Europejska branża motoryzacyjna w punkcie zwrotnym. To czeka polskie zakłady

Branża motoryzacyjna w Europie zmaga się szeregiem problemów. Ostatnie głośne decyzje Volkswagena można czytać jako symptom większych kłopotów. Co dolega sektorowi, który kiedyś napędzał przemysł w Europie i co czeka polskie zakłady motoryzacyjne?

Volkswagen, słynna niemiecka marka z 90 latami tradycji, rozważa duże zwolnienia i wskazuje, że ma za dużo fabryk. Do tego firma zaczęła w Niemczech wypowiadać układy zbiorowe pracy.

Zamknięcie jakiegokolwiek zakładu w Niemczech przez Volkswagena byłoby wydarzeniem bezprecedensowym. Do tej pory producent aut nie zamykał swoich niemieckich fabryk. 

Problemy firmy mają brać się głównie ze zbyt małego popytu na auta elektryczne. Więcej o trudnej sytuacji producenta pisaliśmy tutaj.

Reklama

Europejska branża motoryzacyjna w opałach

Najnowsze doniesienia związane z niemieckim koncernem na nowo rozgrzały dyskusję o sytuacji całej branży motoryzacyjnej. Analitycy wskazują, że nie tylko Volkswagen ma problem. Po pierwsze chodzi o sytuację w gospodarce Niemiec. Słaba koniunktura i wysokie koszty pracy oraz energii przysparzają zmartwień przemysłowi. 

Do tego cała europejska branża motoryzacyjna musi się mierzyć z coraz bardziej widoczną konkurencją z Chin i wymogami zielonej transformacji. W skrócie - rozwój elektromobilności okazał się wolniejszy od założeń. A konsumenci, jeśli już kupują elektryki, to coraz częściej wybierają chińskie, tańsze od europejskich marki.

Sytuacja wygląda źle do tego stopnia, że w 2024 roku Europa po raz pierwszy w historii może stać się importerem netto części samochodowych. W sierpniu zwracało na to uwagę Stowarzyszenie Dystrybutorów i Producentów Części Motoryzacyjnych. "Bilans handlowy Unii Europejskiej w sektorze motoryzacyjnym znajduje się w krytycznym punkcie (...). Pomimo znacznych inwestycji w badania i rozwój, produkcja innowacyjnych technologii motoryzacyjnych w UE w coraz większym stopniu przenosi się za granicę" - wskazywało stowarzyszenie.

Wszystkie problemy branży motoryzacyjnej. Spowolnienie, konkurencja, demografia

O to, czy mamy już do czynienia z falą, która przejdzie przez europejski sektor motoryzacyjny, zapytaliśmy Jakuba Farysia, prezesa Polskiego Związku Przemysłu Motoryzacyjnego (PZPM). - Na razie jeszcze nie obserwujemy czegoś, co nazwałbym bardzo poważnym zmniejszeniem liczby zakładów - uważa Faryś. Ale zastrzega: - Natomiast w najbliższym czasie można się spodziewać, że kolejne firmy będą podejmowały takie decyzje. Nie pomaga też niższy od zakładanego dawniej popyt na auta elektryczne. Skala produkcji niektórych części i podzespołów dla takich aut jest na tyle mała, że niektóre firmy mogą się zdecydować zamknąć lub przenieść produkcję.

Jak wylicza Faryś, branża motoryzacyjna w Europie w tej chwili jest trudnym położeniu z kilku powodów. To czynniki, których wpływ obserwujemy także w innych gałęziach gospodarki - jak problemy demograficzne czy długotrwałe skutki pandemii. - Od wielu lat  spada liczba rejestrowanych w Europie samochodów. Europa się starzeje, w związku z tym sprzedaje się mniej aut. Po drugie - chodzi o konsekwencje pandemii Covid-19. Przeniesienie pracy i wielu innych działań do sfery internetowej powoduje, że potrzeba odbywać mniej fizycznych podróży. Do tego wiele wskazuje, że mamy obecnie do czynienia ze spowolnieniem gospodarczym w Europie. W związku z tym firmy mniej chętnie kupują samochody. 

Prezes PZPM zwrócił także uwagę na problem, o którym pisaliśmy na łamach Interii. Chodzi o konkurencję ze strony Chin. Przypomnijmy, że Komisja Europejska (KE) uznała, że konkurencja jest nierówna, bo produkcję chińskich elektryków dotuje państwo. To pozwala chińskim producentom oferować niższe od europejskich ceny. W celu walki z nierówną konkurencja KE zdecydowała się podwyższyć cła na chińskie auta elektryczne.

- Branża wydaje ciągle gigantyczne pieniądze na przejście na zeroemisyjność. Tutaj, krótko mówiąc, jesteśmy w gorszym położeniu niż Chiny, gdzie ta produkcja, jak twierdzi KE, jest dofinansowywana z publicznych źródeł. Mamy więc zmniejszający się z różnych powodów rynek, konieczność wydania ogromnych pieniędzy na nowe technologie i konkurencję, która pojawiła się w ostatnim czasie - podsumowuje Faryś.

"Polska nie jest wyspą". Jeśli branża w Europie ma problem, to od niego nie uciekniemy

- Polska nie jest wyizolowaną wyspą na motoryzacyjnej mapie Europy - odpowiada rozmówca Interii na pytanie, czy problemy europejskiej branży motoryzacyjnej oznaczają problemy dla sektora także w Polsce. W naszym kraju znajduje się kilkanaście zakładów produkujących pojazdy oraz części i podzespoły. - Jesteśmy częścią całego ekosystemu. Jakiekolwiek kłopoty całej branży będą oznaczały kłopoty także i u nas - stwierdził Faryś w rozmowie z naszą redakcją.

- Sytuacja na dzisiaj wygląda o tyle dobrze, że mamy w Polsce duże zakłady, które produkują pojazdy dostawcze czy dopiero wdrożone samochody osobowe. Mamy też dużą produkcję silników spalinowych. Z punktu widzenia tych zakładów, fakt, że elektromobilność spowolniła, oznacza, że ich produkt będzie dłużej potrzebny - mówi nasz rozmówca. 

- Ale w dłuższej perspektywie to, że ok. 50 proc. polskiej produkcji części i podzespołów jest dedykowana dla klasycznej motoryzacji, to kłopot. Bo niektóre zakłady można przeprofilować na produkcję dla aut elektrycznych. Jednak w przypadku pewnych elementów, jak tłumiki czy kolektory wydechowe, to niemożliwe. Dlatego, że po prostu w autach elektrycznych tych elementów nie ma - dodaje. 

Zakłady w Europie działają na pół gwizdka

- Trzeba też zauważyć, że przejście na zeroemisyjność wiąże się z koniecznością dość poważnego przekonstruowania łańcucha dostaw części czy podzespołów. To też wpływa na wynik finansowy. Te wszystkie czynniki powodują konieczność ograniczenia produkcji - dodaje o sytuacji w całej Europie.

Jego zdaniem, producentom mogłoby pomóc wsparcie ze strony UE. - Jeżeli Komisja Europejska nie podejmie działań, żeby zmniejszyć kary dla branży za niespełnienie celu emisyjnego - a wszystko wskazuje na to, że go nie spełnimy - to będziemy w jeszcze większym kłopocie. Chodzi o kilkanaście miliardów euro kar. Poziom emisji CO2 był zaś ustalany 8-10 lat temu, kiedy zdecydowanie inaczej patrzyliśmy na rynek. Instytucje UE zakłady, że udział sprzedawanych samochodów elektrycznych sięgnie 20-25 proc. rynku. A mamy 12 proc. Czyli mniej więcej za milion samochodów trzeba zapłacić karę albo producenci zrezygnują z części produkcji. Więc mamy taki mamy obrazek, który wygląda mało optymistycznie - podsumowuje prezes PZPM.

Martyna Maciuch

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »