Hiszpanie protestują na krawędzi przepaści
Po raz pierwszy od lata ubiegłego roku rentowność hiszpańskich obligacji znów jest wyższa niż włoskich. Premier Włoch powiedział, że problemy Hiszpanii mogą zaostrzyć kryzys całej strefy euro. Oliwy do ognia dolała wypowiedź głównego ekonomisty Citigroup, iż Hiszpania nigdy jeszcze nie była tak bliska niewypłacalności. Hiszpanie wylegli na ulice.
- LTRO (Long Term Refinancing Operation) dało nam tlen na trzy lata. Europejski Bank Centralny odwrócił katastrofę, która nieuchronnie doprowadziłaby do zadławienia systemu finansowego - twierdzi profesor Luis Garicano, jeden z najbardziej znanych hiszpańskich ekonomistów, pracujący w London School of Economics.
Po zwycięstwie Partii Ludowej w listopadowych wyborach w Hiszpanii, rentowność 10-letnich obligacji zaczęła szybko spadać. Trudno ocenić, ile w tym było zaufania inwestorów do prawicowego rządu Mariano Rajoya, a ile skutku wpompowania przez EBC kredytów. Rentowność z 6,5 proc. zjechała do 4,90 proc.
W ostatnim tygodniu rentowność hiszpańskich 10-latek znów zaczęła jednak szybko rosnąć, 22 marca przekroczyła poziom 5,50 proc. Choć następnego dnia -23 marca - spadła poniżej 5,4 proc., to po raz pierwszy od lata ubiegłego roku rentowność hiszpańskich obligacji jest wyższa niż włoskich. Włoski premier Mario Monti powiedział w sobotę 24 marca, że problemy Hiszpanii mogą zaostrzyć kryzys finansowy całej strefy euro.
Oliwy do ognia dolała wypowiedź Willema Buitera, głównego ekonomisty Citigroup, który 21 marca w wywiadzie dla agencji Bloomberg powiedział, że Hiszpania nigdy jeszcze nie była tak bliska niewypłacalności.
- Z kluczowych krajów, najbardziej martwię się o Hiszpanię - stwierdził Buiter.
Obawy Buitera i innych analityków wynikają z wysokiego poziomu zadłużenia hiszpańskiej gospodarki, słabych postępów w ograniczaniu deficytu budżetowego, niechęci społeczeństwa do reform i z nieznanych skutków LTRO. Nie sposób stwierdzić, czy udostępnienie przez Europejski Bank Centralny tanich kredytów dla banków komercyjnych, w sposób trwały zmniejszy rentowność obligacji, czy obniżka będzie tylko przejściowa.
Globalny boom kredytowy, trwający przez dekadę - do 2007 r. - przyspieszył wzrost gospodarczy w Hiszpanii. PKB Hiszpanii, w latach 2000-2007, rósł w średnim tempie 3,6 proc. - jednym z najwyższych w Europie Zachodniej. Kraj utrzymywał relatywnie niski poziom długu publicznego. W 2000 r. zadłużenie wynosiło 60 proc. PKB, a w 2007 r. spadło do poziomu 36,2 proc.
Na pozór Hiszpania prowadziła zdrową politykę makroekonomiczną. Jednak gdy państwo się oddłużało szybko rosły zobowiązania prywatnej gospodarki nakręcane tanim kredytem. Wprowadzenie euro sprawiło, że stopy procentowe w Hiszpanii spadły niemal o połowę, dostosowując się do poziomu, istniejącego w innych krajach strefy.
To przyspieszyło boom mieszkaniowy. W latach 2000-2007 zbudowano 5 mln mieszkań i domów, gdy liczba rodzin wzrosła zaledwie o 2,5 mln. 12 proc. krajowych inwestycji szło na budowę nowych domów. Wartość udzielonych przez hiszpańskie banki kredytów hipotecznych sięga dziś 308 mld euro. Spłata połowy z nich jest zagrożona - wynika z danych Banku Hiszpanii.
W ostatnich latach znacznie wzrosła też podaż kredytów dla przedsiębiorstw. Poziom zadłużenia podmiotów niefinansowych jest o 20 proc. wyższy niż we Francji i Wielkiej Brytanii, dwukrotnie wyższy niż w USA i trzykrotnie wyższy niż w Niemczech. Częściowo wynika to z wysokiego udziału sektora handlu nieruchomościami w gospodarce.
Trudno się dziwić, że kryzys finansowy spowodował w tak mocno zadłużonym kraju ogromne problemy w sektorze bankowym. Od kiedy boom na rynku nieruchomości zakończył się, dziesiątki hiszpańskich banków zbankrutowało lub zostało przejęte. W 2009 r. powołany został państwowy fundusz ratowania banków. Wartość rynkowa banków, którym fundusz musiał przyjść z pomocą, spadła do 0 - 12 proc. wartości księgowej.
Nowe przepisy stanowiły, że banki muszą zwiększyć swój kapitał podstawowy do 8 lub 10 proc. (w zależności od tego, czy firma jest notowana na giełdzie). Instytucje, które nie spełniały tych wymagań miały być dokapitalizowane przez rząd w zamian za udziały. Największy problem z osiągnięciem celów kapitałowych miały kasy oszczędnościowe (cajas). Ratunku szukały m.in. w fuzjach - w ostatnich latach ich liczba zmniejszyła się trzykrotnie, z 45 do 15.
W ubiegłym roku Bank Hiszpanii wykupił 90 proc. udziałów w trzech bankach - Unnim, CatalunyaCaixa i NovacaixaGalicia (wszystkie powstały z połączenia mniejszych).
Porządki w systemie bankowym i zakupy udziałów w rządowym funduszu kosztowały jak do tej pory Hiszpanów 17,7 mld euro. Banki utworzyły rezerwy na potencjalne straty wartości 105 mld euro, a analitycy szacują, że konieczne będzie odpisanie dodatkowo 60 mld euro, by rozwiązać problem złych kredytów hipotecznych.
Rządzący Hiszpanią od 2004 r. socjaliści krytykowani byli za to, że zbyt późno zareagowali na globalny kryzys i dopuścili do powstania potężnej bańki na rynku nieruchomości. Ten sektor napędzał przez niemal dekadę hiszpański wzrost, ale "bańka" nieuchronnie musiała pęknąć.
O ile większość europejskich krajów odczuła globalny kryzys pośrednio - poprzez skurczenie się światowego handlu i pogorszenie warunków kredytowych - to Hiszpania sama generowała problemy.
W listopadzie 2011 r. wybory wygrała centroprawicowa Partia Ludowa (PP), zdobywając bezwzględną większość. Premier Mariano Rajoy zapowiedział oszczędności budżetowe, reformę rynku pracy i ulgi podatkowe w celu napędzenia gospodarki. Ich wprowadzenie uzależnia od sytuacji gospodarczej.
10 lutego reforma pracy została przyjęta. Ma ułatwić zwalnianie i przyjmowanie pracowników i zachęcić pracodawców do zatrudniania nowych ludzi. Każdej małej lub średniej firmie, która w 2012 r. zatrudni nowego pracownika, Rajoy obiecał 3 tys. euro.
Oszczędności mają dotknąć wszystkie obszary państwa. Płace w administracji zostały zamrożone, a emerytury będą waloryzowane o wskaźnik inflacji. Rząd zapowiedział restrukturyzację państwowych przedsiębiorstw i ich odchudzenie.
Obniżone zostały też odprawy dla zwalnianych pracowników. Zamiast wypłaty równowartości 33 dni pracy, miarą do naliczania odpraw będzie zapłata za 20 dni. Jest to już druga redukcja odpraw pracowniczych. Poprzednią przeprowadził rząd socjalistów, zmniejszając okres przeliczeniowy z 45 do 33 dni. W pierwszym roku pracownik może zostać zwolniony bez odprawy i bez podania przyczyn. Pracodawcy uzyskali też uprawnienie do zmniejszenia pensji pracownikom, jeśli wykażą, że firma ponosi straty.
Rząd chce także pozwolić pracodawcom na wycofanie się, pod paroma warunkami, z istniejących porozumień zbiorowych. Firmy, które mają "negatywną sytuację" w 3. kwartale, będą mogły wycofać się z wcześniejszych ustaleń, jakie wynegocjowano ze związkami zawodowymi. Będą mieć prawo do zmniejszenia liczby godzin pracy oraz do mniej uregulowanego podejścia do wysokości pensji i zmiany stanowiska pracownika. Wprowadzono ponadto zasady ułatwiające nacisk na pracowników, by nie brali zwolnień chorobowych.
Forsowane przez rząd zmiany w kodeksie pracy natrafiają na silny opór związków zawodowych, co jest jednym z powodów obniżenia wiarygodności Hiszpanii w oczach wierzycieli i inwestorów. W końcu lutego ulicami hiszpańskich miast przeszły milionowe demonstracje.
Dziś (29 marca) trwa jednodniowy strajk generalny, popierany przez najważniejsze organizacje związkowe oraz partie lewicowe. Jeśli strajk zmusi rząd do zaniechania pewnych reform, rynki zareagują bardzo negatywnie. Ale nawet jeśli rząd go przetrwa, strajk pogłębi problemy hiszpańskiej gospodarki.
Zimnym prysznicem dla Partii Ludowej były wyniki wyborów w Andaluzji (25 marca). Wprawdzie partia premiera Rayoja wygrała, ale nie zdobyła w lokalnym parlamencie bezwzględnej większości. To oznacza, że w tym trzecim co do liczby ludności regionie, mającym najwyższe bezrobocie (31 proc.) u władzy pozostaną socjaliści, wzmocnieni przez małe lewicowe partie. Rządzą w tym regionie już od 34 lat. Region jest ważny także dlatego, że odpowiedzialny jest za 36 proc. wydatków publicznych, wliczając w to zdrowie i edukację.
