Felieton Gwiazdowskiego: Niemcy wstali z kolan

"Pieniędzy nam nie zabraknie" - zapewniał prezes Glapiński rok temu. "Tyle pieniędzy nie było jeszcze nigdy" - powtarzał premier Morawiecki pół roku temu. W związku z tym "odrzuciliśmy tezę, że pieniędzy nie ma i nie będzie" - chełpił się nadprezes Kaczyński.

Ale, jak pamiętamy z dialektyki marksistowskiej (ukradzionej przez Marksa Heglowi, tylko troszeczkę przerobionej i "postawionej na głowie, a dokładniej odwróconej z głowy, na której stała i postawionej na nogach" - jak zapewniał autor "Kapitału"), każda teza (nie ma pieniędzy i nie będzie), ściera się antytezą (są pieniądze i będą) i powstaje synteza (nie ma, ale mają być). Bo - jak zażarcie przekonywał Nadprezes - "nam się należy". Jednak znowu zostaliśmy "zdradzeni o świcie".  I Unia nie dała co się "nam należy". Nie jest wykluczone, że to przez Niemców, którzy nie dość, że "poniżyli nasz naród" i "traktują nas w rasistowski sposób", to jeszcze "chcieli nas doić". A przecież "mieli siedzieć cicho w kąciku". Jednak najwyraźniej "wstali z kolan" i zablokowali "co nam się należy".

Reklama

Pieniądze są... u oligarchów. Rosyjskich

Skierowany przez Prokuratora Generalnego do Trybunału Konstytucyjnego wniosek o zbadanie zgodności prawa europejskiego pozwalającego nie przekazać Polsce pieniędzy z Konstytucją Rzeczpospolitej (w brzmieniu, jakie nadaje jej Julia Przyłębska) nie doczekał się rozpoznania. Pan Premier postanowił więc wskazać gdzie pieniądze są. "Tam są" - powiedział! To znaczy u "oligarchów". Już się troszkę przestraszyłem, ale okazało się, że chodzi o rosyjskich. Ale chyba nawet rosyjscy oligarchowie nie mają aż tyle, nawet w swoich "bardzo głębokich portfelach", ile pan Premier potrzebuje, żeby znów przekupić wyborców, którym 500+ na pierwsze dziecko, rozdawane od poprzednich wyborów, zżera inflacja. A jako, że pecunia non olet, to postanowiliśmy wziąć je jednak od Niemców - to znaczy z Unii Europejskiej. Choć to tylko "margines", to jednak "się przydadzą". Do tego trzeba jednak trzeba dokonać kolejnej reformy, dokonanej niedawno reformy sądownictwa.

Ale Prokurator Generalny i Minister Sprawiedliwości w jednej osobie, postanowił pokazać, że nie jest "miękiszonem" i powiedział zdecydowanie "niet". Rząd próbował przez moment pozyskać głosy opozycji, ale opozycja też powiedziała "niet", bo poczuła krew. "Nie będziemy paktować z Jarosławem Kaczyńskim" - ogłosili liderzy partii opozycyjnych. 

"Cały projekt nowej ustawy o Sądzie Najwyższym ma zostać dokładnie przeanalizowany przez prawników". Prawników opozycji oczywiście. Bo z prawem państwowym jest jak z prywatnym. Każda ze stron ma swoich prawników, którzy reprezentują jej interesy. Tylko, że jedni to są nazywani prawnikami pisowskimi, a drudzy niezależnymi. Ale przecież "kolegium komisarzy Komisji Europejskiej zaakceptowało kierunkowe zmiany w systemie sądowniczym, jakie chce wprowadzić rząd PiS". Tak bez "dokładnego przeanalizowania przez prawników"? Temu, że opozycja woli Ziobrę od Kaczyńskiego to się troszkę dziwię. Ale tylko troszkę. Bo zawsze jest to jakaś strategia: im gorzej tym lepiej. Znowu wyjdzie na moje, gdyż prorokowałem, że jeszcze kiedyś niektórzy zatęsknią za Kaczyńskim, bo jego następca w PiS może być gorszy. A nadzieja, że wyborcy PiS przestaną głosować na PiS i zaczną głosować na opozycję, jest dość płonna.

Dla Polski nie pieniądze unijne są najważniejsze

Szybko jednak się okazało, że się prawnicy opozycji nie narobią. "Nie konsultowano ze mną tego projektu" - oświadczył najpierw prezydent Duda. I dodał, że w ogóle o żadnych warunkach wypłaty przez Unię środków z Krajowego Planu Odbudowy i o jakichś kamieniach milowych nie widział, dowiedział się o tym "z zewnątrz" i "do dziś próbuje ustalić, jak do tego doszło, że takie zobowiązania zostały przyjęte". Potem Marszałek Witek stwierdziła, że nie będzie Niemiec pluł na w twarz, to znaczy że "nie będzie Bruksela pisała ustaw". I projekt reformy reformy wymiaru sprawiedliwości z Sejmu wycofano. Opozycja obiecała, że pieniądze do Polski z Brukseli popłyną, jak tylko ona wygra wybory. A PiS na to, że zagranica płaci opozycji za zdradę. Czyli nihil novi.

Wtrącę się troszeczkę do tej wymiany ciosów z taką oto niepopularną tezą, że dla polskiej gospodarki nie pieniądze unijne są najważniejsze, tylko warunki instytucjonalne do prowadzenia firm i firemek, przez większych i mniejszych przedsiębiorców. My naprawdę mamy potencjał. I pod jednym względem PiS miał rację: "wystarczy nie kraść". Niestety PiS nie posłuchał. Nawet sam siebie. 

Wymiar sprawiedliwości w tym wszystkim to instytucja szczególnie ważna. Wiec tylko tak dla przypomnienia: w 2014 roku, gdy rządy sprawowała Platforma Obywatelska, gdy to sędziowie wybierali spośród sędziów do Krajowej Rady Sadownictwa, w Indeksie Wolności Gospodarczej tworzonym przez Instytut Frasera, według metodologii współtworzonej Miltona Friedmana, Douglassa Northa i Gary’ego Beckera, w obszarze "Instytucje prawne i prawa własności", Rzeczpospolita Polska będąca "demokratycznym państwem prawnym urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej", otrzymała 6,33 punkty (na 10). W tym za "niezawisłość sądownictwa" raptem 5,55 punktu, a za "bezstronność sądów" - 3,69. Średnią do tych 6,33 punktów podreperowało nam 10 punktów za "wpływ wojska na sądownictwo". To znaczy brak wpływu. Pewnie nie wzięto pod uwagę wpływu rozwiązanych już Wojskowych Służb Informacyjnych.

Robert Gwiazdowski, adwokat, prof. Uczelni Łazarskiego

Autor felietonu wyraża własne poglądy i opinie

(śródtytuły pochodzą od redakcji)

Felietony Interia.pl Biznes
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »