Finanse publiczne pod kontrolą?

Deficyt w przyszłorocznym budżecie ma wynieść 35 mld zł, czyli o 10 mld zł mniej od planowanego na ten rok. Tak znaczącego ograniczenia dziury budżetowej jeszcze nie było. Ale analitycy twierdzą zgodnie - to za mało, by ogłosić koniec problemów finansów publicznych.

Deficyt w przyszłorocznym budżecie ma wynieść 35 mld zł, czyli o 10 mld zł mniej od planowanego na ten rok. Tak znaczącego ograniczenia dziury budżetowej jeszcze nie było. Ale analitycy twierdzą zgodnie - to za mało, by ogłosić koniec problemów finansów publicznych.

Fakt, że minister finansów Mirosław Gronicki zaproponował deficyt nominalnie niższy od tegorocznego, nie jest niczym nowym. Nie tak dawno, bo w budżecie na 2003 r., Grzegorz Kołodko również zaproponował deficyt niższy od tego z 2002 r. Także w stosunku do PKB mieliśmy już do czynienia ze spadkiem deficytów. Ale nigdy - w takiej skali.

Blisko 1 procent PKB

- W przyszłorocznym budżecie proponuje się spadek deficytu o ok. 1% PKB - powiedział Jacek Wiśniewski, ekonomista Pekao. Spadek deficytu nie oznacza jednak, że mamy już za sobą kłopoty finansów publicznych. - Na razie zahamowaliśmy tylko przyrost deficytu - powiedział J. Wiśniewski. - A problem z głowy będziemy mieć dopiero, gdy uda się nam obniżyć wysokość deficytu do poniżej 3% PKB, i to w trwały sposób.

Reklama

Także Marek Zuber, główny ekonomista TMS Brokers, zwraca uwagę, że niższy deficyt to zaledwie krok w kierunku naprawy finansów publicznych. - Nie wiadomo jednak, jaki deficyt będzie mieć w przyszłym roku służba zdrowia czy ZUS - powiedział. Zmniejszenie dziury w budżecie centralnym nie oznacza uporządkowania całej sfery finansów publicznych.

- Odroczone zostało przekroczenie przez dług publiczny poziomu 60% PKB - stwierdził Maciej Reluga, główny ekonomista BZ WBK.

Jak bumerang?

To, że w przyszłym roku będziemy mieć niższy deficyt budżetowy, jest po części zasługą przyjętych do tej pory ustaw z planu Hausnera.

- Ale te reformy, które udało się wprowadzić, dają tylko okresowe oszczędności - zauważył Łukasz Tarnawa, główny ekonomista PKO BP. - To, co da się zaoszczędzić w 2005 roku, odbije się czkawką w następnym, 2006 r.

Przykładem może być waloryzacja rent i emerytur. Do tej pory była ona przeprowadzana co roku, jednak udało się przyjąć ustawę, która odsuwa moment waloryzacji do chwili, gdy inflacja - liczona od ostatniej podwyżki - przekroczy 5%.

- W przyszłym roku waloryzacji nie będzie - ale będzie za to, i to całkiem spora, w 2006 roku - powiedział M. Reluga.

Na dodatek - za zmianę zasad waloryzacji trzeba było zapłacić zgodą na likwidację tzw. starego portfela. - O ile ta likwidacja jest prawie niezauważalna w pierwszym roku, to w kolejnych trzeba będzie za nią płacić coraz więcej - powiedział Ł. Tarnawa.

Pomaga wysoki wzrost

Deficyt budżetowy udało się obniżyć jednak przede wszystkim dzięki wysokiemu wzrostowi gospodarczemu. - Gdyby udało się utrzymać taki wysoki wzrost gospodarczy na stałe, to problem finansów publicznych praktycznie mielibyśmy już rozwiązany - powiedział M. Zuber.

Jednak nikt nie wierzy, że uda się nam uniknąć w przyszłości takiego spowolnienia gospodarki, jakie mieliśmy w niedalekiej przeszłości. A wówczas - groźba katastrofy powróci.

- Ta część reformy finansów, której celem jest ograniczenie strukturalnego deficytu finansów publicznych, jest słabo zaawansowana - powiedział Ł. Tarnawa. - Jeśli dojdzie do recesji w gospodarce, problem finansów publicznych powróci.

Na dodatek, całkiem możliwe, że na powrót tego problemu nie trzeba będzie długo czekać. Zdaniem M. Relugi, może to nastąpić już w 2006 roku. - Spowolnienie gospodarcze na świecie może się pojawić już w 2006-2007 r. - powiedział. - W tym okresie bowiem może dojść do osłabienia tej dobrej koniunktury, z którą mamy do czynienia. Na dodatek, jeśli będziemy mieć do czynienia ze spadkiem dochodów budżetu, RPP może zdecydować się na podwyżkę stóp, co z kolei zwiększy wydatki.

Wszystko w rękach polityków

Także Jacek Wiśniewski uważa, że rok 2006 może być kluczowy dla przyszłej sytuacji finansów publicznych.

- Rzeczywiście, budżet na rok 2006 może okazać się wyzwaniem dla osób, które wygrają przyszłoroczne wybory - powiedział. - Sprawa kryzysu może powrócić, ale może również zostać do tego czasu rozwiązana - dodał.

Pełzające niebezpieczeństwo

O tym, że z finansami publicznymi nie jest dobrze, ekonomiści wiedzieli od dawna. Wielu z nich zwracało uwagę, że o ile w gospodarce doszło do przemian, to budżet państwa wygląda tak samo w latach 90. jak 80. Do świadomości publicznej sprawa zaczęła się przebijać w latach 1997-1998, gdy Leszek Balcerowicz, ówczesny minister finansów w rządzie Jerzego Buzka, próbował przeforsować strategie ograniczania deficytu budżetowego i długu. Nic z tego nie wyszło - między innymi dlatego, że posłowie bardziej skorzy byli do uchwalania dodatkowych wydatków niż do oszczędności. L. Balcerowicz odszedł z rządu, gdy jego ówczesna partia - Unia Wolności - wyszła z koalicji rządzącej. Problem jednak pozostał. O tym, jak był poważny, mogliśmy się przekonać w 2001 r. Z jednej strony spowolnienie gospodarcze i wzrost bezrobocia spowodowały, że trzeba było nowelizować budżet dwukrotnie, powiększając deficyt budżetowy ostatecznie do 32,5 mld zł. Na dodatek - jeszcze gorsza miała być sytuacja w 2002 r. Jak szacował ówczesny minister finansów Jarosłąw Bauc, deficyt mógł nawet sięgnąć 80 mld zł, jeśli nie doszłoby do drastycznych oszczędności. Skończyło się na 40 mld deficytu, a próby wprowadzenia oszczędności do budżetu państwa trwają non stop od tamtego czasu. Ostatnią odsłoną tej walki jest plan Hausnera.

Parkiet
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »