Grecy w Niemczech między młotem a kowadłem
Grecy żyjący w Niemczech nie mają obecnie łatwego życia. Nie chcą źle mówić o swoich rodakach, a z drugiej strony w dużej mierze utożsamiają się ze stanowiskiem Unii i Niemiec.
- O tym kryzysie można myśleć, co się chce - burknął właściciel maleńkiej knajpki w Bonn Theo (imię zmienione) i wypchnął dziennikarzy za drzwi. Na temat Aten nie zamierza powiedzieć ani słowa i zatyka sobie uszy w momencie, gdy pada hasło "Cipras".
Ateny nie zapłaciły Międzynarodowemu Funduszowi Walutowemu (MFW) ostatniej raty zadłużenia w wysokości 1,5 mld euro. Upadłość Grecji stała się realna, jak nigdy wcześniej. A gotowość strefy euro do kompromisu gwałtownie spadła. Zaplanowane na niedzielę 5 lipca referendum ma przynieść odpowiedź na pytanie, czy Grecy popierają stanowisko premiera Aleksisa Ciprasa, czy też ofertę Unii Europejskiej.
W obliczu tej niestabilnej sytuacji trudno dociec, co myślą Grecy mieszkający w Bonn o problemach swojej ojczyzny. Jedynie rozmowa dziennikarza o pogodzie i kilka kieliszków Ouzo skłoniły greckiego kelnera do rozmowy na ten drażliwy temat. - Proszę powiedzieć całemu światu, że moi pracownicy i ja popieramy ofertę Unii Europejskiej - zapewnia Alex, właściciel popularnej knajpy nad Renem w Bonn. Alex ma nadzieję, że jego rodacy zagłosują w referendum na "tak", a premier Cipras ustąpi.
Sprzedawca Giros na przedmieściu Bonn, 26-letni Nikos, jest wprawdzie z pochodzenia Grekiem, przyznaje jednak, że bardziej czuje się Niemcem. Twierdzi, że jego rodacy są leniwi i że w Grecji nic nie można załatwić bez znajomości.
Ale Nikos zna też problemy, które nękają jego liczną rodzinę w Salonikach. Dlatego to, co zaoszczędzi wysyła kuzynom, którzy "nie mają dosyć pieniędzy na jedzenie".
- Wiele dzieci idzie do szkoły bez prowiantu - opowiada Sokreatis Ntallis, duchowny Kościoła greckokatolickiego w Bonn. - Kościół pomaga ludziom, jak może - daje im jedzenie i odzież.
Kościół Prawosławny w Niemczech współpracuje ze swoim odpowiednikiem w Grecji, żeby pomagać ludziom w potrzebie. - Wśród potrzebujących jest też wielu zrozpaczonych młodych ludzi, którzy w samobójstwie widzą jedyne wyjście z krytycznej sytuacji finansowej - mówi Ntallis. Według badań British Medical Journal, od 30 lat tylu ludzi nie odebrało sobie życia w Grecji, co w 2012 roku.
Tłumaczce z Aten Elenie Aliki Papyrou stosunkowo dobrze powodzi się w Niemczech. W Bonn Greczynka mieszka od prawie dziesięciu lat. Czytanie gazet od jakiegoś czasu deprymuje ją. - Wielu moich przyjaciół opuściło Grecję w poszukiwaniu pracy i lepszego życia - mówi Papyrou. - Wiedzie im się źle nie tylko pod względem finansowym. Kryzys odbija się negatywnie również na ich życiu prywatnym i zawodowym. Pracują przecież za grosze.
W przekonaniu Aliki Papyrou jej rodacy są w dużej mierze sami sobie winni. - Korupcja szaleje w Grecji od półwiecza, a stary rząd przekazuje ją w spadku nowemu - twierdzi Papyrou i dodaje, że Grecy bez zastanowienia postawili na Syrizę. - Ludzie w moim kraju będą musieli się nauczyć w przyszłości włączać rozum - mówi grecka tłumaczka z Bonn.
Wielu Greków w Bonn nie chce mówić otwarcie o tym, co myśli. Niektórzy uważają, że ich poglądy podzielają nie wszyscy greccy emigranci w mieście. A takim osobom, jak Alex, zbytnia otwartość może nawet zaszkodzić, bo "greccy klienci zaczną omijać jego lokal wielkim łukiem".
- W 2008 roku, kiedy załamały się rynki finansowe, rozmawialiśmy z wieloma dziennikarzami. Po tygodniu straciliśmy 10 proc. klientów - wyjaśnia właściciel restauracji.
W niedzielę 5 lipca Grecy będą musieli rozstrzygnąć o przyszłości kraju. Dla greckich emigrantów w Bonn tzw. "Grexit" nie jest dobrą opcją. Alex sformułował to, co czuje i myśli w jednym zdaniu: "Nazwa Europy wywodzi się z języka greckiego. Bez Grecji Europa nie może istnieć".
Manasi Gopalakrishnan / Iwona D. Metzner, Redakcja Polska Deutsche Welle