Europejskie rządy chcą grać rolę św. Mikołajów i rozdawać przywileje
- To, co ostatnio przeżywamy, to nie kryzys finansowy, lecz kryzys władzy. Rządy wolą kupować czas, aby utrzymać się przy władzy do następnego szczytu - powiedział w wywiadzie dla INTERIA.PL Andrzej Sadowski, wiceprezydent Centrum im. Adama Smitha.
Czy uda się dzisiaj krajom UE podjąć wiążące decyzje o pomocy dla Grecji, czy sprawę zamiecie się znowu pod dywan, odsuwając w przyszłość?
- Od miesięcy trwa ustalanie kolejnych terminów następnych szczytów, bowiem ostatnio mamy do czynienia z próbą kupienia czasu. Przywódcy krajów strefy euro i pozostałych państw Unii Europejskiej nie są gotowi do tego, by zmierzyć się z prawdą, że to, co przeżywamy, to nie kryzys finansowy, lecz kryzys władzy. Polega on na tym, że rządy zadłużyły swoje społeczeństwa i gospodarki, które tego długu w żadnej mierze nie mogą uciągnąć. Stąd sytuacja, którą wywołały rządy, powodując zadłużenia wywołujące niepokój, panikę i gwałtowne spekulacje na rynkach finansowych. Źródłem wszystkiego jest chęć odgrywania przez rządy roli św. Mikołajów i rozdawnictwa wszelakich przywilejów dla swoich wyborców ponad możliwości gospodarek.
Kiedy nadejdzie czas na reformy strukturalne strefy euro i UE, które uzdrowią sytuację trwale, a nie tymczasowo?
- W polityce obserwujemy kilka uniwersalnych prawd. Jedna z nich to zasada, że politycy wtedy postępują racjonalnie, kiedy wszystkie metody, które do tej pory stosowali, zawiodły. Jesteśmy blisko takiej sytuacji. Druga zasada to prawo profesora Parkinsona, według którego ustroje upadają nie dlatego, że są okrutne, lecz dlatego, że bankrutują. Związek Radziecki upadł w wyniku bankructwa.
- Tym samym prawom podlegają Unia Europejska i strefa euro. Nie da się kupować czasu za pieniądze, których już się nie ma, zaklinać rzeczywistość i liczyć na pożyczkodawcę ostatniej szansy. Takiego jak Chiny. Tamtejszy rząd będzie zainteresowany przyjściem z pomocy, gdy zobaczy, że w Europie prowadzi się fundamentalne zmiany. Takich zmian dzisiejsi przywódcy krajów Unii nie są w stanie podjąć i wolą kupować czas, aby utrzymać się przy władzy do następnego szczytu, niż uczynić coś fundamentalnie pozytywnego. Koszty odwlekania radykalnych decyzji będą wszak
coraz wyższe. Co do jednego jesteśmy pewni - mieliśmy do czynienia z taktyką gry na czas.
Politykom i ekonomistom spędza sen z oczu kwestia rekapitalizacji banków. To jeden z elementów pakietu, który musi być podjęty przez całą Unię Europejską. Jak pan sobie to wyobraża, że Polska będzie ratować obce banki?
- Nawet gdyby nasz premier zadeklarował, że będzie tak robić, to nasz kraj nie ma możliwości finansowych. To jest ponad naszą miarę i byłoby całkowicie niezgodne z naszym interesem. Nie ma żadnych szans na tego rodzaju działania. Ponadto, co znaczy rekapitalizacja? Rządy sprzedawały swoje papiery bankom, rządy stały się niewypłacalne i teraz mówią, że trzeba dać bankom pieniądze, bo my zawiniliśmy, doprowadzając do ich niewypłacalności. Tymczasem banki mają swoich akcjonariuszy i oni winni ponieść konsekwencje takiego hazardu. Tak naprawdę sprawcami tego hazardu są jednak rządy - oferując atrakcyjne oprocentowanie swoich papierów niszczyły gospodarkę, bo jaki bank będzie się wysilał i dawał kredyty firmom, skoro od rządu kupić można było kilka kilogramów obligacji i problem rozwiązany. Ten model obowiązywał także w Polsce.
Nasz system bankowy do tej pory był bezpieczny i przez kryzys przeszedł spokojnie. Czy obecna zawierucha nie spowoduje dużych zmian właścicielskich w naszym systemie bankowym? Spekuluje się o sprzedaży banków, które mają zagranicznych właścicieli? Chodzi o Pekao, BPH, BZ WBK czy Millennium...
- Zmiany od dłuższego czasu dokonują się. Niektóre banki odchodzą na bardziej atrakcyjne rynki - jest to zawsze kwestia bardzo indywidualnych decyzji instytucji finansowych. Nie wiązałbym tych ruchów tylko z ostatnim kryzysem.
Czy według pana, w tej fazie kryzysu UE jest zdolna stworzyć prawdziwy rząd ekonomiczny strefy euro, zmuszający kraje do dyscypliny budżetowej?
- Absolutnie nie, bowiem musieliby go tworzyć ludzie, którzy są sprawcami tego zamieszania. Ludzi spoza systemu, od początku krytycznych, dopuszcza się jedynie do głosu, a nie do władzy.
Czy Polska straci na faktycznym podziale UE na Europę kilku prędkości - grupy państw "twardego jądra" z walutą euro i reszty krajów spoza eurogrupy?
- Nie straci, dlatego że Europa dwóch prędkości cały czas funkcjonuje i tylko na siłę próbowano utrzymywać fikcyjną jedność moralną społeczeństwa europejskiego, używając poetyki lat minionych. Tymczasem jeden rozmiar - waluta euro - jest niekorzystny dla takich krajów, jak Grecja, Niemcy czy Portugalia. To różne państwa, z różnymi gospodarkami i prędkościami rozwoju. Narzucenie jednego rozmiaru okazało się niekorzystne dla wszystkich.
Jaki będzie pana zdaniem stan polskiej gospodarki w przyszłym roku?
- Jeśli nasz rząd odblokuje gospodarkę, to nawet przy kryzysie u naszych sąsiadów Polska sobie poradzi. Jeśli gabinet Tuska nie przeprowadzi fundamentalnych zmian i nie przywróci wolności gospodarczej, to nasi przedsiębiorcy nie będą mieć czasu walczyć ze spowolnieniem lub wręcz z recesją i urzędami postępującymi z nimi jak do tej pory.
Rozmawiał: Krzysztof Mrówka