Felieton Gwiazdowskiego: Piramida ZUS
"Widmo straszy Europę. Widmo zbankrutowanego państwowego, repartycyjnego systemu emerytalnego, który niepodzielnie panuje w Europie przez niemal całe obecne stulecie" - zaczął swoją książkę o ubezpieczeniach społecznych, parafrazując przy tym Karola Marksa i Fryderyka Engelsa, Jose Pinera, twórca reformy emerytalnej w Chile. Reformy, która była tam możliwa do przeprowadzenia, bo niewielu emerytów pobierało świadczenia emerytalne, a rządząca wówczas juta generała Pinocheta tak zwane "konsultacje społeczne" mogła przeprowadzić z zainteresowanymi na otoczonym drutem kolczastym stadionie w Santiago de Chile.
Sam Pinera podczas pobytu w Polsce w 1995 roku przyznał, że się trochę bał, co będzie jak mu się reforma nie uda. Miał szczęście, że Pinochet nie rządził już wtedy, gdy się okazało, że reforma się nie udała. Tak samo jak w Polsce wprowadzenie OFE.
Przy okazji kolejnej reformy tamtej reformy i dyskusji o rencie wdowiej minister funduszy i polityki regionalnej Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz powiedziała w rozmowie "Faktem", że system emerytalny to "piramida finansowa".
I nie jest to tytuł od redakcji, w który mógłbym nie uwierzyć, bo ten sam "Fakt" w 2006, czy 2007 roku rozmowę ze mną zaopatrzył tytułem, że "ZUS zbankrutuje". A mówiłem o "systemie". Tym z OFE. I ten zbankrutował, więc go zlikwidowano (to znaczy "zreformowano").
Ale tym razem Pani Minister rzeczywiście powiedziała o "piramidzie finansowej". I w połowie miała rację. ZUS jest piramidą. Ale nie jest to piramida finansowa, bo pieniędzy można zawsze trochę dodrukować, trochę pożyczyć, a trochę zabrać pod przymusem podatnikom. Można podwyższyć wiek emerytalny lub zmienić algorytm obliczania świadczenia - żeby było niższe.
ZUS to rzeczywiście jest piramida z tym, że demograficzna. Stabilna była przez lata, gdy wyglądała jak piramida Cheopsa - szeroka w podstawie, zwężająca się ku górze - gdy w roku więcej ludzi się rodziło niż umierało i miał kto utrzymywać staruszków.
Gdy wprowadzano przymusowe ubezpieczenia emerytalne, oparto się na prostym przeniesieniu w przyszłość obserwacji z przeszłości, że zawsze będzie się rodzić więcej dzieci i będą one wydajniej pracować niż ich dziadkowie i rodzice, więc będą mogły utrzymywać emerytów. Jak twierdzi Nassim Taleb w książce "Ślepy traf", która ukazała się w Polsce w roku 2006 (a w USA dwa lata wcześniej), lecz zrobiła furorę dopiero po wybuchu kryzysu finansowego w roku 2008, "lubimy przedstawiać przypuszczenia jako prawdę".
Twierdzenie, że społeczeństwa nie będą się starzeć - tak jak starzeją się ludzie - było właśnie takim, niczym nieuzasadnionym, przypuszczeniem. Nota bene to samo dotyczy deficytu i długu publicznego - może podobno rosnąć, bo społeczeństwa to nie ludzie - nie umierają, więc w nieskończoność będą mogły "rolować" swoje zobowiązania. Skończy się tak samo - ale o tym napiszę innym razem.
W "państwach dobrobytu" dzieci przestały być gwarancją spokojnej starości - stał się tym gwarantem rząd. A wychowywanie dzieci nie jest łatwe, po co więc się "niepotrzebnie" trudzić? O wiele prościej jest odpowiednio zagłosować raz na cztery lata, żeby "dobry" premier powołał "dobrego" prezesa ZUS, żeby emerytury mogły być "wyższe" - jak obiecywano wprowadzając OFE.
Chyba nie bez przyczyny sytuacja demograficzna najbardziej pogorszyła się właśnie w tych państwach, które mają najbardziej "rozdmuchane" świadczenia socjalne. Nie dość jednak, że państwo przejęło na siebie rolę opiekuna, przez co zmniejszyła się naturalna potrzeba posiadania większej ilości dzieci, to jeszcze, aby wywiązać się z tej roli, zagarnęło tak wysoki procent wynagrodzenia osób pracujących, że na wychowywanie dzieci, nawet jakby chcieli je mieć, nie bardzo mogą one sobie pozwolić.
A z drugiej strony mamy do czynienia z wydłużaniem się życia. Wzrasta więc liczba ludzi w podeszłym wieku, a przy niskim przyroście naturalnym wzrasta także ich odsetek w społeczeństwie. Dodatkowo mamy już do czynienia z wkraczaniem w wiek emerytalny pokolenia powojennego wyżu demograficznego.
Piramida demograficzna się więc właśnie odwróciła. I czeka nas wojna pokoleń. Do przewidzenia już co najmniej ćwierć wieku temu. Przepowiadaliśmy ją nie tylko my - liberałowie. Nawet Stefan Theil pisał o niej w tygodniku "Newsweek" już ponad 20 lat temu.
