Grecki kryzys grozi nie tylko eurostrefie, lecz całej UE
W greckim kryzysie, z którym ma do czynienia eurostrefa chodzi o znacznie więcej niż o wyłożenie pieniędzy na kraj, który prowadził złą gospodarkę. Stawką jest utrzymanie modelu integracji europejskiej - ocenia publicysta "Financial Times" Gideon Rachman.
Rozwiązanie kryzysu finansowego w Grecji oraz groźby podobnego kryzysu w Hiszpanii, Portugalii i z czasem we Włoszech wymagają śmiałych kroków prowadzących do przekształcenia UE w unię polityczną - argumentuje publicysta. Nie ma jednak pewności, czy taka idea ma poparcie społeczne. "Logiczną, polityczną odpowiedzią (...) mogłoby być wprowadzenie wspólnych europejskich podatków i mechanizmu dużych fiskalnych transferów pomiędzy państwami UE" - postuluje autor artykułu. Według Rachmana UE dotychczas wprowadzała integrację polityczną tylnymi drzwiami, metodą faktów dokonanych w dziedzinie gospodarczej, wychodząc z założenia, iż przełożą się z czasem na skutki polityczne. Obecnie może to nie wystarczyć. Integracja gospodarcza i walutowa wymaga jego zdaniem integracji politycznej. Ta zaś dotyczy obywateli na niskim szczeblu, ponieważ pociąga za sobą ważne wybory dotyczące wydatków i podatków. "W warunkach szybko narastającego problemu długu państwowego kolejny kryzys eurostrefy może być kwestią miesięcy. Gdy do niego dojdzie, członkowie (strefy) staną przed pytaniem, co chcą zrobić i jak wiele zapłacić, by dopomóc sobie nawzajem. Jeśli odpowiedzią nadal będzie «niezbyt dużo, to eurostrefa może zacząć pozbywać się niektórych słabszych członków" - sugeruje Rachman. Konsekwencje tego dotkną nie tylko eurostrefę, ale całą Unię. "UE stanie wówczas wobec kryzysu zaufania, a jego prawdopodobnym wynikiem będzie to, iż kompetencje, które uzyskała we wszystkich sprawach - od imigracji po politykę socjalną - staną pod znakiem zapytania. (Dlatego) w greckim kryzysie stawka jest o wiele wyższa niż pieniądze" - podkreśla Rachman.
Grecki wicepremier Teodoros Pangalos oświadczył w środę, że Niemcy nie powinni krytykować Grecji za kryzys finansów publicznych, bo podczas drugiej wojny zniszczyli jej gospodarkę. Niemiecki MSZ odpowiada, że Niemcy dostarczyły Grecji pomoc wartą miliardy euro.
W wywiadzie dla BBC Pangalos skrytykował niemieckie nastawienie do greckiego kryzysu i powiedział, że Ateny nigdy nie dostały adekwatnego odszkodowania wojennego za niemiecką inwazję z 1941 roku. "Zabrali greckie złoto, które znajdowało się w Banku Grecji, zabrali greckie pieniądze i nigdy ich nie oddali. Tej kwestii trzeba będzie w przyszłości stawić czoło" - przekonywał grecki wicepremier. "Nie mówię, że mają koniecznie oddać pieniądze, ale powinni przynajmniej powiedzieć dziękuję" - dodał.
W reakcji na tę wypowiedź niemieckie MSZ stwierdziło, że wyciąganie przeszłości nie pomoże Grecji rozwiązać jej problemów. "Muszę odrzucić te oskarżenia" - oświadczył rzecznik ministerstwa Andreas Peschke. Dodał, że Niemcy do 1960 roku wypłaciły Grecji 115 milionów marek oraz odszkodowania dla robotników przymusowych.
"Dodatkowo chciałbym nadmienić, że równolegle do tego od 1960 roku Niemcy zapłaciły 33 miliardy marek na pomoc dla Grecji, zarówno dwustronną, jak i w ramach UE" - mówił.
Grecja znalazła się pod olbrzymią presją ze strony rynków finansowych i Unii Europejskiej, by zmniejszyła swój dług publiczny i deficyt budżetowy. Do połowy marca musi udowodnić Brukseli, że jest w stanie zmniejszyć dziurę budżetową do poziomu 4 proc. PKB z 8,7 proc., jakie miała w ubiegłym roku.
Greckich polityków oburza sposób, w jaki kryzys finansów publicznych w ich kraju jest opisywany w niemieckich mediach. Na okładce magazynu "Focus" pojawiło się na przykład zdjęcie greckiego posągu przypominającego Wenus z Milo, pokazującego środkowy palec, i nagłówek "Oszuści w strefie euro". W wywiadzie dla BBC Pangalos przekonywał również, że Włochy zrobiły znacznie więcej niż jego kraj, by zamaskować statystyki dotyczące finansów publicznych.