Frankowicze to wierzchołek góry lodowej. Czy kredyty w ogóle trzeba spłacać?
Frankowicze i ich spory z bankami to tylko wierzchołek góry lodowej. Miną lata, zanim w Polsce dojdziemy do porozumienia na temat tego, czy zobowiązania, takie jak na przykład kredyty, w ogóle trzeba spłacać. Do tego czasu i banki, i kredytobiorcy będą się czuli jak saperzy chodzący po polu minowym i zastanawiający się gdzie, i co wybuchnie.
Bankowcy mówią, że nie doceniali wiele lat temu frankowiczów, kiedy udzielali im garściami kredytów. A tu - proszę - wybuchło tak, że zachwiał się w posadach cały polski system finansowy. mBank, który ma w Polsce jeden z największych portfeli kredytów we frankach, utworzył w II kwartale tego roku 1,56 mld zł rezerw w związku z niekorzystnym orzeczeniem Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej z 15 czerwca.
Łączne rezerwy mBanku na roszczenia frankowiczów osiągnęły już wartość 9,6 mld zł. Kolejny kwartalny odpis spowodował, że bank miał 15,5 mln zł straty. Choć pokrycie portfela frankowego rezerwami wyniosło na koniec II kwartału ponad 75 proc. i jest jednym z najwyższych w polskim sektorze.
W świetle ocen ryzyka, biorących pod uwagę ostatnie orzeczenie TSUE, liczbę pozwów, rozstrzygnięcia sądów, prawdopodobieństwo przegranej, bank nie spodziewa się, by musiał tworzyć kolejne wysokie odpisy w porównywalnej skali w następnych kwartałach. Jego przedstawiciele mówią jednak - "ale".
- Trudno jest przesądzić wysokość odpisów (na sprawy frankowe), ale na pewno będzie niższa niż w ostatnim kwartale - powiedział na konferencji prasowej poświęconej prezentacji wyników mBanku jego prezes Cezary Stypułkowski.
- Paraliż orzecznictwa nie pozwala przewidywać, czy poziom rezerw jest dostateczny, czy nie - dodał.
"Ale" odnosi się jednak do kilku faktów. Pierwszy to kolejne sprawy, rozmaitego kalibru - a jest ich przynajmniej kilka - czekające na orzeczenia TSUE. Co z nich wyniknie, tego nie wiemy.
- Jest jeszcze kilka pytań, które zawisły przed Trybunałem. W zależności od tego jak się odniesie albo będziemy dowiązywali, albo może rozwiązywali (rezerwy) - powiedział Cezary Stypułkowski.
Drugi fakt jest taki, że choć orzeczenia TSUE były jak dotąd dla banków mocno niekorzystne, Trybunał daje wykładnię prawa w świetle chroniącej konsumentów unijnej dyrektywy. Zawsze zaznacza jednak, że konkretne rozstrzygnięcia powinny zapadać na gruncie krajowego prawa, choć mają być zgodne z wykładnią dyrektywy. Zgoda - tylko, że polskie sądy zwracają się do TSUE właśnie dlatego, że w prawie krajowym nie widzą adekwatnych przepisów. Sytuacja może się więc powtarzać w zasadzie w kółko. I co z tym zrobić?
- Bardzo brakuje nam orzecznictwa Sądu Najwyższego, które doprecyzowałoby w kontekście prawa polskiego, także orzeczenia TSUE. Paraliż orzecznictwa nie pozwala przewidywać, czy poziom rezerw jest dostateczny, czy nie - powiedział Cezary Stypułkowski.
Trzeci fakt powodujący zastrzeżenia i "ale" polega na tym, że liczba spraw frankowych wynosi obecnie ponad 130 tys. Choć banki przegrywają większość z nich (to znaczy dochodzi do unieważnienia umowy o kredyt), zazwyczaj tylko pierwszy etap sporu. Bankowcy mówią, że sądy decydują "jak z automatu" o unieważnieniach, choć TSUE zaznaczał wyraźnie, że sąd powinien się zastanowić, czy umowa na pewno nie może być kontynuowana po usunięciu z niej klauzuli abuzywnej. Argumentacja rozstrzygnięć sądów jest bardzo różna i nie istnieje coś takiego, jak jednolita linia orzecznicza. Tę także mógłby ukształtować Sąd Najwyższy. Gdyby nie był sparaliżowany.
