, ponieważ powstająca linia o napięciu 400 kV stanowi element Europejskiego Pierścienia Energetycznego.
W 2013 r. w Polsce wydobyto 76,5 mln ton węgla. To o 4,5 proc. mniej niż w okresie poprzednich 12 miesięcy. Przez cały rok trwały protesty przeciwko ograniczaniu zatrudnienia w kopalniach. W czasie expose Ewy Kopacz przed Sejmem demonstrowali związkowcy z KWK "Bielszowice" w Rudzie Śląskiej, a 29 kwietnia przed Urzędem Wojewódzkim w Katowicach pracownicy Kompanii Węglowej, która miała zorganizować rynek sprzedaży tego surowca na zasadach panujących m.in. w branży paliwowej, jednak z racji nieumiejętności wypracowania jednolitej strategii działania zakończyła rok 2013 stratą w wysokości miliarda złotych i była zmuszona sprzedać Jastrzębskiej Spółce Węglowej najbardziej dochodową kopalnię "Knurów-Szczygłowice".
Górnicy sprzeciwiają się importowi rosyjskiego węgla, który uważają za droższy i jakościowo gorszy. Zalewowi surowca ze wschodu miała służyć przygotowywana przez posłów PO nowelizacja ustawy o systemie monitorowania i kontroli jakości paliw. Samo objęcie nim węgla jednak nie pomoże polskim kopalniom, ponieważ zagraniczny produkt będzie nadal spełniać zaproponowane kryteria. Bolączką rodzimej branży jest niemożność zaspokojenia zapotrzebowania na tzw. węgiel gruby, czyli sprzedawany indywidualnemu odbiorcy. Jego roczne wydobycie w naszym kraju wynosi od 6 do 7 mln ton rocznie. Kolejne 6 do 9 mln ton trzeba sprowadzić z zagranicy.
Konsumenci powitają Nowy Rok z podsycaną przez dygnitarzy krajów członkowskich OPEC nadzieją na spadek cen paliwa do 4-4,20 zł za litr. Mimo że za baryłkę ropy naftowej płaci się na światowych giełdach coraz mniej, kartel nie zamierza ograniczać wydobycia. Za tą decyzją stoją czynniki polityczne, przede wszystkim rywalizacja Arabii Saudyjskiej z Iranem i bogacącymi się na wykorzystaniu niekonwencjonalnych źródeł tego surowca Stanami Zjednoczonymi. Pod koniec listopada ceny oleju napędowego i benzyny w naszym kraju były od 3 do 4 proc. niższe niż rok wcześniej. Nieco mniejszy spadek dotknął rynek gazu płynnego.
Wielkim przegranym obecnej sytuacji jest Rosja, której aktualnie obowiązujące ceny ropy naftowej nie pozwalają dopiąć budżetu. Nie oznacza to, że Kreml wyzbył się dążeń do wykorzystywania rurociągów do celów politycznych. Na początku grudnia pojawiła się informacja o zakupie przez Rosnieft 16,37 proc. udziałów w niemieckiej rafinerii Schwedt, która co roku przerabia 11,5 mln ton nafty, czyli mniej więcej tyle, co gdański Lotos. Po sfinalizowaniu transakcji w rosyjskich rękach znajdzie się 55 proc. akcji firmy. Celem koncernu są prawdopodobnie również udziały należące do Włochów z Eni.
Opanowana przez imperium Igora Sieczina rafineria najpewniej będzie konkurować na polskim rynku z Lotosem i Orlenem. Spadnie także znaczenie ropociągu "Przyjaźń", ponieważ Schwedt jest w stanie sprowadzać dla siebie surowiec poprzez port w Rostocku. Tym samym Niemcy nie będą zainteresowani korzystaniem z usług gdańskiego naftoportu. Jak widać, nawet realizacja kilku ambitnych i kosztownych projektów nie jest w stanie zastąpić strategicznego myślenia, które potrafi uprzedzić ruchy nieprzyjaznych sąsiadów i pazernych oligarchów.
Kordian Kuczma
Autor jest doktorem nauk politycznych PAN