Bez zdyscyplinowania Andaluzji Hiszpanii nie uda się osiągnąć tegorocznego celu fiskalnego. Administracja Andaluzji jest przeciwna rządowemu planowi zacieśnienia fiskalnego i głosowała przeciwko niemu podczas tegorocznego spotkania regionalnych szefów finansów.
Tymczasem rząd zwlekał z uchwaleniem budżetu (zostanie przyjęty dopiero 30 marca), nie chcąc pogarszać szans Partii Ludowej w Andaluzji. Wzrost rentowności obligacji jest ceną, jaką za to zapłacił, a wynik wyborów wskazuje na to, że Hiszpanie nie są gotowi płacić za oddłużanie kraju.
Gospodarka Hiszpanii, jak wielu innych krajów okazała się nadmiernie lewarowana. Pieniądze na inwestycje pożyczano zbyt łatwo. A proces delewarowania jeszcze się nie rozpoczął.
Przeciwnie, w 2008 r. łączny dług, prywatny i publiczny, wynosił 337 proc. PKB. W ubiegłym roku doszedł do 363 proc., głównie na skutek szybkiego wzrostu długu publicznego. W latach 2007 - 2011 zwiększył się on z 36,2 proc. do 61,2 w 2010 r. i 68,5 proc. w 2011 r. W ubiegłym roku deficyt wyniósł 8,5 proc. PKB Hiszpanii, zamiast zapowiadanych przez poprzedni rząd 6 proc.
Komisja Europejska domagała się, by w 2012 r. Hiszpania obniżyła deficyt budżetowy do 4,4 proc., co obiecywał poprzedni socjalistyczny rząd Hiszpanii. Ale na szczycie przywódców strefy euro na początku marca, premier Rajoy oświadczył, że jego kraj nie jest w stanie tak znacznie zredukować deficytu i wyniesie on 5,8 proc.
Byłby to najgorszy wynik w strefie euro i drugi, po Wielkiej Brytanii, najgorszy wynik w Europie. Podczas prac nad paktem fiskalnym Hiszpania była liderem grupy państw, które próbowały wpłynąć na złagodzenie limitów deficytu.
Premier uzasadnił wyższy deficyt tym, że kiedy jego poprzednicy podejmowali ambitne zobowiązanie, koniunktura gospodarcza wydawała się lepsza. Spodziewano się wówczas, że w 2011 r. nastąpi niewielki wzrost gospodarczy, który pozwoli utrzymać deficyt w granicach 6 proc. PKB. Jednak prognozy zawiodły. Gospodarka tkwi w stagnacji, bezrobocie wzrosło do 23,3 proc. i obejmuje prawie 5 milionów ludzi. Nic też nie zapowiada, aby w tym roku miała nastąpić poprawa.
Mimo słabych perspektyw gospodarczych Hiszpania, zdaniem premiera Rajoya, będzie w stanie ograniczyć deficyt do 3 proc. już w 2013 r., a w 2020 r. osiągnąć deficyt strukturalny 0,4 proc.
- Kontrolowanie deficytu nie jest niezgodne ze zdrowym rozsądkiem oraz interesami kraju - ocenił szef rządu, chcąc zatrzeć złe wrażenie wywołane wyższym poziomem tegorocznego deficytu.
Według premiera, Hiszpania jest krajem wypłacalnym, więc szybko odzyska wiarygodność w oczach rynków finansowych.
Nowy cel budżetowy - 5,3 proc. deficytu w tym roku - to skutek targów Hiszpanów z Olli Rehnem, unijnym komisarzem ds. gospodarczych i monetarnych. Zdaniem wielu ekonomistów zajmujących się gospodarką hiszpańską, osiągnięcie tego - nie najbardziej ambitnego celu - i tak będzie bardzo trudne.
Problem w tym, że Hiszpania pogrąża się w recesji. Trwa ona z niewielkimi przerwami od 2008 r. W ubiegłym roku wzrost był niższy niż 1 proc., a w tym roku Komisja Europejska prognozuje spadek hiszpańskiego PKB o 1 proc. Rząd hiszpański przewiduje, że popyt wewnętrzny w tym roku skurczy się o 4 proc.
W tej sytuacji dalsze obostrzenia fiskalne pogłębią, w krótkim okresie, problemy gospodarki. Z drugiej strony wysoki tegoroczny deficyt i słabe postępy w jego ograniczaniu są powodem negatywnej reakcji rynków finansowych. Inwestorzy obawiają się, że Hiszpania może się znaleźć w podobnych kłopotach, co Grecja.
Rząd ograniczając deficyt będzie pogłębiać recesję, a głębsza recesja spowoduje, że deficyt będzie wyższy od zapowiadanego celu, co z kolei spowoduje negatywną reakcję rynków.
- Jedyny sposób na odzyskanie zaufania rynków, to osiągnięcie w przyszłym roku deficytu poniżej 3 proc. - komentował Olli Rehn perturbacje na rynku hiszpańskich obligacji.
To będzie oznaczać obcięcie w ciągu dwu lat deficytu o 5,5 punktów. Zadanie to "Financial Times" określił mianem "mission impossible".
Witold Gadomski