Hiszpańska administracja pod lawiną grupowych zwolnień
Odkąd wybuchła pandemia koronawirusa, wnioski o zwolnienia grupowe przedstawiło w Hiszpanii ponad 150 tysięcy firm. Administracja ostrzega, że nie jest w stanie szybko wszystkich rozpatrzyć, a to oznacza, że tracący pracę nie będą mogli otrzymać zasiłków.
Zgodnie z hiszpańskim prawem, w sytuacji “siły wyższej", jaką jest trwająca pandemia, pracodawcy mogą rozpocząć z tzw. postępowanie czasowej regulacji zatrudnienia (ERTE) i bez ponoszenia kosztów zwolnić całą lub część załogi. Kiedy sytuacja wróci do normy zwolnieni mogą liczyć na powrót na dawne miejsce pracy. Jak informują administracje hiszpańskich regionów, w Katalonii zgłoszono ponad 26 tys. grupowych zwolnień, 13,4 tys. we Wspólnocie Madrytu, w Walencji ponad 11 tys., a prawie 4,5 tys. w Andaluzji.
W sumie z ERTE dotychczas skorzystało ponad 150 tys. firm działających w obrębie regionów i 2 tysiące o zasięgu krajowym, m.in. Iberia, SEAT, Mango i Ikea.
Wielu tracących zatrudnienie będzie musiało jednak uzbroić się w cierpliwość, bo administracja nie jest w stanie szybko rozpatrzyć takiej liczby wniosków.
- Z naszych obliczeń wynika, że przechodzący na bezrobocie będą musieli poczekać na pierwszą wypłatę zasiłku od 40 do 50 dni - twierdzi w rozmowie z Interią Raquel Moreno, rzeczniczka Cecot, katalońskiej konfederacji przedsiębiorstw, która wczoraj zwróciła się do centralnego rządu o pomoc. Apeluje, aby przez pierwszy miesiąc bezrobotni, którzy czekają na rozpatrzenie wniosku otrzymali zaliczkę na rzecz zasiłku. - Codziennie mamy telefony od tych, którzy stracili pracę, a nie mogą jeszcze zapisać się do Biur Pracy - mówi Moreno.
Zgodnie z decyzją hiszpańskiego rządu, zatrudnieni których objęło ERTE przez pierwsze pół roku będą
dostawali 75 proc. pensji - o 5 proc. więcej niż pozostali bezrobotni. Zasiłki dostaną również ci, którzy nie przepracowali roku.
Wkrótce pieniądze otrzymają najbardziej potrzebujący. Gabinet Pedro Sancheza przyjął program pomocy społecznej, na który przeznaczy prawie 300 mln euro. Obejmie on około miliona osób, między innymi tych, którzy korzystali z zamkniętych przez pandemię świetlic i jadłodajni oraz rodziny, których dzieci za darmo jadły w szkole obiady.
Ewa Wysocka