Przeważyła jednak opcja "Nie patrz w górę". Co prawda "kometa" z filmu Adama McKaya z Leonardo di Caprio i Cate Blanchett pod takim właśnie tytułem jest metaforą katastrofy klimatycznej, ale wcześniej czeka nas katastrofa demograficzna, więc może obecny klimat na tej skale, na której żyjemy da się uratować.
W Niemczech Fundacja na rzecz Praw Przyszłych Pokoleń już na początku wieku rozpoczęła kampanię przeciwko zjawisku nazwanemu "pokoleniowym oszustwem". W Bundestagu młodzi deputowani z różnych partii, nawet ideowo od siebie odległych, wspólnie zaczęli walczyć o "pokoleniową sprawiedliwość".
- Młodzi ludzie muszą wywierać presję polityczną - głosiła Anna Lührmann z Partii Zielonych, najmłodsza wówczas deputowana do Bundestagu, a obecnie profesor na Uniwersytecie w Goteborgu. "W przeciwnym razie nasze pokolenie czeka na starość prawdziwa nędza." Ale inicjatywę przejęło "Ostatnie Pokolenie", które, jak nazwa wskazuje, już nie musi troszczyć się o przyszłe pokolenia i o demografię, bo przecież samo jest "ostatnim".
Po drugiej stronie młodzi mają emerytów, którzy argumentują, że w przeszłości przez całe życie zawodowe płacili jakieś "składki" na emeryturę, więc się im należy emerytura.
Niby prawda, ale nie do końca. Po pierwsze dlatego, że dzisiejsi emeryci zrobili za mało dzieci, a po drugie źle je wychowali i one źle wychowały swoje dzieci, czyli wnuki dzisiejszych emerytów, które przyklejają się do jezdni, żeby samochody stojące w korkach narobiły więcej smrodu.
I jeszcze jedna ciekawostka. Opiekuńcze państwo obiecało obywatelom nie tylko emerytury, ale i opiekę medyczną. A tak się składa, że ludzie starsi częściej chorują od młodych. A im dłużej żyją tym dłużej chorują. Jako że młodzi zarabiają więcej niż wynoszą emerytury, to składka zdrowotna przez nich płacona jest nominalnie wyższa od tej płaconej przez emerytów. Dopóki więc młodych jest więcej, państwo ma z czego zapewniać opiekę medyczną starszym, częściej chorującym, których jest mniej. NFZ też jest piramidą demograficzną.
Już w 2011 roku na dorocznym spotkaniu Noblistów z młodymi naukowcami w niemieckim Lindau to właśnie demografia i zdrowie starzejących się społeczeństw była jednym z dominujących tematów.
Peter Diamond z Massachusetts Institute of Technology (Nobel w 2010 roku) twierdził, że "w nadchodzących latach demograficzna bomba będzie tykała coraz głośniej". Nie tylko dlatego, że do emerytur szykuje się pokolenie zachodniego baby-boomu, które rodziło się w czasach powojennej prosperity, ale również dlatego "że ostatnie 30 lat to okres największego wzrostu wydatków publicznych w historii Zachodu". "Gdy zacznie maleć liczba pracujących, a wzrośnie odsetek emerytów żyjących na dodatek znacząco dłużej niż ich rodzice, katastrofa jest nieunikniona".
Najbardziej dramatyczne skutki starzenia się społeczeństw Diamond dostrzega w dziedzinie usług medycznych, których koszty stale rosną. W efekcie rządy muszą stanąć wobec konieczności racjonalizowania państwowych usług medycznych. - Będzie trzeba wymyślić sposób, by zniechęcić ludzi do zbyt częstego chodzenia do lekarzy - mówił Diamond - człowiek należący do najbliższego otoczenia Prezydenta Obamy, który projekt poszerzenia dostępu do usług medycznych uczynił sztandarem swojej prezydentury!
Christopher Pissarides z London School of Economics (podobnie jak Diamond Nobel w 2010 roku), sugerował, że "czas odzwyczaić obywateli Zachodu od wszechstronnej i darmowej opieki zdrowotnej". Z tego ślepego zaułka można wyjść przez wprowadzenie "częściowego prywatnego ubezpieczenia zdrowotnego".
Edward Prescott z Arizona State University (Nobla w 2004 roku) stwierdził, że "są tylko dwa sposoby na rozbrojenie demograficznej bomby, która grozi wysadzeniem finansów publicznych wszystkich bogatych krajów". Pierwszy to zwiększenie zadłużenia. A drugi to... całkowita likwidacja podatku dochodowego. I to jest rozwiązanie problemu. To najskuteczniejszy sposób zwiększenia możliwości obywateli i przygotowania się na niepewną przyszłość, gdy wyschną systemy emerytalne".
Ale kto by tam słuchał Noblistów skoro mówią coś, co się nie podoba. Zawsze można znaleźć jakiegoś Noblistę, zwłaszcza z ekonomii, który powie to, co się rządzącym spodoba.
Robert Gwiazdowski
Autor prezentuje własne poglądy i opinie
Śródtytuły pochodzą od redakcji