Dodajmy do tego jeszcze, że kilka lat temu do Izby Cywilnej z pięcioma pytaniami dotyczącymi ujednolicenia spraw frankowych zwróciła się I Prezes SN Małgorzata Manowska. Izba nie podjęła jednak rozstrzygnięć, gdyż w jej składzie zasiadają sędziowie powołani z wadą prawną. W ten sposób nie ma kto opanować chaosu rozstrzygnięć. Nie ma też kto orzec jak rozstrzygnięcie TSUE powinno być zastosowane w kontekście polskiego prawa i nadać odpowiedniej wykładni jego postanowieniom.
Powiedzmy od razu, że sprawy frankowe nabrały rozpędu wtedy, gdy Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumenta rozpoczął wskazywać na abuzywność klauzul w umowach kredytowych. To całkowicie zamazało rzeczywiste powody, dla których frankowicze mieli prawo się poczuć nabici w butelkę, choć akurat nie przez banki. Bo faktycznym powodem ich problemów był wzrost kursu szwajcarskiej waluty po wielkim globalnym kryzysie finansowym. A przypomnijmy, że kurs franka wzrósł z ok. 2 zł w minimach do ponad 5 zł na szczytach.
Przynajmniej niektórzy kredytobiorcy mieli prawo poczuć, że to życiowa katastrofa. I nie chodzi tylko o wzrost spłacanych rat, które mogły wykoleić sytuację życiową wielu ludzi, ale o narastający - indeksowany do kursu franka - kapitał pozostały do spłaty.
Problem polega na tym, że banki odpowiedziały wówczas - musicie sobie radzić sami. Umowa jest umową, wzięliście na siebie ryzyko, byliście o ryzyku walutowym uprzedzeni. Podpisaliście, więc płaćcie. I to był strategiczny błąd. Doszło do niego w dodatku przy całkowitej bierności władz państwa. Bo w zamian frankowicze podnieśli sztandar "abuzywności". I pod tym sztandarem mają spore szanse wywalczyć kredyt za darmo oraz gigantyczny transfer środków do swoich kieszeni.
- Jest to transfer wielu miliardów złotych do ludzi stosunkowo zasobnych - powiedział Cezary Stypułkowski.
Ktoś zapyta - jak to? Banki popełniły błąd, że kazały regulować zobowiązania. Zgoda, regulować zobowiązania trzeba. Ale - są "ale".
Nie próbujemy tu podkładać dynamitu pod fundamenty systemu bankowego, jak chcieliby tego być może niektórzy anarchiści lub radykalni komuniści. Odwołujmy się jedynie do najstarszego kodeksu prawnego świata. Kodeks Hammurabiego mówi, że kiedy babiloński rolnik zaciąga zobowiązania by kupić ziarno i obsiać nim pole, po zbiorach zobowiązanie musi spłacić. Przewiduje jednak sytuację, że może wylać Eufrat, a powódź zniszczy plony. I stanowi, że wtedy zobowiązania spłacać nie trzeba.
Frankowicze to tylko czubek góry, bo ich sukces będzie prawdopodobnie wykorzystywany przez spłacających zobowiązania w złotych. W końcu - stopy procentowe także wzrosły. A kiedy wzrosły stopy procentowe, to nadarza się okazja, żeby mieć kredyt za darmo.
Dlatego frankowicze dają nie tylko bankom surową lekcję. Dają ją nam wszystkim, bo w końcu ich zyski będą stratami wszystkich deponentów i innych klientów banków. Dlatego pojawiają się dwa pytania. Pierwsze o to, jak dalece idące ryzyko może ponosić konsument oraz jak i czyim kosztem można je ograniczyć. I drugie o to, jak poukładać stosunki zobowiązaniowe, żeby zawierały klauzule podobne do tych z Kodeksu Hammurabiego, a jednocześnie nie stwarzały pokusy nadużycia dla konsumentów by pod byle pretekstem zobowiązania nie spłacać.
- Redefinicja stosunków zobowiązaniowych nas czeka, choć będzie to trwało kilka lat - powiedział Cezary Stypułkowski.
Jacek Ramotowski