Gospodarka nie potrzebuje już obniżek stóp
Rozmawiamy z profesorem Dariuszem Filarem, członkiem Rady Polityki Pieniężnej
PKB w II kwartale wzrósł o 1,1 proc. Czy to już koniec kryzysu?
- Te dane są powodem do zadowolenia, bo świadczą o tym, że Polsce nie grozi recesja. Nie powinny być powodem do euforii, bo pokazują trudną sytuację w gospodarce.
Jaki jest główny problem?
- Popyt krajowy spadł o 2 proc. Dramatu nie ma, ale na rynku wewnętrznym kupujemy mniej. Na wynik popytu krajowego złoży się spadek akumulacji brutto, w tym inwestycji, które miały ujemną dynamikę pierwszy raz od II kwartału 2003 r., i wyhamowanie dodatniej dynamiki spożycia, w tym konsumpcji prywatnej.
Co było motorem wzrostu?
- Eksport netto, podobnie jak w I kwartale. Tym razem wkład eksportu netto do PKB był zaskakująco duży. Import wyhamował znacznie bardziej niż eksport, w dużym stopniu dlatego, że nasze przedsiębiorstwa potrzebują mniej dóbr do produkcji. Eksport obronił się tym, że sprzedajemy za granicę przede wszystkim dobra mniej zaawansowane technologicznie i przez to tańsze. W warunkach pogorszonej koniunktury gospodarczej popyt na taki towar zazwyczaj się zwiększa.
Jest ryzyko, że sytuacja się odwróci i w kolejnych kwartałach eksport netto będzie ciągnął dynamikę PKB w dół, bo np. złoty się umocni?
- Nie przesadzajmy. Mówiąc o imporcie i eksporcie, świadomie wskazywałem na mechanizmy gospodarcze, które na nie wpływają znacznie bardziej niż na sam kurs walutowy. Znam ten uproszczony pogląd: słaby złoty to poprawa eksportu i spadek importu. Import spadł, bo nasz przemysł mniej produkuje.
Osłabienie złotego w ogóle nie miało znaczenia?
- Ono raczej pomogło osiągnąć eksporterom lepsze wyniki finansowe. Widzieliśmy to w danych GUS o wynikach firm w II kwartale. Słaby złoty w jakimś stopniu ułatwił negocjacje cenowe z partnerami zagranicznymi, ale nie przeceniałbym jego roli jako stymulatora eksportu. To tylko jeden z wielu czynników, na pewno nie najważniejszy. To samo dotyczy importu.