Felieton Gwiazdowskiego: Zmarzniecie zimą z powodu głupoty polityków

Nasz umiłowany przywódca powiedział właśnie, że zamiast 3 ton węgla można kupić 1,5. Wcześniej kazali palić chrustem. I śmiechu jest co niemiara. Na coraz chłodniejsze dni podrzucę więc do poczytania (póki jeszcze macie prąd) kilka swoich przemyśleń na jego (prądu) temat z ostatnich... 15 lat.

Pod względem struktury zużycia energii pierwotnej można wyróżnić kilka grup krajów: 

Reklama
  1. preferujące gaz ziemny - posiadające jego zasoby lub świadomie rozwijające ten rodzaj energetyki; 
  2. bazujące głównie na ropie naftowej
  3. bazujące na węglu, w których ponad 40 proc. energii w bilansie energetycznym pochodzi z tego surowca; 
  4. bazujące na odnawialnej energii wodnej, do czego konieczne są odpowiednie warunki geograficzne; 
  5. rozwijające energetykę jądrową, do czego potrzebna tylko i wyłącznie decyzja polityczna; 
  6. równoważące strukturę bilansu paliwowo-energetycznego, w których udział ropy, gazu i węgla w bilansie energetycznym wynosi po 20-40 proc., przy dodatkowym współwystępowaniu energii jądrowej.

Jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze

Na ich tle Polska wypadała dość... zabawnie. Z jednej strony należeliśmy do grupy krajów bazujących na węglu, w którym nie doszło do rozwoju gazownictwa (jeśli popatrzeć na europejską mapę gazociągów, wyraźnie widać, że większość z nich omijała Polskę - wyjątkiem gazociąg Jamalski). Nie zrealizowano planów zakupu gazu z Norwegii oraz zwiększenia wydobycia gazu krajowego. Zrezygnowano z budowy energetyki jądrowej - tak jakby preferowano "po cichu" energetykę węglową. Ale z drugiej strony nie inwestowano w unowocześnianie kotłów węglowych - tak jakby chciano doprowadzić do sytuacji, by jedyną alternatywa dla blackoutu była szybka budowa szczytowych elektrowni gazowych (który mogliśmy kupować tylko z Rosji), bo węglowych tak szybko się nie buduje.

A świat, pogrążający się wówczas w chaosie finansowym, trzymał się jak "pijany płotu" pomysłu walki z globalnym ociepleniem poprzez ograniczenie emisji CO2, sposobem na co miał być... handel prawami do emisji. I w tym zbiorowym finansowym szaleństwie też uczestniczyliśmy. Pisałem wówczas, że jak nie wiadomo, o co chodzi, wiadomo że chodzi o pieniądze i cytowałem analityków:

"Rynek emisji CO2 odzyskał nieco mocy, przełamując poziom 16 euro, uprzednio jednakże spadając do rocznego minimum (...) Agresywna sprzedaż ze strony instalacji, na przestrzeni ostatnich kilku tygodni, wywierała presję na rynek emisji, osiągając swoje apogeum i powodując nie tylko spadek cen europejskich uprawnień (EUA) do poziomu 15 euro, lecz również implikując redukcję spreadu EUA/CER do 1,20 euro. W wyniku zmniejszonej aktywności sprzedażowej instalacji przemysłowych na rynku spot, do głosu ponownie doszły czynniki fundamentalne, takie jak ropa, energia, gaz i węgiel. Zrównoważony pozytywny trend osiągnął maksimum, gdy uprawnienia do emisji zyskały w ciągu dnia około 68 centów, na co wpływ miała przede wszystkim silna niemiecka energia. Jednak globalne spowolnienie ekonomiczne nie pozwala o sobie zapomnieć i jego negatywne oddziaływanie na instalacje systemu EU ETS będzie głównym czynnikiem cenotwórczym dla uprawnień do emisji CO2 w nadchodzących miesiącach, również w odniesieniu do fundamentów tego rynku. Niepewność co do rozmiarów recesji na jakiś czas pokryje niebo nad rynkiem CO2 czarnymi chmurami. Pomimo braku obaw o całkowite załamanie się rynku, podobne do tego jakie miało miejsce w fazie I EU ETS, możliwość występowania sporadycznych znaczących spadków cen wydaje się w dalszym ciągu wysoce prawdopodobna".

Zrozumieliście Państwo? Nie? Ja też wtedy nie zrozumiałem. I stąd ten przydługi nieco cytat, żeby wesprzeć tezę, że "jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze". Lepiej miało być wtedy, gdy będzie drożej! Bo ktoś na tym zarobi. Kto? No przecież nie producenci, czy konsumenci energii czy dóbr wytwarzanych z jej udziałem. Zarobić miały "instytucje finansowe". I dręczy mnie tylko pytanie, czy ci, którzy temu wówczas przeczyli, to zwykli idioci, czy jednak bardzo mądrzy naciągacze?

Zjawiska takie jak spadek produkcji skutkujący zmniejszeniem zużycia energii - ergo zmniejszeniem emisji - ergo zmniejszeniem zapotrzebowania na prawa do emisji miały mieć skutek "negatywny". I na odwrót: "pozytywny" trend to zwiększenie emisji - ergo zwiększenie zapotrzebowania na prawa do emisji. A przecież mamy walczyć z ociepleniem spowodowanym przez emisję. Ideałem byłoby więc, z tego punktu widzenia, gdyby cena praw do emisji wynosiła... "0". Bo to by oznaczało, że nikt nie emituje CO2, więc nie grozi nam już globalne ocieplenie. Ale to chyba nie dla wszystkich byłby "ideał".

BIZNES INTERIA na Facebooku i jesteś na bieżąco z najnowszymi wydarzeniami

Pomóc miało palenie chrustem

Ale nie tylko od handlu coraz droższymi prawami do emisji miał się poprawić klimat. Pomóc miało też palenie... chrustem. Oczywiście plan był taki (plany zawsze są wspaniałe), że spalane będą specjalne odmiany drzew lub słomy - między innymi "wierzba energetyczna". Jednak elektrownie skupowały i spalały drewno, które z powodzeniem mogłoby służyć zakładom przemysłowym zajmującym się produkcją płyt wiórowych, tarcic, mebli i papieru. I co ciekawe - producenci mebli (w produkcji których wyrastaliśmy na światowego potentata) i papieru narzekali, że ceny drewna rosną. 

Wycinaliśmy lasy, które absorbują CO2, żeby w elektrowniach spalić drewno zamiast węgla (który kiedyś w sumie też był drewnem) i nie emitować CO2. Oczywiście spalanie drewna też emituje CO2, ale, zgodnie z obowiązującym w Unii Europejskiej prawem, nie emituje!!! Ciekawe dlaczego, idąc tym tokiem myślenia, nie można było uchwalić prawa, że spalanie węgla też nie emituje CO2? Byłoby po kłopocie. Energetykom opłacało się więc spalać drewno, bowiem w zamian dostawali "zielony certyfikat". Metr sześcienny drewna kosztował wówczas 180 zł. A "zielony certyfikat" 260 zł. 

Efekt? W 2010 roku energia uzyskana z drewna stanowiła w UE 5 proc. ogółu zużytej energii i prawie 50 proc. energii odnawialnej. A w Polsce ponad 80 proc. energii "odnawialnej" pochodziło ze spalania drewna. Około 15 proc. drewna, które Lasy Państwowe sprzedawały na aukcjach, trafiało do pieca. Gdyby ta mądra proekologiczna polityka ówczesnego rządu (łatwo sprawdzić, kto rządził w 2012 roku) była kontynuowana, to w 2020 roku spalać w kotłach energetycznych mieliśmy 65 proc. "pozyskiwanego" drewna. I co ciekawe, "aktywiści" nie protestowali. Dziś protestują przeciwko uznaniu energii jądrowej za "zieloną".

Konkludując - zmarzniecie zimą Drodzy Czytelnicy z powodu głupoty polityków uchwalających prawo pod dyktando ideologów i/lub "rynków finansowych". I trudno będzie się ogrzać, paląc w piecach książki aktywistów wspierających "wolnorynkowy" handel prawami do emisji, czy "bilety" Narodowego Banku Polskiego i innych banków centralnych, które wyemitowano przez te 15 lat na wsparcie "rynków finansowych" "inwestujących" w prawa do emisji.

Robert Gwiazdowski

Adwokat, prof. Uczelni Łazarskiego

Autor felietonu prezentuje własne opinie i poglądy

(tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji)

Felietony Interia.pl Biznes
Dowiedz się więcej na temat: Robert Gwiazdowski | prąd | emisja CO2 | drewno opałowe | energia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »